2015-02-16 14:32:29
jak w ciągu kilkudziesięciu lat ujednolicą się
standardy kultury i gusty zgodnie z linią uczuciowego
i mentalnego promiskuityzmu
Umberto ECO
Ponad 50 lat temu Umberto Eco wydał znaczącą książkę, stanowiącą zbiór jego wcześniejszych esejów, artykułów, krótkich rozprawek, abstraktów wykładów uniwersyteckich czy referatów konferencyjnych, pod tytułem Apokaliptycy i dostosowani. Jest to opis i zarazem analiza współczesnej - wówczas, ale procesy zdiagnozowane i skatalogowane przez Eco dziś uległy wyostrzeniu, pogłębieniu i określonym (wg prawideł ewolucji oraz zasad wolnego rynku) mutacjom – modernistycznej, konsumpcyjnej i liberalnej kultury Zachodu.
Eco pisząc o „elitach bez władzy” pokazuje jak w świecie zdominowanym przez obraz, telewizję, dziś – iPhona, smartfona, Internet, telewizję satelitarną i nowoczesne (a zarazem – totalne) środki globalnej komunikacji, ikony filmu, celebryci (tak byśmy współcześnie powiedzieli) i ludzie związani z show-bussinesem, pop-kulturą czy reklamą wpływają na świadomość, postawy i system aksjologiczny odbiorców owej kultury. Odbiorców czyli konsumentów. To jest „władza” bez „władzy” jak konkluduje Eco. Coś na kształt „siły bezsilnych” Vaclava Havla. Włoski intelektualista używa dla opisu i charakterystyki tego całego procesu (oraz zagrożeń przez niego niesionych) określenia uniwersum ikonosfery.
Percepcja otaczającego świata przez jednostkę, mająca zasadniczy wpływ na jej osobowość i świadomość, stała się domeną zmysłów, emocji, afektów i oderwanych od siebie (ze względu na ilość) statycznych klisz (nietworzących w jakikolwiek sposób w miarę jednolitej projekcji). Ów stan – spowodowany ilością newsów bombardujących jednostkę co chwila z różnych stron - potęgowany jest dodatkowo przez chaos i rozproszenie. W takim świecie i w takiej rzeczywistości nie konceptualizm, nie racjonalność, nie pragmatyzm i realizm są determinantami kształtowania osoby, jej mentalności, jej podejścia do życia.
Jak sądzi Neil Postman ([w]: Zabawić się na śmierć) to media elektroniczne są obecnie ośrodkiem dowodzenia naszym spojrzeniem na otaczający nas świat. Zwłaszcza telewizja. Na koncercie popularnej grupy rockowej U-2 w czasie trasy „ZOO-TV” leader grupy charyzmatyczny Bono krzyczy do mikrofonu: „…Mam wizję, mam wizję”, a na głośne pytanie o jaką wizję chodzi odpowiada: „…telewizję”. I to jest clou owego dylematu szarpiącego współczesny demokratyczny i wolny świat. Dziś w XXI wieku doszedł jeszcze obraz internetowego przekazu.
Telewizja (i inne środki masowej komunikacji), zwłaszcza mass media publiczne, jeśli mają kształtować pozytywny i rzeczywisty obraz świata muszą przestać bezrefleksyjnie podążać za gustami konsumentów. I przeciwstawić się częstemu, źle pojętemu, political correctness.
Tony Judt tak scharakteryzował funkcjonowanie współczesnej narracji publicznej i relacje elit rządzących z wyborcami, z demokratycznymi obywatelami: „Dziś debata publiczna wygląda tak, że demagodzy mówią tłumowi co ma myśleć. Gdy ludzie odbijają echem ich frazesy oni śmiało i bezczelnie ogłaszają, iż wyrażają tylko powszechne nastroje” ([w]: T.Judt, Źle ma się kraj).
Ten chory stan wzmacniają media irracjonalizując debatę publiczną (goniąc za newsem, nie pogłębiając tematów, nie zmuszając tym samym polityków i przedstawicieli elit do analiz, refleksji i wizji) tworząc wrażenie chaosu, przypadkowości i posługując się narracją zaczerpniętą z wierzeń religijnych (czyli - znów emocje).
Jak media potrafią wykreować „nierzeczywistą rzeczywistość” niech posłuży przykład z Iranu. Na przełomie XX i XXI wieku w TV teherańskiej co jakiś czas pokazywano film o pielgrzymkach wiernych katolików do sanktuarium maryjnego w Fatimie (Portugalia). Społeczny odbiór treści zawartych w owym obrazie przez irańskich szyitów doprowadza do zaskakujących konkluzji. Oni oglądają fragment dziedzictwa swojej religii utożsamiając nazwę Fatimy z imieniem córki Proroka Mahometa, a nie z katolickim sanktuarium maryjnym. Autorzy filmu sugerują, że kilkadziesiąt lat temu trojgu portugalskich pastuszków nie ukazała się Matka Boska ale właśnie córka Proroka, Fatima – zajmująca w tradycji szyitów szczególną pozycję. Miejsce to więc jest dość specyficznym miejscem kultu, wpisującym się w tradycję muzułmańską, a pielgrzymi tu przybywający (w tym i papieże), modlą się i proszą łaski nie Maryję lecz Fatimę, córkę Mahometa. Do ambasady portugalskiej w Teheranie zaczęli zgłaszać się chętni Irańczycy po stosowne wizy, pragnący odwiedzić Fatimę i na własne oczy zobaczyć to sanktuarium. Film i komentarze telewizyjne (w połączeniu z atmosferą religijnej egzaltacji) stały się więc dla pobożnych i ciekawych świata mieszkańców Iranu argumentem, żeby udać się na pielgrzymkę do miejsca, gdzie dziś żywa jest tradycja muzułmańska. Wszystko bowiem zależy od kontekstu kulturowego, komentarza, obrazu czy interpretacji zjawiska i od subiektywnego doświadczenia podmiotu doświadczającego.
W taki oto sposób tworzy się człowiek zewnątrz-sterowny czyli taki „który żyje w społeczności o wysokim poziomie rozwoju technologicznego i o szczególnej strukturze społecznej oraz ekonomicznej (…), któremu nieustannie podpowiada się za pośrednictwem reklamy, transmisji telewizyjnych, kampanii przekonywania obejmujących wszelkie aspekty życia codziennego czego ma pragnąć i jak ma to osiągnąć, wykorzystując pewne ustalone wcześniej kanały, które zwalniają go z projektowania charakteryzującego się ryzykiem i odpowiedzialnością. W społeczeństwie tego typu już sam wybór zostaje narzucony poprzez ukryte sterowanie możliwościami emocjonalnymi” (U.Eco, dz. cyt.). Polityk też staje się człowiekiem zewnątrz-sterownym co oprócz kompromitacji personalnej wzmacnia tendencje do kruszenia i trywializowania istoty demokracji.
Ten sam proces przebiega podczas demokratycznych wyborów do parlamentów, gdzie mówi się wyborcy, iż ma głosować na tego i tego bo się ładnie prezentuje, bo ma słuszne (czyli mainstreamowe) poglądy, bo tak myślą wszyscy. To jest klasyczne political correctness zabijające demokrację. Politycy i elity pozostające we władzy takiego myślenia są wiec ubezwłasnowolnieni, a wybory stają się głosowaniem nie na program, nie weryfikacją określonych poglądów politycznych, a plebiscytem jak coroczny konkurs Miss World. I to zwalania polityków z odpowiedzialności i racjonalności.
Niezwykle ciekawe wnioski nasuwają się polskiemu komentatorowi i religioznawcy w perspektywie przywołanego przykładu Fatimy. Otóż Europa i katolickie centrum pielgrzymek w Portugalii staje się miejscem uświęconym dla wyznawców islamu, zaś postać Maryi zamienia się w córkę Proroka, Fatimę. Pielgrzymi z krajów europejskich są tak naprawdę braćmi-muzułmanami, chociaż tymczasowo wyznają trochę inną religię. Cały świat podlegając procesowi globalizacji, integruje się także w płaszczyźnie religijnej. To globalizacja zasad informowania o odległych krajach, nieznanych miejscach, dziwnych obyczajach, globalizacji medialnej, która zaczyna przypominać sceny z filmu Matrix. Nie do końca wiadomo, który element jest prawdziwy, a który wirtualny, który jest odzwierciedleniem rzeczywistości, a który interpretuje ją w najbardziej fantastyczny sposób. Taki typowy symulakr (mówiąc językiem Jeana Baudrillarda).
A może chodzi o coś zupełnie innego ? O banalną prawdę, że kto kontroluje media, ten kontroluje właściwy odbiór świata. A może jest to po prostu przykład telewizyjnego proroctwa. Takiego trochę przewrotnego, ale proroctwa, że Fatima stanie się za jakiś czas naprawdę muzułmańskim sanktuarium. Czyli monoteistyczne religie niewiele dzieli w ich rudymentarnych założeniach i sposobie sprawowania kultu.
Rzeczywistość obrazkowo-ekranowa i telewizyjno-wirtualna stawia współczesnego człowieka wobec niezliczonej ilości sytuacji (ciągle zmieniających się i sprawiających przez to wrażenie wspominanego wcześniej chaosu i rozproszenia) z których tak na prawdę żadna nie jest jego sytuacją, żadna nie jawi mu się szczególną i dlatego pozostaje on w stanie permanentnej niepewności, zagubienia, trwogi i neurozy. Z tytułu owej ich ilości. Dotyczy to także przedstawicieli elit. Parcie na „sitko” i „szkło” jest często substytutem czy pozorem posiadanej choćby władzy (owym parciem pokrywa się owe stany niepewności i rozbiegania wewnętrznego).
Liczyć się musi w takiej sytuacji forma (nie treść przesłania), słowo, szok i prowokacja (co jest dopuszczalne w świecie sztuki, ale jest karygodne i miałkie w świecie polityki). Szok i prowokacja celem zaistnienia, zwrócenia w taki sposób na siebie uwagi – to jest efekt przeplatania się sfer polityki, celebry, reklamy i telewizyjnych show. Gwiazdorstwo telewizyjne przeniosło się (ze swoją pustką, megalomanią i bezideowością) do świata realnego, świata polityki, świata decyzji o wymiarze państwowym. I tak postępuje alienacja elit z realności i rzeczywistości zwykłego człowieka, obywatela, wyborcy. Znów są ONI i MY. Elity i reszta społeczeństwa.
W takiej sytuacji wszyscy politycy upodobniają się programowo do siebie. Różni ich tylko retoryka i kosmetyczny stosunek do trzeciorzędnych spraw. Gdy jest brak autentycznego wyboru ludzie pchani są w kierunku apatii i alienacji z zainteresowania sprawami publicznymi albo ku reakcjom skrajnym, radykalnym, często przeradzającym się w terroryzm (cyt. Tony Judt).
Reklama, ta wszechobecna forma zachęcania do konsumpcji, jest w swym rudymencie przeciwieństwem racjonalnego i zrównoważonego myślenia. Żeruje bowiem na emocjach. Politycy występują więc na podobieństwo akwizytorów proszku do prania, paraleków na potencję, lokat bankowych czy nowych modeli samochodów. I tak też są traktowani przez społeczeństwo. Powszechność reklamy, jej totalizm, otępia człowieka przez co staje się on biernym (czasem bezwiednie i działającym podświadomie) konsumentem tego co mu wtłacza do głowy ekran telewizora, smartphona czy laptopa. Przenoszenie decyzji z ośrodków politycznych do sfery bliżej nieokreślonego mainstreamu (medialno-celebrycko-finansowego) gdzie siłą rzeczy rządzą zasady popytu i podaży, powoduje iż politycy ochoczo zdejmują z siebie odpowiedzialność za swe decyzje. Pozostaje tylko potok słów wypowiadanych do „sitka” i na „szkle” (ten proces dzieje się bezwiednie, ale elicie politycznej jest on jak najbardziej na rękę bo mogą funkcjonować „od wyborów do wyborów”). Tym samym powiedzenie Louisa de Saint Justa, iż „nie można rządzić i być bez winy” traci swoją logikę i sens, a jest ono przecież esencją funkcjonowania przestrzeni politycznej gdyż mówi o odpowiedzialności tych co rządzą. Ale ten proces jest o wiele bardziej niebezpiecznym – podkopuje bowiem podstawowe źródła demokracji. Jak mówi Noam Chomsky „…Najbardziej skuteczną metodą skrępowania demokracji to transfer miejsca podejmowania decyzji ze strefy publicznej do instytucji które nie ponoszą odpowiedzialności".
Proces destrukcji tego co zwiemy demokracją przedstawicielską odznacza się m.in. w spadającej ilości obywateli zainteresowanych polityką w ogóle, w obniżającej się frekwencji wyborczej, we wzroście popularności ugrupowań ekstremistycznych i radykalnych, głoszących hasła nacjonalistyczne, ksenofobiczne, agresywne i nienawistne dla Innego. A gdy jak w Grecji społeczeństwo się zbuntuje, zmobilizuje i wybierze „nie tak jak trzeba” (w Polsce była posłanka kato-prawicy, Halina Nowina-Konopczyna określiła w takim kontekście onegdaj wyborców mianem „przypadkowego społeczeństwa”) odzywa się mainstreamowy lament nad niewdzięcznością narodu, populizmem mas, irracjonalizmem wyborców i jego „krótką pamięcią” za fawory jakie miały spłynąć na ów lud z łaskawości elit.
Politycy stali się gwiazdami „sitka” i „szkła”, akwizytorami (jak w reklamie) ulotnych dóbr konsumpcyjnych, nie mężami stanu. Stąd postępująca deprecjacja polityki jako poważnej profesji: raz z tytułu ich gwiazdorstwa i nieodpowiedzialności za słowo, czyn, decyzję, upodobniającej ich do telewizyjno-filmowych gwiazdeczek lichej proweniencji, dwa – z braku racjonalności, a ponadto owej „sterowalności z zewnątrz” czyli poddawaniu się naciskom różnych lobbies (o pospolitej nieuczciwości i nepotyzmie nie wspominając). Lobbies - reprezentujących zazwyczaj utylitarne interesy najszerzej pojętego kapitału. I to jest główne źródło kiepskiego stanu (i takiej oceny) elit politycznych.
Czas na polską SYRIZ-ę już nadszedł.