2015-02-22 17:23:39
w sobie największą i niedbającą o nic giętkość
a posiadają ją dlatego iż całkowicie oddali się
sprawie. Poddać się owej giętkości to stanie się niezdolnym do powiedzenia czegokolwiek.
Thomas MERTON (OCSO, w liście do Czesława Miłosza)
Moje poprzednie refleksje sprzed miesiąca poświęcone dramatowi w redakcji Charlie Hebdo (wpis z dn. 25.01.2015 pt. „Czy zawsze byliśmy i jesteśmy Charlie Hebdo”) spowodowały kilkanaście wpisów Czytelników naszego Portalu, dlatego też powracam do tych przemyśleń lecz z polskiej, nadwiślańskiej perspektywy. Bo wolność słowa jest wartością ponad czasową i bezwarunkową funkcją demokracji. Jednak wolność słowa nie traktowana jako narzędzie propagandy i manipulacji, ale jako forum autentycznej dyskusji i wymiany poglądów mających dojście (lub zbliżenie się) uczestników dyskursu do Prawdy. Bo to Karl R. Popper, liberalny i na wskroś mainstreamowy (tak byśmy dziś powiedzieli) myśliciel opisał przed ponad pół wiekiem istotę dyskursu publicznego prowadzonego w społeczeństwie obywatelskim i wolnym: „Sądzę, że mam rację, ale być może, że się mylę i może rację masz ty, w takim razie poddajemy to dyskusji, bowiem w ten sposób znajdziemy się prawdopodobnie bliżej prawdziwego zrozumienia niż wtedy, gdyby każdy z nas się upierał,że to on ma rację”.
Wracając do moich Blogowych interlokutorów zarzucających mi iż „…Zamiast zajmować się terroryzmem we Francji” należy popatrzeć na polski wymiar biedy, wykluczenia i niesprawiedliwości jaka powszechnie panuje w naszym kraju z tytułu narzucenia Polsce neoliberalnych praktyk rodem z Doktryny szoku Naomi Klein pragnę dodać, że właśnie problem wolności słowa JEST RÓWNIE WAŻNY jak głodne polskie dzieci, umowy śmieciowe, bezrobocie, przewaga (i to monstrualna) kapitału nad pracą człowieka czy mnóstwo problemów szarpiących polskie społeczeństwo wystawione na chaotyczną i bezpardonową grę oraz patologie niewidzialnej ręki światowego. A jeżeli już o tym usłyszycie w naszych mediach nad Wisłą, Odrą i Bugiem będzie to zapis faktu, charytatywnie brzmiący bełkot, intelektualna jałmużna, a nie stosowna analiza przyczyn takiego stanu rzeczy i racjonalne, klasowe wyłożenie dróg wyjścia z tych opresji. Tak tłumaczy się problem głodnych polskich dzieci, umów śmieciowych, bezrobocia, a strajkujący czy demonstrujący ludzie pracy najemnej w takim przekazie są określani mianem populistów, nierobów, darmozjadów. I to dlatego, że wolność słowa w Polsce jest kaleka, jest równoznaczna z manipulowaniem i propagandową narracją różnych pro-kapitałowych lobbies. Bo jak w opowiadaniu Braci Grimm O ropuchu - i tak jest właśnie z polsko-mainstreamową wolnością słowa – ropuch ma zawsze ropuszą wizję, piękna, dobra, rzeczywistości bądź prawdy. Ten aspekt w sytuacji polskiej klasy wygranej w wyniku ostatnich dekad jest zupełnie pomijany, mimo zadekretowanej powszechnie wolności słowa (w zasadzie chodzi – mówiąc Lederem* i Sową ** - o wynik rewolucyjnych zmian zaordynowanych temu społeczeństwu przez III Rzeszą w latach 1939-45 i przez stalinowski reżim ZSRR od 1941 do 56, potem następowała samoczynna destalinizacja i detotalitaryzacja ale efekty przejścia od społeczeństwa quasi-postfeudalnego do nowoczesnego choć w stylu XIX-wiecznym pozostały, dzięki obu systemom i sąsiadom niewolącym Polskę i Polaków).
Pragnę zwrócić uwagę na fakt, iż w Polsce mainstream podzielił przestrzeń debaty publicznej wg paradygmatu stosowanego przez prezydenta Georga W. Busha jr: kto nie popiera nas w walce z terrorystami (których my wskażemy, że są terrorystami) ten jest sam terrorystą lub popiera terroryzm. To taka elitarno-mainstreamowa paralela dawnego układu Pan vs Cham (znów kłaniają się Leder i Sowa): my wiemy, my wam powiemy, a wy hołoto słuchajcie i przyjmijcie nasze argumenty w formie dogmatu. Kto ma inne mniemanie i sąd, kto się nie zgadza z ogólnym trendem, kto ma po prostu inne zdanie albo zadaje niewygodne pytania czy stawia dylematy będące passe, jest agentem, nie-Polakiem, świrem, pożytecznym idiotę, zdrajcą, szpiegiem lub co najmniej szkodnikiem sprawy narodowej. To też przejaw opacznie rozumianej wolności słowa. Bo czy zawsze trzeba być ZA lub PRZECIW ? Czy zawsze trzeba być apologetą albo uniżonym serwilistą, bądź bojowym krytykiem, agresywnym napastnikiem, złośliwym trollem czy nienawistnym gnomem ? Czy nie można być agnostycznym chłodnym zdystansowanym obserwatorem i „letnim” komentatorem. Takim stoikiem jak sienkiewiczowski Petroniusz (z Quo vadis).
Traktowanie tej rudymentarnej zasady – wolności słowa - cywilizowanego, zachodniego (?), świata (do którego Polska chce się na siłę zaliczyć) w sposób okaleczony, wykastrowany, wypatroszony z żywych i pełnych idei myśli przynosi szkodliwe owoce. Bo wolność pojmowana przez nadwiślański mainstream jest w taki sposób gdyż podstawowe zasady Oświecenia i Rewolucji Francuskiej: liberte, fraternite, egalite leżące u podstaw jakości życia tego co zwiemy Europą i co przyciąga ludzi z innych kontynentów i kultur została okaleczona, wysterylizowana z tego co elitom rządzącym (obojętnie gdzie i kiedy) przeszkadza zawsze. Pozostawiono ludowi, masom, proletariatowi czy prekariatowi (jeśli go na to stać i jeśli jest to możliwe) liberte: czyli wolność konsumpcji i zakupów (Benjamin Barber ***). Resztę – równość i braterstwo - zapomniano, wyrzucono z narracji, usunięto z materialnej codzienności polskiego dyskursu.
A wolność słowa taka ślepa, taka niema, taka kulawa, nie jest wolnością. Jest zwykłą manipulacją, oszustwem, propagandą. A propaganda zawsze „ma na celu zdobycie wpływów i władzy” (prof. Lech Ostasz). I ta sytuacja pozwala pisać, mówić, tumanić publicznie w sprawie (jaki wspomniani interlokutorzy mi zarzucili) „głodnych dzieci, bezrobocia, umów śmieciowych” i innych gigantycznych rzeczywiście problemów III RP.
A przecież „…Nie poznamy do końca prawdy, nie poznając jej przyczyn” – Arystoteles.
W swych refleksjach o dramacie ludzi którzy ponieśli śmierć w związku z atakiem na redakcję paryskiego satyrycznego periodyku pisałem o różnych aspektach medialnego show i przykładach owej wybiórczości czy pospolitej hipokryzji, przy jednoczesnym używaniu (cały czas) frazeologii etyczno-moralnej, wybitnie aksjologicznej w popieraniu swoich działań (a atakujących i deprecjonujących postawy Innego). To ten sam wymiar o którym tu dziś napisałem. To te samo zakłamanie i samo-oszustwo. Tu leżą przyczyny – jak w przywołanej sentencji Arystotelesa – nie–prawdy (czyli kalectwa wolności słowa).
Wolności (żadnej) nie możemy podzielić na segmenty – ważne, mniej ważne, nieistotne czy ….. szkodliwe (i dlatego je przemilczamy, ignorujemy, omijamy szerokim łukiem). Parafrazując Marka Aureliusza można jasno stwierdzić, że „To nie ubóstwo nas nęka tylko pragnienie władzy”.I związane z tym manipulacje możnych.
*-Andrzej Leder, Prześniona rewolucja, Warszawa 2013
*-Jan Sowa, Fantomowe ciało króla, Kraków 2011
***-Benjamin Barber, Skonsumowani, Warszawa 2008