2013-12-07 08:22:32
przyjść aniż inszym do tantych Indów, każdy to
baczyć może. A dostawszy tego moglibyśmy też
potężnością i bogactwem i każdym narodom
i królestwom w chrześcijaństwie dorównać.
Paweł PALCZOWSKI (1609)
Na polską myśl i charakter narodowy, na miejscową kulturę, na jej współczesny irracjonalizm decydujący wpływ miała Kontrreformacja jako efekt soboru w Trydencie (1545 -1563). Wyznaczają one ramy kulturowe naszej kultury (w każdym wymiarze. I RP wraz z wyborem Zygmunta III Wazy (1587) na króla staje się egzemplifikacją idei kontrreformacyjnych i wyznacza sobie (poprzez króla i rządzące elity wraz z istniejącą strukturą społeczną i mentalnością szlachty polskiej) centralne miejsce w imperializmie katolickim, w jego parciu na Wschód i rekatolicyzacji wyznawców prawosławia, uważanych za heretyków. To coś na kształt tego co dziś dla nadwiślańskich elit jest zasadniczą ideą niesioną na Wschód w postaci tzw. wartości Zachodu; demokracja, wolność, prawa człowieka, indywidualizm, neoliberalna wersja przedsiębiorczości (w imieniu oczywiście korporacji zachodnich). To wszystko już było w czasach Kontrreformacji – jak nie rzymska wersja religii (z podporządkowaniem się dyktatowi papieża), to kolonizacja Wschodu przez Zachód i narzucenie kulturowo-cywilizacyjnych norm rozwoju.
Na ów trend nałożył się polsko-katolicko-oligrachiczny (czyli magnacko-szlachecki) kolonializm, obecny przede wszystkim na ziemiach współczesnej Ukrainy środkowej i wschodniej. Polska ekspansja na Wschód miała wówczas wymiar zarówno ekonomiczny, polityczny jak i religijny (niebywale wzmocniony ideologią kontrreformacyjną co owocować musiało oprócz antynomii ekonomicznych, społecznymi konfliktami na tle religijno-kulturowym). W przeciwieństwie do Anglików (w Indiach) czy Francuzów (w północnej i zachodniej Afryce) dokonujących analogicznych podbojów w wiekach późniejszych, polska szlachta we wspominanym okresie (XVII – XVIII w) niosła swoim jestestwem przede wszystkim katolicyzację i tym samym poniżenie prawosławia (przypadek i dzieje Unii Brzeskiej są tu znamienne).
Na polską świadomość narodową, na mentalność i pojmowanie świata nie Reformacja i Oświecenie wywarły głównie wpływ, ale Kontrreformacja. I ona trwa tu nadal, mimo upływu wieków i dekad, mimo zmieniających się koniunktur politycznych, kulturowych, ustrojowych, mimo postępu cywilizacyjnego i rozwoju. Kontrreformacja wzmocniona kolonialną historią i podbojami z nią związanymi.
Popatrzmy na obraz Jana Matejki „Batory pod Pskowem”. „Batory siedzi zblazowany choć z nagą szablą i spod półprzymkniętych powiek przygląda się upokorzonym Ruskim. Obok po prawej hetman wielki koronny Jan Zamojski, po prawej (ależ oczywiście toż to nie tylko o Inflanty chodzi, ale i o jedynie słuszna wiarę rzymską) legat papieski Antonio Possevino”. Podobnie ma się rzecz z malowidłem Jerzego Kossaka „Cud nad Wisłą”. Nad Polakami na obłoku w białej szacie i niebieskim płaszczu Maryja Dziewica. No i oczywiście na czele ks. Ignacy Skorupka z krzyżem w dłoni, piętnujący bolszewików nie symbolami polskości – jak przystałoby na obronę niepodległości kraju – lecz jednoznacznym atrybutem Kościoła rzymskiego. Tak więc skojarzenia są jasne i czytelne: po jednej stronie – azjatycka, prawosławna, pisząca cyrylicą dzicz, o komunistycznej proweniencji (nie ważne, że komunizm był bez państwowy, bez narodowy – te symbole w kontekście historycznym są jednoznaczne z tzw. przemocą symboliczną o genezie kontrreformacyjnej), z nami natomiast (jak zawsze) - siły niebieskie, Kościół (ks. Skorupka jest symbolem stanu duchownego), siły wzniosłe, absolutnie dobre i intencjonalnie czyste. Chodzi o walkę dobra ze złem. A dobrem tu jest katolicyzm rzymski w wersji trydenckiej.
Ta nachalna promocja naszego, polskiego rozumienia pojęć demokracji i wolności obywatelskich (cech będących w świecie, uważanym za cywilizowany, efektem Reformacji i Oświecenia, które polskie społeczeństwa en bloc tak naprawdę nie doświadczyło, ledwo liznęły one drobną część naszych, rodzimych elit nie pozostawiając na nich głębszego śladu) jest tyle megalomańska co szkodliwa z punktu widzenia pragmatyki czy strategii politycznej. Prof. de Lazari stwierdza: „Nie jesteśmy dla Rosjan autorytetem i nie mamy im czym zaimponować. Przestańmy ich nauczać i pouczać”. Ten passus rozciągnąć może swobodnie z Rosjan na mieszkańców całego wschodu Europy.
Religioznawca i humanista prof. Zbigniew Stachowski twierdzi, że w świetle ataku na USA w dniu 11.09.2001 weryfikacji i falsyfikacji uległy podstawowe wartości i schematy przypisywane kulturze Zachodu. Nie sposób jest nadal zachowywać się w sposób hegemonistyczny i optymistyczno-pretensjonalny, przy świadomości multikulturowej istoty naszego świata, w zgodzie z podstawowymi prawdami dotyczącymi wolności, demokracji i swobody człowieka do samorealizacji. „Chyba, że w sposób bezwarunkowy uznamy kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość - a więc te idee, które tę kulturę wytworzyły - zwłaszcza wówczas, gdy wartości te i wzory zechciano by urzeczywistniać w innych realiach kulturowych, lecz bez naszej akceptacji”. Te stwierdzenia można przypisać wszystkim polskim elitom rządzącym od roku 1989 roku nad Wisłą, Odra i Bugiem. Zwłaszcza wobec Wschodu Europy. To ponowoczesny wymiar kontrreformacji w nadwiślańskiej wersji, z równoczesnymi: megalomanią, neoficką chęcią dorównania uznanym standardom (ciągłe podkreślanie po 1989 roku tzw. powrotu do Europy) – czyli kompleks niższości wobec Zachodu i jednoczesny paternalizm wobec Wschodu, połączony z mitomanią i tromtadracją.
Pisarz rosyjski, przyjaciel Polski, liberał i demokrata Wiktor Jerofiejew porównuje nasz kraj do kobiety – obojętnie jakiej proweniencji i konduity – pytającej mężczyznę „Am I sexy ?” i jednocześnie za pomocą tej przenośni charakteryzuje dzisiejszą Polskę w trzech takich oto kategoriach (i jest to poniekąd widzenie Polski przez Wschód Europy):
- pierwsza kategoria to wymiar kobiety młodej, fascynującej, z wyzywającym makijażem, seksy, pociągającej: tej Polski już nie ma, gdyż jej blask i atrakcyjność (tu analogie z seksualnym kontekstem stosunków damsko-męskich jest nad wyraz czytelny) wyparowały – dla Rosjan – wraz ze śmiercią Związku Radzieckiego. „On był potężny, a zarazem bezradny, był straszny, ale i śmieszny. Na jego tle Polska wyglądała jak oślepiająca piękność, która nosiła krótkie spódniczki, tańczyła rocka, modliła się w niedzielę w kościołach, czytała Hłaskę i biegała oglądać filmy amerykańskie”.
- drugą Polskę porównuje do polskiej prostytutki z berlińskiego burdelu, która też zapytuje, jak tamta dziewczyna, „Am I sexy ?”. To Polki ruszające w świat i wpadające na dno. Jest na dnie, moralnym, zawodowym, estetycznym, ale wg zasady szlacheckiego stanu „zastaw się a postaw się” czy „boso ale w ostrogach” prawi o papieżu, Maryi, wartościach, patriotyzmie, wyższych racjach. Poucza – przede wszystkim, partnerki swojej profesji: Rosjanki, Ukrainki, Białorusinki, Litwinki ….. Jerofiejew stwierdza, że dla Zachodu „jest taką samą prowincjuszką, taką samą Azjatką jak jej współtowarzyszki doli i nie-doli”. Dla ukraińskiej prostytutki Polka uprawiająca najstarszy zawód świata (razem z nią) jest kompletną wariatką
- i ostatni wymiar Polski w oczach Rosjanina: to kobieta sparaliżowana strachem, bo nie spodziewała się tego „że stanie się taka jak jest” na starość. Chodzi o to, iż postarzała się nie brzydko, ale głupio, stajhąc się nudnym dodatkiem do Europy. Kiedyś w Polsce panował pozytywny brak zaufania do Rosjan. Najbardziej nieufnym typem był chłop (…) Ale dziś, w tym typie tkwi największe nieszczęście. Chłopski upór, umiłowanie do polowań, niechęć do ludzi mądrych i bezgraniczne zaufanie do Kościoła niczym miłość do KPZR w Związku Radzieckim stały się flagą, a istotą stały się „moralność, sprawiedliwość, porządek” ale przenicowane na „druga stronę” medalu etyki. I gdy ta kobieta pyta Jerofiejewa „Am I sexy ?” brzmi to pokracznie, kabotyńsko, nieszczerze, faryzejsko.
Należy dodać, że zdaniem Jerofiejewa polską mentalność wobec Wschodu ukształtował idiotyczny wróg (nadal niewolący polska świadomość) pod nazwą kacap, który zgnił i rozpadł się jak nos syfilityka we współczesnej rzeczywistości. Wraz z utratą tego wroga Polska straciła (dla Wschodu Europy) wolność i duszę. Praźródłem tego symbolu będącego egzemplifikacją manii wyższości jest właśnie kontrreformacja ze swoimi symbolami, celami, „kontuszem i karabelą”, szkodliwym sarmatyzmem, Jezusem, Maryją i ks. Skorupką, świętymi: Bobolą czy Karoliną Kózką.
To takie dziwaczne połączenie antykomunizmu, rusofobii, kontrreformacyjnej megalomanii i paternalizmu, z jednoczesnym pańskim stylem bycia katolickich elit na dalekich Kresach I RP (emanacja mentalności tzw. stanu szlacheckiego). Na zasadzie sprzężenia zwrotnego i procesów społeczno-kulturowych nastąpiła wymiana cech i oglądu świata: z jednej strony wszyscy poczuli się sukcesorami tradycji „pańskiej”, szlacheckiej, nosicielami idei „złotej wolności” i liberum veto (wystarczy posłuchać każdego przesiedleńca z Kresów – każdy przed 1939 r. był posesjonatem, panem, utracił w wyniku Jałty niesłychane dobra i własności choć cywilizacyjna zapaść, bieda i ubóstwo tamtych terenów były przysłowiowe), a z drugiej – inteligencja zakaziła się tą chłopską niechęcią do inności, do mądrości, do nie tradycyjnych i nieszablonowych sposobów myślenia. Konserwatyzmem, tradycyjnością, uśpieniem rozumu i leniwością umysłu.
To co było wątpliwymi przywilejami i charakterystyką stanu szlacheckiego w schyłkowym czasie I RP, stało się dziś synonimem i egzemplifikacją polskości. Wszyscyśmy się stali uszlachceni (albo sami się uszlachciliśmy – kolejny mit jakich pełna jest polska historia) – formalnie, kulturowo, religijnie, mentalnie i symbolicznie..
Położenie dzisiejszej Polski, w retrospekcji polskiej historii i dziejów naszego społeczeństwa, tak okrutnie doświadczanego i posiadającego ciągle przesuwające się granice kraju, w porównaniu z tym co zafundowała nam tak pogardzana powszechnie przez mainstream post-solidarnościowy Jałta (4 - 11.02.1945) jest najkorzystniejsze od końca panowania Jagiellonów (czyli od połowy XVI wieku). Współczesne granice są jak widać optymalne. Kraj jest jednolity etnicznie, językowo, kulturowo, terytorium jest zwarte (w przybliżeniu – koło), nie ma wkoło nas wrogich sąsiadów. Niepotrzebne antagonizowanie kogokolwiek – właśnie na bazie zapomnianych zdawałoby się tzw. wartości kontrreformacyjnych - jest nie tylko głupie, ale i szkodliwe. To m.in. dzięki decyzjom Jałty zbliżyliśmy się jako naród wydatnie – mimo 45 lat tak postponowanej Polski Ludowej – do Zachodu; cywilizacyjnie, kulturowo, mentalnie, życiowo itd.
PRL wbrew krytykom i zajadłym antykomunistom negującym wszystko co się z tym państwem wiąże, była o wiele bardziej – kulturowo i cywilizacyjnie (w perspektywie polskiej państwowości i społecznego rozwoju) zachodnio-europejska, łacińsko-atlantycka niźli I RP (za panowania Wazów i w przededniu rozbiorów) i II RP: garb Kresów powodował z jednej strony kolonialno-imperialną (podbudowaną ową misyjną i kontrreformacyjną ideologią katolicko-nacjonalistyczną) mentalność Polaków, a z drugiej – wiązał stosunki społeczne w tak terytorialnie zakreślonej Polsce ze sposobem gospodarowania na modłę kolonialno-agrarną, ze swoiście pojmowaną kulturą honoru (i religią tę formę honoru kultywującą) podczas gdy Zachód utożsamiany jest od wieków z tzw. kultura prawa.
Kultura honoru – o której tak plastycznie pisze Izaak Babel - wraz ze swoiście pojętą drabiną wartości, przypisująca sobie jedyną mądrość i moralność, rację i prawość, etyczność i wolność pojmowaną polsko-centrycznie (to pokłosie katolickiej i kontrreformacyjnej idei narodu wybranego i Polski jako Chrystusa narodów, cierpiącego na krzyżu katusze od heretyckich sąsiadów i stanowiącego przedmurze chrześcijaństwa) powoduje ludzką nieżyczliwość, ponurość, brak humoru i napuszenie, drażliwość i małostkowość. Ludzie z tych kultur w chwilach gdy nie idzie, coś po ich myśli, gdy sytuacja historyczna (bądź codzienna) wymyka się z ich myślowego schematu, z ich hierarchii wartości, gdy ktoś naruszy ich interesy – co jest normalne w pluralistycznym i demokratycznym świecie - stają się bezwzględni zarówno w wymiarze indywidualnym jak i grupowym. Jeśli do tego dodamy narcystyczne przekonanie o naszej wyjątkowości to mamy niezła mieszankę wybuchową. W stosunku do Wschodu ta zależność jest wyraźnie widoczna.
Natomiast kultura prawa – jaka charakteryzuje przede wszystkim Zachód i jaka została zaszczepiona w tamtych społeczeństwa w wyniku długotrwałych procesów historyczno-społecznych – jest tu, nad Wisłą, Odrą i Bugiem, absolutnie obca. Kultura prawa to przede wszystkim stosunek człowieka wobec prawa stanowionego, nie boskiego, nie kościelnego. Określić ją można pokrótce jako ogół nawyków i wartości związanych z akceptacją, oceną, krytyką i realizacją obowiązującego prawa. Oczywiście w sensie i wymiarze zbiorowym.
Czy w Polsce odbyła się jakakolwiek poważna i pogłębiona dyskusja nad konkretnym i dalekosiężnym projektem polityczno-gospodarczym, obejmującym Unię Europejska i Rosję (ten projekt należy rozpatrywać na pewno w kontekście całego związku części republik post-radzieckich i euro-azjatyckich skupionych wokół Rosji oraz stowarzyszonych z nią układami politycznymi i ekonomicznymi) autorstwa prominentnego polityka i analityka około kremlowskiego Siergieja Karaganowa ? Przecież to nam powinno najbardziej zależeć na harmonijnej współpracy tych dwóch organizmów. Nie, nasza myśl polityczna krąży jedynie wokół ograniczonego projektu pod nazwa partnerstwo wschodnie wykluczającym Rosję (i np. Kazachstan) z tej współpracy. Słowa marszałek Sejmu Kopacz o „wyrywaniu Ukrainy z rąk Rosji” są tyleż dyplomatycznym dyletanctwem, nieodpowiedzialnością co jednoczesnym potwierdzeniem tych tez.
Karaganow w swym memorandum proponuje ścisłą współpracę, w jak najwięcej liczbie płaszczyzn; gospodarczych, politycznych, wojskowych, kulturowych, wymianie myśli, ludzi i idei etc. Efektem tego byłoby połączenie: sił Rosji w znaczeniu tradycyjnym oraz sił Unii Europejskiej – jako siły idei, siły słabej lecz przyciągającej i pociągającej zarazem.
Rosję – jego zdaniem – traktuje się jak pokonanego w starciu Zachodu z komunizmem (choć komunizm był ideologią poza-narodową, a jej korzenie tkwią w kulturze i myśli zachodnio-europejskiej). Ten aspekt wystąpienia Karaganowa – zwycięstwo nad komunizmem - przyjęto w Polsce za aksjomat, tradycjonalistycznie, resentymentalnie i kontrreformacyjnie w elitach rządzących naszym krajem od 1989 roku, jako asumpt do odgrzewania idei jagiellońskiej oraz włączenia się naszego kraju do nowego sposobu kolonizacji Wschodu przez Zachód.
Karaganow proponując Związek Europejski czyli połączenie w luźny, partnerski konglomerat sięgający od Atlantyku po Władywostok i Kamczatkę, oparty na wzajemności - ale wolny od biurokratycznych form z niezliczoną ilością regulacji i pozornych przepisów porządkujących przestrzeń - widzi w tej strukturze coś co w znacznym stopniu stabilizowałoby sytuacje na Ziemi, będąc jednocześnie opozycją dla projektu amerykańskiego (to USA i cały jej entourage zwany Nowym Światem) i azjatyckiego (Chiny, Daleki Wschód, Indie).
To z takich doświadczeń i schematów myślowych np. czerpią również natchnienia i pożywienie pokłady rusofobii Ministra Spraw Zagranicznych Polski Radosława Sikorskiego gdy porównuje budowę gazociągu Nord-Stream po dnie Bałtyku do „paktu Ribbentrop – Mołotow”. Kiedy szef polskiego MSZ stwierdza w jednym z wywiadów, iż to „Rosja jest jednym z głównych problemów polityki zagranicznej UE, a ponieważ starzy i nowi członkowie 28-ki nie są zgodni w sprawie relacji z Kremlem, negocjacje Brukseli z Moskwą często tkwią w impasie” wypowiada się nie jako paneuropejski dyplomata, ale jak osoba, zakompleksiona, z bagażem historii, rusofobicznie ukształtowanym i zaprogramowanym, Polka z tekstu Jerofiejewa ciągle pytająca Europę i ….. Rosję: Am I seksy ? Bo gdy się nie ma nic pozytywnego do zaproponowania to szuka się odniesień – negatywnych – w przeszłości aby przykryć pustkę projektów na przyszłość.
O tej pańskiej, paternalistycznej i wyniosłej postawie Polski i Polaków wobec całego Wschodu Europy – naszych było nie było dawnych kolonii, wzmocnionej przez epokę kontrreformacji przewagami religijnymi z podbudową ideologiczną narodu wybranego - niech świadczą relacje w rodzimych mediach na temat EURO-2012 jakie przekazywano z Ukrainy; „….Znakomita większość medialnych doniesień na temat przygotowań do EUR0 2012 w naszej byłej kolonii oraz przebiegu turnieju dotyczyła tego, jak fatalnie się to wszystko odbyło i jak bardzo Ukraina cywilizacyjnie odstaje od zmodernizowanej Polski: przeciekające dachy stadionów rozkopane dworce, pazerni hotelarze, skorumpowani działacze sportowi, nieudolne władze, wybijanie bezdomnych psów itp. itd. Wisienką na torcie była znana dywagacja Kuby Wojewódzkiego na temat ukraińskich sprzątaczek i ich gwałceniu (jakkolwiek ironiczna, dobrze jednak wpisywała się w swoiste, polskie wydanie mission civilisatrice, której najczęściej towarzyszy też przecież mission violatrice)” [ patrz – Jan Sowa, „Od folwarku na kresach do Jarmarku Europa” w – Le Monde Diplomatique nr 6/88/2013].
No i jeżeli mainstreamowy, prominentny polityk polski, Ryszard Czarnecki, na łamach Gazety Polskiej (nr 27/2013) deklaruje: „Jestem Sarmatą, jasna sprawa. Choćbym chciał uciec od tego przeznaczenia, cóż, taką miłością nas przebodli − nie ucieknę. Zresztą my, Sarmaci, przecież nie uciekamy”. A sarmatyzm w naszej historii to przede wszystkim kontrreformacja, jezuityzm, kolonizacja Wschodu, bigoteria i dewocja (bez refleksji krytycznej i samodzielności myślenia), kult konsumpcji (barok jest tego najlepszą egzemplifikacją), paternalizm elity wobec przeważających mas ludu (to wtedy utrwalił się czytelny – do dziś niestety aktywny – podział na elity i chamów), oligarchizacja (i jednoczesna – ochlokracja) życia publicznego. Czyli wszystko co najgorsze i ciążące nam jak kula u nogi w postępie cywilizacyjnym i kulturowym rozwoju.
Kontrreformacja trwa ciągle w polskich umysłach, świadomości i decyzjach politycznych. Od przeszło 300 lat. Zawirowania – najszerzej pojęte - wokoło Ukrainy i postawa wobec nich polskich elit świadczą o tym najlepiej.