To nie są czasy dla dziennikarzy zaangażowanych?
2013-09-01 13:33:21
tekst napisany z myślą o publikacji w Magazynie Kontakt

W ostatnim sezonie ukazały się dwie kolejne książki poświęcone Ryszardowi Kapuścińskiemu, w nieco zbliżonym duchu: "To nie jest zawód dla cyników" oraz " Autoportret reportera". Klamrą łączącą jest to, że obydwie one nie są osadzone tym razem w określonym miejscu i czasie, ale stanowią zbiór refleksji, przemyśleń, relacji ze strony autora Cesarza na temat swojego podejścia do zawodu a raczej powołania ( wykraczającego poza pełnioną przezeń rolę zawodową) i zmieniających się globalanych warunków jego uprawiania. Myślę, że lektura tych książek jest warta podjęć zarówno dla miłośników jego książek jak i osób, które zajęły się dziennikarstwem, nie tylko tym o charakterze reporterskim gdzieś w dalekim świecie.


Cisza zamiast burzy

Szkoda, że szeroko dostępna i nieźle wyeksponowana w rozlicznych księgarniach, Trafficach, i Empikach książka "To nie jest zawód dla cyników" nie stała się asumptem do debaty na tytułowy temat i w ogóle budzi relatywnie niewielkie poruszenie w dyskusjach publicznych. Dzieje się tak mimo, że w polskich realiach coraz większa liczba osób ( mimo spadku czytelnictwa tradycyjnej prasy) w takiej czy innej formie styka się ze światem mediów, także jako czynni ich uczestnicy, choćby w formie dziennikarstwa obywatelskiego, publicystycznych blogów czy rozbudowanych dyskusji pod artykułami na opiniotwórczych portalach. Skromny feetback wobec wspominanej książki kontrastuje temperaturą dyskusji jaka rozpętała się przed paroma laty wokół książki " Kapuściński.Non fiction" Artura Domosławskiego, skądinąd wielce ciekawej. Rozgorzały wówczas spór był momentami interesujący, momentami jednak stawał się tendencyjny ( spośród wszystkich głosów w tejże debacie wyróżniłbym artykuł Michała Sutowskiego " Ryśka nie da się już upupić).
Wbrew zamysłowi autora biografii zamiast refleksji nad skomplikowaniem drogi życiowej w pełnych pułapek historycznych warunkach redukowano wkład książki do ukazaniu intymnych szczegółów życia, rozmijania się z prawdą, kontrowersyjnych wyborów politycznych. Czy nie jest symptomatyczne że zagrzewają nas chwile cudzej słabości, a dość obojętnie przychodzimy wobec tego co prowokuje nas do większej pracy nad własnym warsztatem, co wyznacza pewne standardy pisania, w sposób zaangażowowany a jednocześnie niejednostronny, z gotowością przekroczenia własnych wyobrażeń w kierunku wejścia w doświadczenie tych których się opisuje? A takie przesłanie zdaje się płynąć z pism Kapuścińskiego.

Dlaczego nie dla cyników?


Tytuł to nie jest zawód dla cyników może wydać się przewrotny i prowokacyjny. Przecież przyjęło się sądzić, że to właśnie cynizm pozwala utrzymać się na powierzchni świata mediów.
Autor wyjaśnia" Nie możemy być cynikikami, bo sfera naszej pracy to przestrzeń, którą budujemy wspólnie z innymi. To tam rozstrzyga się wszystko. Ludzie obserwują nas i nieustannie oceniają, potrafiąc bezbłędnie odróżnić dziennikarza pytającego o problemy naprawdę go interesujące od takiego, którego celem jest wydobyć kilka informacji, z których mógłby zbudować swoja historię, i czym prędzej wziąć nogi za pas. Bez empatii, owej zdolności pozwalającej poczuć się błyskawicznie, jakbyśmy należeli do rodziny, nie można dziecić bólu, udręki, cierpienia i radości ludzi." W innej rozmowie daje jeszcze uzasadnienie dla przekonania, że cynizm nie służy dziennikarstwu. " Jak wiecie każdego roku ponad setka dziennikarzy pada ofiarą zamachów, a kolejne setki trafiają do więzienia lub są torturowane. W różnych częściach świata dziennikarstwo jest zawodem niezmiernie niebezpiecznymm. Kto decyduje się na taką pracę i jest gotowy w pełni jej się poświęcić, akceptując ryzyko i cierpienie, nie może być cynikiem". ( Pisanie, s 84). Wydaje się, że ten drugi argument, choć w kontekście doświadczeń autora przekonujący, odnosi się do danego typu dziennikarstwa reportażowego, gdzieś w ogniskach zapalnych świata. Nie każda dziennikarstwo, także to wysokiej jakości, musi jednak wiązać się narażeniem życia, zdrowia czy choćby społecznej pozycji. Bardziej uniwersalna wydaje się pierwsza z myśli, mówiąca o zależności dziennikarza od innych, od zdobywaniu ich zaufania, a także okazania empatii wobec ich doświadczeniań i sytuacji.

Doświadczyć by zaświadczyć.

Ciekawe, że Kapuściński, homo viator par excellance, wskazuje właśnie na owo zakorzenienie w relacjach jako fundament dla skutecznego uprawiania swej działalnosci. Dla poruszającego się po punktach zapalnych powojennego pejzażu politycznego jak po polu minowym, najważniejszym bronią właśnie pozyskiwanie zaufania i życzliwość. Ciekawe jest również wyznanie pokory autora, która zauważał, że dziennikarz zawsze wchodzi w temat jak w nieznane, będąc niczym dziecko we wgle, któremu może pomóc dopiero życzliwa ręka, kogoś kto zechce go oprowadzić po otoczającym rzeczywistości i odsłonić mu jej zakamarki. A to czy ta ręka się znajdzie i nie cofnie, w dużej mierze zależy od tego czy się zaskarbi jego zaufanie i życzliwość. Jak pisze Kapuściński kluczowa w pracy dziennikarza jest właśnie przyjaźń. Tą jednak trudno pozyskać od razu, nawet gdy się pozytywny i uczciwy stosunek do osób i grup, które się poznaje. Dlatego zapewne podkreślał on wagę życia wśród tych ludzi, dzielenia z nimi doświadczeń, tworzenia więzi w codziennych sytuacjach i w nich też podejmowania wyborów. Właśnie owa bezpośredniość doświadczenia jest w świetle jego relacji tak ważna, zarówno jako droga do nawiązania wiezi z ludźmi, których sytuację się opisuje, jak i po to by bardziej móc wczuć się w przedmiot i kontekst własnej narracji i wykonywanej pracy.


Prawda przy wyłączonym mikrofonie.

Przyznam, że gdy czytałem te fragmenty, prychodziły mi do głowy myśli i emocje z własnego dziennikarsko-społecznego doświadczenia, znacznie wszak uboższego. Pozwolę sobie tu na ową dłuższą osobistą dygresję by pokazać na własnym przykładzie uniwersalność refleksji i dylematów z jakimi dzieli się z nami Kapu ( jak zwali go przyjaciele i fani latynoamerykańscy).
Ale też dotyczącego ubogich w kontekście społeczne walki o własną godność. Myślę tu o działaniach ruchu rodzin osób niepełnosprawnych, doświadczających niezawinionego ubóstwa i wykluczenia oraz próbujących walczyć o swoje prawa. Choć wcześniej jako badacz przeczytałem to i owo i w ramach pracy eksperckiej muszę wciąż aktualizować swoją wiedzę na temat zmieniającej się sytuacji prawnej, ilekroć stawałem przed tymi ludźmi oko w oko, najczęściej przy okazji protestów czy negocjacji z władzą, czułem, że język prawa i uczonych opracowań ujmuje jedynie wycinek tego co jest codzinnym doświadczeniem tych ludzi walczących o godność swoją i swych podopiecznych na granicy egzystencjalnego przetrwania, w środku kraju uchodzącego za rozwinięte. Gdy pierwszy poszedłem na spotkanie z protestującymi pod gmachem premierowskiej kancelarii, było już po zmroku, grupka rodziców owinięta kocami siedziała na ławce czekając na kolejny dzień demonstracji. Idąc tam trochę się obawiałem, o co i jak zapytać, nie miałem gotowego zestawu pytań, ale okazało się to niepotrzebne, gdyż oni widząc moje zainteresowanie sprawą i życzliwość, zaczęli opowiadać o swoich doświadczeniach. Większości nie zdołałem zapamiętać, ale to co najważniejsze nie tylko w pamięci i w emocjach zostało.Od tego czasu zdecydowałem się wspierać ni to do końca z zewnątrz ni od wewnątrz rejestrując poczynania tego ruchu i okraszając to bardziej systemową refleksją . Przy okazji każdego ze spotkań, najciekawsze jednak było jednak nie jego bezpośrednio przedmiot, ale właśnie to co roztaczało się wokół tego rdzenia. Zwyczajne rozmowy tych ludzi,prowadzone podczas długich godzin stania pod gmachem sejmu lub kancelarii. Nieraz na na mrozie, wietrze, nieraz w upale. Nierzadko w akompaniamencie samych podopiecznych, których nie było z kim zostawić w domu. W rozmowach, które ci ludzie prowadzili sami ze sobą, w mojej obecności, ale bez przystawionych im do ust mikrofonów zawierały najwięcej spontanicznośći i prawdy o ich codziennym życiu i autentycznych emocjach. Wbrew temu co można przypuszczać, nie wszystkie one dotyczyły biedy, wykluczenia, niesamodzielności. Ta paleta doznań, potrzeb i pragnień jest o wiele szersza. Ale właśnie sytuacja społeczna tych ludzi hamuje ich przed ich realizacją. Dopiero właśnie owo zderzenie tego potencjału z okolicznościami uświadamia wagę i głębię problemu. Z częścią osób przyszło mi się zaprzyjaźnić, a dopiero takie prywatne doświadczenia dają wgłąd w codzienność życia ludzi, których sytuację opisuje się by ją poprawić.


Przybliżanie (do) codzienności.

Codzienność ta nie staje – i poza szczególnymi sytuacjami nie powinna – stać się wprost materiałem pod teksty, ale sprawia, że choć odrobinę łatwiej wczuć się w to co się przedstawia na poziomie ogólnym, o co się walczy. Dotknięcie owej codzienności jest właśnie tym co sprawia, że bądące stawką politycznej walki kwoty za które ludzie ci muszą przeżyć i utrzymać swych podopiecznych przestają jawić się jako abstrakcja, nabierają materialnego, ludzkiego wymiaru. Gdy świadczenia podnosi się z 520 do 820 złotych, nie jest to tylko obojętna zmiana cyferek w ruchunku, ale wielkości za którym kryją się określone potrzeby i pragnienia materialne i pozamaterialne, które wraz z podwyżką zostają mniej lub bardziej uwalniane. Pisanie o tym bezpośrednio lub pisanie pośrednio ( z wiedzą o konkrecie w tyle głowy) nigdy nie stanie się jednak pełnym odwzrowaniem rzeczywiści. Kapuściński mawiał, że każdy reportaż z natury rzeczy może być jedynie przybliżeniem. Przyjmował jednak za naturale, że reporter pisze poprzez siebie, poprzez to co widzi i przeżywa i nie stanowi to ujmy dla jakości.

Stykając się z ludzką prywatnością i codziennością, stoimy przed jeszcze jednym dylematem, którego nie znalazłem wprost w pismach Kapuścińskiego ( choć pośrednio, jak najbardziej), ale który mi się nasunął pisząc ów tekst. Z jednej strony to wlaśnie codzienne życie ludzi wykluczanych jest niezastąpionym nośnikiem wiedzy o ich sytuacji, z drugiej strony zaś to właśnie sięgając po nią, najwięcej ryzykujemy. Nie tyle dla siebie, co właśnie ludzi z którymi się stykamy. To właśnie sfera prywatna, intymna, jest najdelikatniejsza, najbardziej podatna na krzywdę. A wobec tego dziennikarz zaangażowany musi zachować szczególną ostrożność , nieraz kosztem rezygnacji z zamiaru opisania czegoś co prawdziwe i ciekawe lub lub wyrażenia jej w sposób bardzo zaowalowany, metaforyczny – tak by ani grupa ani jednostka nie poniosła tego negatywnych skutów, jeszcze bardziej pogrążających ją w trudnym położeniu.

Na fundamencie kruchości

Jeszcze bardziej trudne do przekroczenia i opisania granice poznania natrafiłem pisząc o dzieciach niepełnosprawnych intelektualnie w szkołach specjalnych ( piszę o tym więcej w najnowszym Nowym Obywatelu). Jadąc po raz pierwszy do jednej z nich, miałem poczucie, że przede mną rozpościera się świat zupełnie nieznany, że nie wiem co mnie czeka, jak powinienem się zachować. Istotnie, tam na miejscu dostrzegłem, że reguły są całkowicie nowe i potrzeba by znacznie więcej czasu by pisać o tym świecie z jako takim zrozumieniem, z wyczuciem tego co się tam dzieje. I Język komunikacji był tu zupełnie inny, liczyła się przestrzeń, koloryt ścian i obrazów na nich. Dotyk. Moją przewodniczką, obok kadry pedagogicznej, w tym zwłaszcza jednej z nauczycielk plastyki, która wprowadziła mnie w owe szkolne mury, była właśnie życzliwość wobec dzieci i ich (ufność wobec mnie) które widziałem i chęć zrozumienia świata, który wraz zw swoimi szkolnymi opiekunami współtworzą. Pytania rodziły się ad hoc, pod wpływem tego co ujrzałem, a najczęściej bazowałem na tym co gospodarze zechcieli mi sami pokazać i powiedzieć.Najbardziej niezwykłym doświadczeniem było spotkanie się z uczniami. Niektóre dzieci pytały mnie o imię, podawały ręce. Gdy byłem tam drugi raz, po miesiący, ku swojemu zdziwieniu część pamiętała mnie, parę osób nawet z imienia. Ale dopiero trzymając ich za rękę czy widząc ich uśmiech, człowiek dostrzega pewną kruchość tego doświadczenia i istnieja osób, które są zależne. To właśnie poczucie kruchości jaką jest udziałem każdej istoty zależnej, moim zdaniem, stanowi fundamentem zrozumienia w jakich okolicznościach żyją ich opiekunowie, rodzice i wychowacy. To ona determinuje wiele postaw, łącznie z treścią politycznych postulatów które zgłaszają. Zresztą relacja zależności jest tu obustronna i w równej mierze wpływa na samego dzieci, co ich opiekunów. Kapuściński w Lapidarium VI pisze, " Wizyta w szkole dzieci autystycznych we Wrocławiu. Każde dziecko ma swoją opiekunkę-nauczycielkę. W czasie przerwy rozmawiałem z nimi. Odniosłem wrażenie, że nie tylko one wpływają na dzieci, ale że dzieci – ich obecność i zachowanie, ten fakt, że są, ma wpływ na te dziewczyny – wychowawczynie, które stają się coraz bardziej złączone ze swoimi podopiecznymi. Zachodzi jakaś głęboka symbioza między tymi istotami, związek ważny dla obu stron, bo mali uczniowie zaczynają być potrzebni ich opiekunkom, które oddają im przecież nie tylko swój czas, ale i część własnej osobowości."

Moje doświadczenia potwierdzają trafność tej obserwacji. Nie tylko uwikłanie w relacje władzy – czemu wiele miejsca Kapuściński przenikliwie poświęcał na kartach swoich książek – zmieniają człowieka, ale w niemniejszym stopniu kształtują go uwikłanie w relacje opieki.

Delikatność materii i twarde medialne reguły

Pisanie o osobach z takich czy innych względów zepchniętych na margines musi siłą rzeczy skonfrontować się z logiką funkcjonowania dzisiejszych mediów. Kapu w eseju " pięć zmysłów dziennikarza" poświęca ich dynamice cały rozdział. Zawiera on refleksję chłodną i krytyczną. W jej świetle etosowe zaangażowone dziennikarstwo wystawione jest na poważne, nowe próby. Po pierwsze, samo tworzenie przekazu medialnego staje się coraz bardziej bezoosobowe, co działa destrukcyjnie na poziom indywidualnej dziennikarskiej odpowiedzialności. Zwłaszcza jeśli chodzi o nowe media, ale o słowo pisane również. Przekaz jaki trafia do odbiorcy nie jest już dziełem autora ( i pośrednio – jak była już mowa – ludzi, od których czerpał informacje) ale całego sztabu pracowników mediów ( media workers) i wykorzystywanej przez nich aparatury. Niekiedy relacja z wydarzenia sprowadza się do jego bezosobowej rejestracji i wyrwania z kontekstu. Kapiściński przypomina sytuacji, w której na miejscu zdarzenia pyta stojącego reportera z innego kraju, a tenże odpowiada "Nie mam pojęcia, ja tylko rejestruję obraz, wysyłam materiał do centrali, a tam już zrobią z nim to co uznają za stosowne" . Z porozu może wydawać się, że taka sytuacji sprzyja zgodności z prawdą tego jest ukazywane, gdyż eliminuje czynnik ludzki. Ale czy sam ukazany fakt pozwala nam poznać, a tym bardziejc czy pozwala zrozumieć, rzeczywistość? Kapu wielokrotnie zwraca uwagę na znaczenie osadzania tego co się widzi i słyszy w kontekście. Mam tu podobne doświadczenia. Przykład: 4 czerwca bieżącego roku opiekunowie rodzin niepełnosprawnych wyszli na ulice z transparentami i hasłami typu "domagamy się eutanazji dla siebie i naszych dzieci". Taki też obraz został przedstawiony w medialnych komunikatach na ten tamat, a zwłaszcza nagłówkach. Cały szkopuł w tym, że owe hasła w rzaden sposób nie wyrażają intencji protestujących i tego czego się domagają. Prawdziwym celem było zwrócenie uwagi na to jak bardzo trudne warunki życia tych ludzi i domaganie się przez nich poprawy. Ale o tym można dowiedzieć się bądź rozmawiając z nimi, wsłuchując się w ich rozmowy oraz zdobywając pogłębioną wiedzę na temat ich położenia.

Świat przeżywany w globalnych gorsecie.

Innym czynnikiem który onegdaj służył pewnemu etosowi profesji dziennikarskiej była transmisja pewnych umiejętności warsztatowych, norm postępowania mistrzów, często w obrębie redakcji. Dziś społeczność dziennikarska jest tak labilna, nieokreslona i podlegająca regułom rynkowym ( które zresztą też stają się coraz bardziej niestabilne) że proces transmisji kompetencji nie przebiega już jak dawniej. Ma na to wpływ także komercjalizacja życia publicznego w warunkach globalnych. Co ciekawe, Kapuściński, który dam przez dziesięciolecia borykał się z ograniczonymi możliwościami przemieszczania się, komunikacji i zdobywania informacji wcale nie pozostaje bezkrytycznym obserwatorem dzisiejszej rzeczywistości coraz bardziej otwartych granic i informacji dostępnej na wyciągnięcie ręki. Jak napisał Kapu o ile uciążliwością minionego ustroju był niedobór informacji, słabością dzisiejszych jest jej nadmiar, który rodzi ryzyko zagubienia w otoczającej rzeczywistości. Innym razem napisał słowa "(...) Nie, nieżyjemy w globalnej wiosce, ale raczej w globalnej metropolii, na globalnym dworcu czy stacji, przez które przewala się samotny tłum" Davida Riesmana, tłum mijających się obojętnie, zapędzonych, znerwicowanych ludzi, którzy nie chcą się wzajemnie znać i zbliżyć. Prawda jest taka, że im więcej elektroniki, tym mniej ludzkich, człowieczych kontaktów.". Wydaje się, że dla pisarstwa które uprawiał faktycznie zmiany technologiczne mogły być jedynie połowicznie pomocne, gdyż osią jego było to co bezpośrednio doświadczone, zaobserwowane, przekazane, to co dopiero głębiej definiuje kondycje człowieka i co musi wypłynąć z wiedzy, a nie tylko z suchej informacji. Tymczasem zalew informacji nie zawsze pozwala zrozumieć i złożyć się w jakiś obraz rzeczywistości.

Przekraczając granice...ze sztuką

Poza tym przekaz czysto informacyjny sprawdza się ewentualnie w ukazywaniu sytuacji, w których coś się dynamicznie dzieje ( czym najczęściej zainteresowane są współczesne media)a już niekoniecznie do pokazania społecznych procesów. Tymczasem Kapuściński, jak sam potem przyznawał, nigdy egzaltowała wartka akcja, a zawsze pewna refleksja o mechanizmach rządzących zachowaniami jednostkowymi i zbiorowymi. Moje ulubione fragmenty jego książek nie zawierają niemal żadnej akcji. Np. na kartach mojego ulubionego Hebanu w " Droga do Kumasi" fenomenalny opis podróży autobusem z Akry gdzie opis trywialnej sytuacji staje się przyczynkiem do refleksji autora na temat diametralnych różnic w podejściu do czasu między Europejczykami a Afrykańczykami z obszaru, na którym przybywał. Jan pisał o nim Miodek " Z jego dziennikarskich wojaży, liczących setki kilometrów, rodziły się książki, którym – gdybym miał im nadać nazwę gatunkową – przypisałbym najchętniej miano reportaży filozoficznych(...)" Ale nie tylko między dziennikarstwem a filozofią lubił przekraczać granice, ale przede wszystkim między rzemiosłem dziennikarskim a sztuką piękną, co też sytuuje go w nurcie Nowego Dziennikarstwa ( z którym wprost identyfikuje się w jednym z rozdziałów książki " To nie jest zawód...") gdzie odchodzi się od suchego przekazu, na rzecz artyzmu w przedstawienia rzeczywistości. Sam autor wielokrotnie dawał praktyczny wyraz nie tylko chęci przekraczania granic między terytoriami, ale także między dziedzinami twórczości uzupełniając swoje przemyślenia o fotografię czy imając się poezji. Być może właśnie owo przekroczenie grancy ze sztuką jest szansą dla zaangażowanego dziennikarstwa by przebić się w świecie gdy przekaz medialny musi przyciągać swą atrakcyjnością?

***
W percepcji dużej części mojego pokolenia i młodszych twórczość Kapuścińskiego jest już nośnikiem nieco innych wartości niż dla poprzednich generacji. Dla ludzi żyjących za żelazną kurtyną, z ograniczoną możliwością zagranicznych wojaży i z wybiórczym dostępem do informacji o świecie ekscytująca musiała być – podobnie jak dla samego Kapuścińskiego – egzotyka jego opisów, zobaczenie świata innego niż otaczająca rzeczywistość. Nie bez znaczenia pozostawała także jeśli chodzi o Cesarza możliwość przeczytania między wierszami analogii do mechanizmów władzy, znanych z polskiego podwórka. Z rozmów z osobami starszymi nieraz mam wrażenie, że dla części z nich " światowość" owej literatury przysłaniała nieco uniwersalny – ponad miejscem i historycznym czasem – sens tych, czytanych przez nich w drugim obiegu książek. Część współczesnych i przyszłych czytelników, korzystających z internetu i podróżujących, prawdopodobnie nieco mniej urzeknie egzotyka tej twórczości, ale – mam nadzieję – zaintryguje sposób patrzenia, budowania narracji i myślenia o świecie. Pod tym względem liczę że dorobek tego autora nie przestanie inspirować.

poprzedninastępny komentarze