Obama łasi się jak pudel do Izraela
2008-06-05 13:11:28
Barack Obama, prawdopodobny kandydat Demokratów na prezydenta USA, obiecał troskę o "bezpieczeństwo Izraela", jeśli zostanie wybrany w listopadzie. W tej kwestii, jak mówi, "nie pójdzie na kompromis".

Ów rzekomy postępowiec ma do powiedzenia to, co zwykle się słyszy od północnoamerykańskiego mainstreamu - otóż więzi USA z Izraelem są "nierozerwalne dziś, nierozerwalne jutro, nierozerwalne na zawsze".

Tuż wcześniej czarna legenda syjonistycznego lobby w USA, jaką pozostaje Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych (AIPAC), skrytykował Obamę za rzekomo antyizraelską postawę. Tego rodzaju presja wobec kandydatów na wysokie stanowiska zwykle okazuje się przynosić zamierzony skutek - i oto Obama zdeklarował się jako "prawdziwy przyjaciel" Izraela, paplając stare wyświechtane kawałki o Jerozolimie jako jego "niepodzielnej stolicy" oraz rzecz jasna o konieczności izolacji Hamasu.

Gdy premier Izraela Ehud Olmert począł rzecz jasna przyjaźnie, radośnie, a nawet pociesznie machać ogonem, gniewnie zareagowali nie tylko przedstawiciele Hamasu, lecz nawet marionetkowy prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas, postrzegany jako palestyński Quisling i Petain. "Jerozolima to jedno z pól negocjacji. Cały świat winien przyjąć do wiadomości, że nigdy nie zgodzimy się na państwo bez Jerozolimy Wschodniej jako stolicy. To ma być jasne" - powiedział.

Obama pogroził też palcem Iranowi, nie wykluczając akcji militarnej przeciw temu państwu.

Jego główna rywalka Hillary Clinton stwierdziła, że jeśli Obama zostanie prezydentem, to będzie "dobrym przyjacielem Izraela". Można jej wierzyć - choć rzecz jasna ona też łasi się jak pudel.

poprzedninastępny komentarze