Mahallah znaczy: Proletariat gorszy od islamu
2008-04-11 15:20:27
Oriana Fallaci, znana z zajadłych islamofobicznych paszkwili, była również - jakimś przedziwnym trafem - osobą święcie przekonaną, że to niezwykłe dziwactwo twierdzić, iż w dwudziestym pierwszym wieku istnieje jeszcze proletariat. I nie dziwi, że uznawała islam za najgorszą z religii - gdy Paweł z Tarsu nauczał, że "wszelka władza od Boga pochodzi", a jeszcze Akwinata za najwyższą formę oporu uznawał tzw. bierną remonstrancję, w Koranie znajdują się strofy mówiące o prawie do zbrojnej walki z niesprawiedliwością. Do dziś dla wielu możnych tego świata pozostają zbyt postępowe. Jednym jest zawsze klechostwo, w każdej religii uznające się za jedynych prawowitych depozytariuszy prawdy - czym innym masy arabskie, którym za sprawą tych nauk trudniej uznać boski autorytet narzuconych im reżimów. Te masy ludowe niech będą dumne z tego, że imperializm światowy może jeszcze połamać sobie o nie zęby!

Jeden z czołowych amerykańskich neokonserwatystów, Ariel Cohen, wieścił pod koniec ubiegłego roku - tuż przed poszybowaniem cen ropy naftowej pierwszy raz w historii powyżej 100 dolarów za baryłkę (jeszcze w 2006 r. szacowano, że ustabilizuje się ona na poziomie 40 dolarów) i potężną bessą na Wall Street - że rok 2008 będzie szczególnie ciężki dla "wolnego świata", w tym arabskich sykofantów USA. Wbrew bredniom o monolitycznym i jednorodnym, statycznym i obumarłym świecie arabskim, także tam sprawdzają się słowa Trockiego: Walka klasowa nie znosi przerw - tak jak nie znosi ich Globalna Intifada!

KLASA DLA SIEBIE

Fabryka tekstyliów w Mahallah, leżącym w delcie Nilu, dwie godziny drogi na północ od Kairu, pozostaje największą fabryką w Egipcie. Funkcjonuje od lat trzydziestych i niegdyś stanowiła symbol postępu: zapewniając miejsca pracy 50000 robotników, pozostawała największą nie tylko w kraju, lecz w całej Afryce i na Bliskim Wschodzie.

Tamtejsi działacze związkowi - mogący poszczycić się mobilizacją dobrze ponad 20000 robotników i dwoma zakończonymi sukcesem strajkami w grudniu 2006 r. i wrześniu 2007 r. - wezwali do strajku, który odbył się 6 kwietnia. Pierwszym postulatem były oczywiście wyższe płace - lecz nie chodziło tylko o robotników Mahallah: domagano się waloryzacji płac zgodnie ze współczynnikiem inflacji dla wszystkich pracowników w Egipcie. Wysunięto też żądania swobody działalności związków zawodowych - od lat wielu w Egipcie oddawało za to życie - uznając, że związki koncesjonowane przez władze (tylko takie są legalne) nie reprezentują interesu klasowego protestujących. Wyrażano niezadowolenie ze wzrostu cen, i z kolejnych powodów, jak niesatysfakcjonujące funkcjonowanie przychodni przyzakładowej. Pojawiły się też inne akcenty - kilka dni przed strajkiem miała miejsce znamienna rozmowa. Gdy jeden z działaczy związkowych mówiąc o roli kobiet w poprzednich strajkach w Mahallah użył sformułowania "owe damy", tak skontrowała go jedna z działaczek: "Nie nazywaj nas damami! Jesteśmy robotnicami i jesteśmy z tego dumne. Pracujemy w fabryce, pracujemy w domu, pracujemy na roli, jesteśmy robotnicami!" Choćby chodziła w burce - jest bardziej wyzwolona niż którakolwiek zachodnia tleniona blond-lala, nawet gdy pozostaje to poza skromnym zasięgiem wyobraźni wszystkich burżuazyjnych pseudofeministek pokroju Magdaleny Środy!

Oto świadomość klasowa, która musi spędzać sen z powiek egipskiemu despocie Hosniemu Mubarakowi, w całym świecie arabskim jednemu z najbardziej usłużnych lizusów jedynego supermocarstwa. Nieraz dał się napatrzyć wszystkim chętnym widowiska, jak to serdecznie obściskuje się z George'em W. Bushem i zabawia "błyskotliwymi" bon motami Dicka Cheneya, zaś po wspaniałym dziele palestyńskiego ruchu oporu, jakim było wysadzenie w powietrze muru na granicy Strefy Gazy i Egiptu, krzątał się pospiesznie, aby tylko dowieść, że życzenia rządu izraelskiego są dlań ważniejsze niż wola solidarnych z walką narodu palestyńskiego mas egipskich.

Nie dziwi więc, że ministerstwo bezpieczeństwa uznało strajk w Mahallah za nielegalny. Siły bezpieczeństwa dokonują zatem oblężenia miasta, i w ciągu dwóch dni masakrują od 6 do 7 osób, w tym piętnastoletniego Ahmada Hamadę (wiele źródeł mówi o dziewięcioletnim chłopcu) - to dziecko nie zginęło, jak to zazwyczaj bywa na Bliskim Wschodzie, z rąk Amerykanów ani Izraelczyków. W szpitalach znalazło się wielu poważnie rannych. Co najmniej 800 osób znalazło się w aresztach - wśród nich przywódcy strajkowi Kamal El Fajumi i Tarek Amin, a także kobiety i dzieci. Mahallah zostało uznane za strefę zamkniętą - dyktatura Mubaraka zakazała komukolwiek wjeżdżać bądź wyjeżdżać z miasta. Tak oto siły wierne owej kreaturze, jaką jest prezydent Egiptu, zareagowały na pokojowy protest.

Gaz łzawiący, kule kauczukowe i ostra amunicja - na które uczestnicy i uczestniczki protestu odpowiedzieli, niczym w palestyńskich Intifadach, kamieniami.

Już w 2007 r. przez Egipt przetoczyły się potężne fale strajkowe. W niektórych z towarzyszących im demonstracji ulicznych wzięło udział ponad 150000 osób, co kazało powiedzieć profesorowi Uniwersytetu w Stanford i Uniwersytetu Amerykańskiego w Kairze Joelowi Beininowi - amerykańskiemu Żydowi, który po osiedleniu się przez pewien czas w Izraelu zraził się do syjonizmu, i który badał m.in. rozwój palestyńskiego proletariatu w okresie mandatu brytyjskiego, następnie zaś historię egipskiego ruchu robotniczego - o "największym ruchu masowym w Egipcie" od lat pięćdziesiątych. Mustafa Basjuni, korespondent dziennika Al-Dustur, mówił zaś po strajku w fabryce tekstyliów w Mahallah we wrześniu ub.r.: "Rząd boi się eksplozji społecznej. Gdy rząd zobaczył jak rozprzestrzeniają się strajki solidarnościowe, przechyliło to szalę ku załagodzeniu sporu." Kolejnym razem jednak zaostrzenie antagonizmów klasowych doprowadziło do rozlewu krwi.

W EGIPCIE DOLCE VITA

Neoliberalne reformy, wszczęte w 2004 r. przez premiera Ahmeda Nazifa, są oczywiście chwalone przez tych, którzy nadają zgodnie z dominującym na świecie dyskursem, wedle którego nie ma alternatywy dla prywatyzacji, deregulacji, redukcji bądź nawet likwidacji progresji podatkowej, zdejmowania barier protekcjonistycznych, cięć wydatków socjalnych etc., słowem, dla bezustannego umacniania globalnej dyktatury kapitału. Wedle jednego z tego typu źródeł, dostępnych w polskim internecie - ściślej, raportu o sytuacji gospodarczej w Egipcie w 2005 r. ze strony internetowej polskiej ambasady w Kairze - "Choć rok 2005 nie przyniósł zdecydowanie radykalnych zmian w gospodarce egipskiej, odnotowano znaczną poprawę w szeregu kluczowych dziedzin, jak ożywienie i zwiększenie konkurencyjności egipskiego przemysłu, intensyfikacja działalności proeksportowej, napływ inwestycji zagranicznych, liberalizacja handlu i współpracy z zagranicą, prywatyzacja, reforma instytucji i modyfikacja przepisów finansowych, ograniczanie bezrobocia, powstrzymanie tendencji inflacyjnych, wzrost rezerw dewizowych, utrzymanie zadłużenia zagranicznego na poziomie zbliżonym do lat poprzednich." Krócej: "w minionym roku odnotowano znaczne ożywienie koniunktury i poprawę wskaźników makroekonomicznych Egiptu prawie we wszystkich obszarach życia gospodarczego."

To, jak czytamy, za sprawą kroków takich jak: "ożywienie i zwiększenie konkurencyjności egipskiego przemysłu oraz sfery produkcyjnej nastawionej na działalność eksportową, co w dalszej perspektywie ma przyczynić się do zapewnienia większej liczby miejsc pracy; zwiększenie napływu inwestycji zagranicznych dzięki uproszczeniu procedur celnych i redukcji kosztów związanych z importem niezbędnych komponentów; uproszczenie i usprawnienie systemu podatkowego, w tym na rzecz bardziej efektywnego egzekwowania płatności przez podatników; przyspieszenie procesów prywatyzacyjnych, zwłaszcza w dziedzinie bankowości, telekomunikacji, przemysłu cementowego; reforma systemu subsydiów, stanowiących rocznie dla budżetu państwa obciążenie w wysokości ponad 35 mld EGP [funtów egipskich], tak by objąć nimi jedynie najbardziej potrzebujące sektory i grupy społeczne" - oraz inne atrakcje, jak "bardziej efektywne zarządzanie funduszami emerytalnymi, mające na celu wzrost uposażeń emerytów i rencistów, jak również objęcie ochroną socjalną osób/rodzin nie posiadających tego typu uprawnień", co być może miało za cel zmniejszenie emigracji do Egiptu emerytów i rencistów z Polski, czy też "wprowadzenie nowych mechanizmów subsydiowania podstawowych artykułów konsumpcyjnych, które objęłyby faktycznie osoby o najniższych dochodach", dzięki czemu Egipt uniknął pewnie fali polskich bezdomnych.

Nic tylko radować się życiem - same dobre wiadomości: "W obecnej sytuacji gospodarczej Egiptu rysuje się wiele kolejnych pozytywnych elementów rokujących dalszą poprawę koniunktury w 2006 r." Następnie następuje typowa neoliberalna logorea o konieczności wzmożenia w związku z tym obrotów handlowych między Polską a Egiptem, które w 2005 r. wyniosły 150 mln dolarów wobec 76,5 mln dolarów w 2004 r. Przy tym - znamienne - polski eksport do Egiptu wzrósł o 120%, import z Egiptu - o 30%. "Co najistotniejsze, utrzymujące się niezmiennie od szeregu lat, wysoce korzystne dla Polski, saldo obrotów handlowych z Egiptem, przekroczyło po raz pierwszy próg 100 mln USD, co - według prognozowanych na razie wstępnie wyników za 2005 rok - może oznaczać, że Egipt plasuje się na czołowym, prawdopodobnie pierwszym, miejscu wśród krajów Afryki i Bliskiego Wschodu pod względem wysokości dodatniego dla Polski bilansu handlowego." O tym, czy to korzystne dla Egiptu, autorzy raportu bezpośrednio nie wspominają.

W zamian oferują zachwyty nad doraźnymi efektami w tzw. sektorze usług: "Pomimo lipcowego zamachu terrorystycznego w głównym kurorcie egipskim Sharm El Sheikh, ubiegły rok okazał się wyjątkowo pomyślny dla sektora turystyki - odnotowano kolejne rekordowe wyniki, zarówno w liczbie przyjazdów do Egiptu, jak i osiągniętych dochodów." Również zyski z eksploatacji Kanału Sueskiego "okazały się najlepsze na przestrzeni minionych lat", "wyjątkowo korzystnie w stosunku do 2004 r. przedstawiają się ubiegłoroczne dane dot. przekazów pieniężnych od obywateli egipskich zatrudnionych za granicą". Jednakże najważniejsze, że "ogólnie dobra sytuacja gospodarcza Egiptu miała w 2005 r. pozytywny wpływ na wzrost wymiany handlowej praktycznie ze wszystkimi partnerami handlowymi." Przemysł i rolnictwo wykazują bowiem tendencje spadkowe - i tak prognozy, o które opierali się autorzy cytowanego raportu, wskazywały choćby, że "już od 2008 r. Egipt stanie się importerem ropy naftowej netto - sprowadzając 28 tys. b/d [baryłek dziennie]", mimo udanych starań, by przestawić zakłady produkcyjne na gaz ziemny. W 2006 r. inwestycje zagraniczne potroiły się, dochodząc do 6 miliardów dolarów - zgodnie ze współcześnie obowiązującą wulgatą ekonomiczną po prostu cud-miód.

Gdziekolwiek jednak na świecie neoliberałowie przekonują, że jest coraz lepiej - nic tylko uciekać, albo (lepiej) walczyć!

CO DALEJ?

W 2007 r. profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Amerykańskim w Kairze Mohammed Kamel al-Said wyraził następującą opinię: "Ta bezprecedensowa fala strajków robotniczych wydaje się mieć związek z rządową polityką liberalizacji. Nie mówię, że nastąpi rewolucja, lecz postępuje proces erozji zaufania społecznego. Ilu gliniarzy trzeba wystawić na ulicach, by przeciwstawić się tej powszechnej frustracji?"

Cóż mieli do stracenia strajkujący już wówczas robotnicy z fabryki tekstyliów w Mahallah z ładnych wskaźników wzrostu PKB - prócz swych kajdan, gdy wskaźniki owe przekładały się jedynie na wzrost zysków właścicieli środków produkcji, płace pozostawały niezmienione, a wbrew powtarzanym do znudzenia sofizmatom neoliberalnym inflacja podskoczyła do 10%? Już wówczas, jak widzieliśmy, protesty miały tendencje do rozprzestrzeniania się. Nie było mowy o zjednoczonej sile politycznej; nie przeszkadzało to jednak powiedzieć Beininowi: "Ważne elementy pośród strajkujących w Mahallah nadają swym zmaganiom charakter głęboko politycznej walki o implikacjach ogólnonarodowych. Stawiają bezpośrednie wyzwanie polityce gospodarczej oraz legitymacji politycznej reżimu." Zaś działacz związkowy Hiszam Fuad mówił wówczas: "Zawiązują się kontakty między zakładami; widać, że ruch odchodzi od żądań czysto ekonomicznych. Podczas wrześniowego strajku w Mahallah zobaczyliśmy masę czysto politycznych haseł wymierzonych w Partię Narodowo-Demokratyczną", rządzącą w Egipcie.

Nic dziwnego, że wobec kolejnej fali strajkowej w Mahallah rząd egipski uciekł się do brutalnej przemocy. Komunikaty rządowe w swej formie przypominają żargon, jakim posługiwali się przedstawiciele panującej biurokracji w Polsce w okresie stanu wojennego: "Obywatele, bez względu na prowadzony styl życia, powstrzymali się od odpowiedzi na wezwania do strajków i protestów. Profesjonalne rzezimieszki i wichrzyciele intencjonalnie podżegali do przemocy i wzywali do protestów." Zapowiedziano "ukaranie" wszystkich uczestniczących w protestach - Egipt już dziś należy do niechlubnych rekordzistów, gdy chodzi o liczbę więźniów politycznych. Nic nie zmienia tu fasada demokracji. Na dniach odbyć się mają wybory lokalne - uniemożliwiono jednak start w nich większości kandydatów opozycyjnych.

"Ponieważ państwowy aparat represji jest wszechobecny, a wielu ludzi przezeń zastraszonych, okazuje się niezwykle trudnym jawne wystąpienie: organizujemy się w tym miejscu i w tym czasie, bezustannie pełno jest plotek, nieklarowności, i jak to się zdarzało wiele razy wcześniej w rezultacie nic specjalnego się nie dzieje" - mówi Beinin. W Kairze rozmawia się o sytuacji, lecz nie widać raczej gotowości do strajków solidarnościowych. Ludzie, ledwo wiążący koniec z końcem, obawiający się utraty miejsca pracy i represji rządowych, wciąż nie prą ku śmielszej akcji, na pytanie o nią rzucając odpowiedzi w rodzaju: "Jesteśmy wściekli i zmęczeni z powodu całej tej sytuacji, lecz cóż mamy robić?" Policja wykazuje wzmożoną aktywność i mobilizację, jednak protesty przeciw krwawemu stłumieniu strajku w Mahallah gromadzą ledwo kilkaset osób. Nie powiodło się wezwanie do strajku generalnego, zapewne częściowo ze względu na ogromnie chwiejną postawę największego ugrupowania opozycyjnego w Egipcie - Bractwa Muzułmańskiego. Beinin wskazuje, że nieudane wezwanie do strajku generalnego nadszarpuje wiarygodność ruchu; trzeba jednak podkreślić wyraźne poparcie dla kształtującego się ruchu robotniczego ze strony innych partii opozycyjnych, które podjęły wyraźne starania, by podkreślić i wzmocnić polityczny charakter protestu. Pewna, trudna do oszacowania liczba Egipcjan, wskutek wezwań do udziału w proteście, pozostała 6 kwietnia w domu. Dzięki gwałtownej internetyzacji Egiptu oraz popularności blogów, mimo oscylującego wokół 40-50% analfabetyzmu udało się rozprzestrzenić informacje o wydarzeniach w Mahallah - oby z pomocą najnowszej techniki udało się upowszechnić tam tę myśl, która sprawia, że masowa intuicja demokratyczna zaczyna utożsamiać się ze zorganizowanym ruchem robotniczym.

Tymczasem zapowiadany jest kolejny strajk 4 maja - Mubarak kończy wówczas 80 lat.

Niech popsuje mu to radość z życzeń urodzinowych od Busha i Olmerta, którzy tak jak on boją się i nie pojmują historii czynionej na ulicach.


Oparłem się m.in. o news Bartłomieja Zindulskiego na niniejszym portalu.

poprzedninastępny komentarze