2016-07-14 07:06:44
To refleksja nad istotą kolonizacji widziana z jednej strony oczami kolonizowanych, a z drugiej – zaduma będąca pewną formą ekspiacji nad krzywdami zadanymi INNEMU w imię racji ekonomicznych, religijnych, kulturowo-cywilizacyjnych, biologiczno-rasowych itd. Bóg „białych Europejczyków” nader często przyświecał kolonizacji, niewolnictwu, imperializmowi europejskiemu, dlatego iż w jednym szeregu z europejskimi żołnierzami i kolonistami szli księża katoliccy, pastorzy protestanccy czy prawosławni popi. Podboje w Azji, Afryce, Ameryce czy Australii dokonywane przez „białego człowieka” – w imię imperium brytyjskiego, Francji, Niemiec, Holandii, Hiszpanii, Portugalii czy Rosji (w Azji i na Kaukazie), a wcześniej – I RP na terenach współczesnej Europy Wschodniej, miały zawsze ten sam charakter i wymiar. Nie był to chlubny i wzniosły epizod w dziejach Starego Kontynentu, w dziejach tzw. cywilizacji „białego człowieka”, który nader często rzutuje po dziś dzień na stosunki polityczne, kulturowo-cywilizacyjne, społeczne z jakimi się spotykamy we współczesnej rzeczywistości.
Afryka musi się wyzwolić gospodarczo.
Patrice LUMUMBA (pierwszy premier niepodległego Konga)
Książka Adam Hochschilda pt. DUCH KRÓLA LEOPOLDA to opowieść o chciwości, horrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce. To chłodny zapis tego co Joseph Conrad w sposób literacki opisuje w JĄDRZE CIEMNOŚCI. Jak stwierdza Autor, amerykański pisarz i wykładowca uniwersytecki, skala ludobójstwa w Kongu zarządzanym – a w zasadzie będącym własnością na przełomie XIX i XX wieku króla Belgów Leopolda II – dorównuje rozmiarami Holocaustowi czy wytępieniu Indian w Ameryce. Trudno – ze względu na czas jaki minął od tamtych lat i braki w dokumentacji – ocenić liczbę ofiar terroru zaprowadzonego na terenie dzisiejszego Konga przez zarządzających w imieniu Leopolda tymi obszarami Europejczyków (i Amerykanów), a wynajętych i skuszonych stabilnymi oraz wysokimi dochodami do wyciśnięcia z miejscowej ludności maksymalnego zysku. Głównie chodziło o pozyskiwanie kauczuku, który to surowiec z racji rozwijającego się w Starym Świecie i Ameryce przemysłu (przede wszystkim motoryzacyjnego) był na przysłowiowym topie. Przynosiło to Leopoldowi krociowe zyski, pomnażając jego prywatną fortunę. Przy okazji jego przedstawiciele – a można w tym wypadku mówić o siepaczach i oprawcach w świetle znanych faktów (analogie z funkcjonariuszami hitlerowskich obozów koncentracyjnych z okresu II wojny światowej nasuwają się same)– sami korzystali z bogactw tej krainy wykorzystując niewolniczą siłę roboczą jej autochtonicznych mieszkańców. Po prostu – byli zwyczajnie, wg reguł laissez faire - przedsiębiorczy. Brali sprawę w swoje ręce, chwytając swoją szansę …….
Jak na ironię ów teren, ów obszar (przez przychylne Leopoldowi media pobierające jawnie łapówki za tworzenie pozytywnego klimatu i atmosfery wokoło królewskich dokonań w Afryce) nazywany był Wolnym Państwem Kongo.
Królowi nie chodziło w żadnym wypadku o Belgię. Gardził krajem którego był monarchą i ludźmi którym królował. Leopold gorączkowo poszukiwał kolonii bojąc się, iż inne mocarstwa kolonialne wyprzedzą go w tym wyścigu. Było to modne w tamtych czasach drapieżnego, leseferystycznego kapitalizmu, zgodne z duchem europejskiej epoki kolonizowania świata (II połowa XIX wieku), a także wynikało z potrzeby pomnażania kapitału (duch przedsiębiorczości). Zysk, prestiż, korzystny image wśród koronowanych głów Europy – to podstawowe cechy osobowości Leopolda, kapitalnie odnotowane przez Autora książki i oddające atmosferę oraz trendy tamtej epoki.
Rządy Leopolda w Kongo szacunkowo kosztowały ten rejon Czarnego Lądu (wykrojony z Afryki środkowej zresztą zupełnie abstrakcyjnie, bez oglądania się na powiązania i kulturę autochtonów, geografię i historię) od 2 do 8 mln ofiar. Podstawą wyznaczania granic własności Leopolda II stał się system transportu (czyli możliwość drapieżnej eksploatacji Kotliny Kongo i porastającej ją dżungli) oparty o dorzecze rzeki Kongo. Książka w sposób metodyczny, chłodny, analityczny prezentuje istotę, narodziny oraz trwanie terroru, sadyzmu jaki panował na zarządzanym terytorium. Pokazując m.in. uwarunkowania historyczne, gospodarcze i cywilizacyjno-kulturowe (czyli ideologiczne, pseudo-naukowe i światopoglądowe prowadzące do pozbawiania godności oraz człowieczeństwa przedstawicieli innych ras niźli ludzie biali) Hochschild prezentuje jak niczym nieograniczona żądza zysku często owocuje bestialstwem, sadyzmem, terrorem. Przykłady tych zachowań to np. obcinanie dłoni dzieciom niewolników pozyskujących kauczuk (była to kara za niewykonanie narzuconej normy), kolekcjonowanie obciętych autochtonom głów (niektórzy europejscy nadzorcy, co jest faktem wielokrotnie udokumentowanym, zatykali te głowy na palisadach swoich posiadłości celem odstraszania potencjalnych buntowników), wędzenie obciętych rąk (to z kolei miało być potwierdzeniem odpowiedniej ilości krajowców zabitych przez siły porządkowe Wolnego Państwa Kongo podczas prewencyjnych akcji militarnych). Ten materiał pokazuje nie tylko istotę i immanencję epoki kolonialnej, ale jest też obrazem do czego niczym niepohamowana pogoń za zyskiem przy braku ograniczeń moralnych i jurydycznych może prowadzić (to sfera kultury i klimatu intelektualnego każdej epoki). Porównania z dzisiejszymi, neoliberalnymi czasami, dają zadziwiająco podobne odpowiedzi. Jedyna klisza odniesienia, dogmatyczny wzorzec, brak – intelektualnie uzasadnianej – alternatywy rodzą zawsze karłowatość sceptycyzmu i promują de facto autorytaryzm.
Niezwykle charakterystycznym narzędziem, używanym przez nadzorców i funkcjonariuszy Wolnego Państwa Kongo – zwłaszcza przy pozyskiwaniu kauczuku – charakterystycznym dla całego przedsięwzięcia realizowanego w dolinie rzeki Kongo przez króla Belgów, było tzw. chicotte. Chicotte to pejcz ze skóry hipopotama, którego uderzenie przecinało skórę niewolnika zatrudnionego przy zbieraniu kauczuku (bo głównie w tym celu używano tego rodzaju pejczy w Kongu Leopolda) aż do kości. Rany zadane tego rodzaju batem, a skazaniec – z byle jakiego powodu – otrzymywał niekiedy 50 – 100 uderzeń chicotte, goiły się niezwykle długo, powodując częste gangreny czy powolną śmierć. Przy tego rodzaju karach niezwykle częste były wypadki zasmagania tym biczem człowieka na śmierć. Inną formą zmuszania do nieludzkiej, iście niewolniczej, morderczej, ponad siły pracy, było branie w zakład rodziny robotnika mającego pozyskiwać kauczuk w dżungli. Był to swoisty rodzaj niewolnictwa – nie wykonanie normy, przyczyniało się do dalszego więzienia żony, dzieci bądź starych rodziców. Bardziej okrutni nadzorcy i urzędnicy, celem wymuszenia wydajnej pracy i dostarczania coraz to większej ilości "czarnego złota" stosowali represję w postaci wspomnianego już ucinania dłoni poszczególnym członkom rodziny takiego robotnika (była to kara za zbyt opieszałą pracę, małą wydajność czy bunty). Wzrastający lawinowo popyt na kauczuk – rozwój przemysłu motoryzacyjnego i gumowego był tu podstawową sprężyną tego zapotrzebowania – powodował rosnące zyski (prywatne) Leopolda. Także jego emisariusze, urzędnicy, reprezentanci dworu belgijskiego w Afryce Środkowej chcący pomnożyć szybko swe bogactwo dopuszczali się w obliczu wspomnianego popytu nieludzkich okrucieństw, szalbierstw i terroru na autochtonicznej ludności. Kongo spływało po prostu krwią. To jeden z najhaniebniejszych epizodów epoki kolonialnej jaką zafundowała cywilizacja „białego człowieka” Afryce. Wspominanie o jakimkolwiek „kaganku cywilizacji” (jak to się próbuje czynić) jest nie tyle niemoralne co cyniczne i trąci pospolitym nihilizmem. Po prostu – ciszej nad tą trumną Oświecenia i człowieczeństwa !
Hochschild pokazuje też osoby, które sprzeciwiały się stosunkom panującym w Kongu, pokazując i nagłaśniając w prasie niegodziwości i amoralność systemu. Walka o dekolonizację w zasadzie zaczęła się od tych właśnie ludzi, przerażonych stanem przemocy, bestialstwa i terroru na terenie Wolnego Państwa Kongo. Idea dekolonizacji, opuszczenia przez "białego człowieka" Afryki (pozostającego tam jako kolonizatora) stała się zaczynem ruchu wolnościowego dla ludów tzw. III Świata. Wielu bojowników i animatorów sprzeciwu przeciwko niesprawiedliwościom w Kongo inicjowało akcje w Ameryce, zapoznając kongresmenów i prezydentów USA z sytuacją w tej prywatnej kolonii króla Belgów. Nacisk amerykańskiej opinii publicznej spowodował reakcje rządu Stanów Zjednoczonych i wywarcie presji na dwór belgijski oraz tamtejszy rząd.
Przerażający (w swym analityczno-reporterskim wymiarze) jest to tekst. Mimo, iż od opisywanych wydarzeń w Kongu minął ponad wiek nadal refleksje budzące się podczas czytania tej książki zmuszają do zastanowienia się nad naturą człowieka i zadaniem pytań o istotę kultury "białych ludzi", o istotę kolonializmu i jego wymiar cywilizacyjno-kulturowy. O esencję ustroju opartego o wszechogarniający zysk, o ciągłe pomnażanie kapitału, o bezwzględne dążenie do realizacji tych celów. To sui generis esencja kapitalizmu.
Warto jest przeczytać ten materiał nawet celem skonfrontowania opisu Hochschilda z dzisiejszą sytuacją na świecie. I pewnymi pomysłami prezentowanymi w tej materii w naszym, szczycącym się chrześcijańsko-europejską- czyli i wysoką - kulturą, kraju. Kraju elit wywodzących swe źródła z idei Solidarności; praktyka ostatnich 2 dekad pokazuje, że większy rozdźwięk w przestrzeni intelektualnej trudno tu sobie wyobrazić.
Adam Hochschild, DUCH KRÓLA LEOPOLDA, Wyd. Sfery, Warszawa 212, ss. 462