2011-11-03 08:08:03
W jego przypadku nie było to niczym nowym. Od lat śnili mu się po nocach lewaccy bojówkarze na czym cierpiało jego zdrowie fizyczne i psychiczne.
Jeszcze tylko szybkie zerknięcie pod łóżko, czy nie czają się tam komunistyczni terroryści i konserwatywny publicysta ruszył do komputera.
Siadł do niego od razu, aby straszliwe wizje Antify rzucającej w niego koktajlami Mołotowa nie uleciały z głowy.
- Przekuję moja obsesję w kolejny tekścik do "Paranoi pospolitej" i będzie kaska na piwko albo i coś mocniejszego, pomyślał.
Jak pomyślał tak tez uczynił i po pięciu minutach (jak każdy porządny dziennikarz miał w komputerze szablony tekstów do których należało wstawić tylko odpowiednie nazwy) miał już gotowy tekst "Antifa chce zamieszek" o tym jak antyfaszyści chcą zakłócić spęd bogu ducha winnych zwolenników niepodległości.
- To pójdzie na pierwszą stronę! Nie na darmo studiowałem archiwalne teksty o wichrzycielach z Radomia.
Jeszcze tylko cytaty z poradnika demonstranta o koktajlach Mołotowa, koniecznie wyrwane z kontekstu i pełny obraz nadchodzącej lewackiej apokalipsy gotowy.
Porozumiał się jeszcze internetowo z kolegą który posiadał archiwalne numery "Trybuny Ludu" z roku 1970 i 1980, na temat odpowiednich sformułowań (w końcu inni też chcą coś uszczknąć z wierszówki) i praca wykonana.
W ten sposób, zarówno publicyści jak i redakcja jednego z największych dzienników pokazują, że gospodarka oparta o wiedzę jest w Polsce faktem.
Zamiast narzekać na brak pieniędzy należy siąść do PRLowskiej prasy, opanować pewne techniki informowania o niewygodnych ruchach społecznych i zgarniać kasę z wierszówek. Czasem można nawet zmarnować trochę publicznych pieniędzy składając doniesienie do prokuratury, żeby podnieść swój prestiż.
Wszelkie podobieństwo do artykułu Wojciecha Wybranowskiego "Agresywna Antifa" ("Antifa chce zamieszek" w wersji papierowej) z dzisiejszej "Rzeczpospolitej" jest całkowicie przypadkowe. Wojciech Wybranowski oraz jego redakcyjni koledzy są przecież wzorem rzeczowego, bezstronnego dziennikarstwa. Prawdziwymi erudytami, którzy wcale nie piszą na polityczne zamówienie.