Antifa jak polscy dywersanci w Gliwicach
2011-11-14 08:09:28
Przed wrześniem 1939 roku część brytyjskich i francuskich gazet oskarżała Polskę o chęć wywołania wojny poprzez prowokowanie Hitlera w sprawie Gdańska. Według niektórych ówczesnych komentatorów Polska była częściowo współwinna zaistniałej sytuacji.

Po wydarzeniach 11 listopada tego roku podobne stanowisko wobec winy za zamieszki zajęły polskie media obarczając po równo odpowiedzialnością za niszczenie miasta faszystów i antyfaszystów.

Pseudokibice odpowiedzieli więc zapewne jedynie na prowokację, niczym Hitler w 1939 na zbrodniczy "atak polskich dywersantów" na radiostację gliwicką.

Kibole szukali zapewne w centrum Warszawy ukrytej opcji niemieckiej. Starali się pytać o nią przechodniów, jednak ci nie wiadomo dlaczego uciekali. Później zapewne co inteligentniejsi szalikowcy doszli do wniosku, że skoro opcja niemiecka jest ukryta to zapewne zeszła do podziemia. Tym należy tłumaczyć zrywanie kostki brukowej na Placu Konstytucji oraz próbę rozmontowania przystanków tramwajowych (opcja niemiecka mogła być przecież na tyle sprytna, że zeszła do podziemia pod torami tramwajowymi).

Pobicie policjantów nastąpiło w momencie, gdy chcieli oni przeszkodzić w poszukiwaniach, czyli okazali się sojusznikami ukrytej opcji.

Wśród dziennikarzy coraz częściej zauważam absurdalna tendencję do twierdzenia, że "prawda zwykle leży po środku". Dlatego dziś domagają się przeprosin od obu stron - antyfaszystów i organizatorów tak zwanego Marszu Niepodległości.

Dziennikarzom odpowiem tak - kibole zniszczyli wam sprzęt, pobili reporterów, twierdząc, że jesteście zdrajcami Polski. Wy z kolei twierdzicie, że było to zwykłe chuligaństwo. Może "prawda jak zwykle leży pośrodku"?

poprzedninastępny komentarze