2016-09-06 07:52:00
Duchowa nędza naszych czasów
stała się nie do zniesienia.
Zygmunt BAUMAN
Dekomunizacja przestrzeni publicznej sięga tradycją początków III RP. Aberracja tej permanentnie powracającej do debaty publicznej operacji wydała już kilka śmiesznych, infantylnych w swym wyrazie – by nie powiedzieć; głupich, idiotycznych oraz wystawiających autorom i promotorom tych działań tzw. „żółte papiery” – chimer. Oto szkołę podstawową na krakowskim Zwierzyńcu przemianowano z Jurija Gagarina na księcia Poniatowskiego, ale zapomniano ukryć stojący na podwórku monument przedstawiający rakietę. Uczniowie więc mogą domniemać, iż w Księstwie Warszawskim realizowany był program zdobycia kosmosu. Czasami dochodzi do profanacji ocierającej się o „obrazę uczuć religijnych” (na które w tym wypadku nikt nie zwraca uwagi). Jak pisze w liście do krakowskiego wydania GazWyb-u Jan Bińczycki (bibliotekarz, performer, eseista i dziennikarz) „…… Mniej zabawne jest to, że do profanacji pamięci o zabitych przez policję uczestnikach strajku szewców z 1936 r. użyto krzyża. Zasłonięto nim poświęcony poległym obelisk, na zwieńczeniu znalazł się napis: >Ofiarom komunistycznej prowokacji<. Bo przecież walki o własne prawa nie można podjąć z powodu innego niż komunistyczne podszepty”. Śmiać się, płakać, czy ostrzyć zęby z wściekłości na ignorancję i tępotę animatorów oraz realizatorów tych żałosnych przedsięwzięć. O Dąbrowszczakach nawet nie warto wspominać, bo temat wszystkim znany.
Nie warto też roztrząsać kim był św. Ekspedyt (to tajemnicza postać z czasów wczesnego chrześcijaństwa), co to za asocjacja kryjąca się pod dumną oraz wzniosłą (a napawającą nie tyle lękiem co szacunkiem) nazwą Legion św. Ekspedyta. Legion wydalił z siebie list do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotra Glińskiego postulujący przeprowadzenie dekomunizacji i lustracji w bibliotekach, gdyż „…Personel bibliotek, który powinien być oświeconą elitą, a w trudnych chwilach, aktywnym motorem działań uświadamiających społeczeństwo, choćby poprzez wdrażanie właściwej, jak najbardziej uaktualnionej patriotyczno-historyczno-politycznej literatury opartej na obiektywnej prawdzie oraz filozofii opartej o naszą cywilizację łacińską". Zdaniem Autorów listu w bibliotekach pracują osoby „…..zmanipulowane ideologicznie, o bardzo ograniczonym umyśle, bierne”, którym „brakuje wartościowej patriotyczno-historyczno-politycznej, opartej na prawdzie, literatury". Intensyfikacja szkoleń ideologicznych - a przede wszystkim dekomunizacja i lustracja personelu bibliotek - winna poprawić tę niedobrą sytuację.
Nie warto przypominać polecaną w liście jako podstawę wychowania „w duchu patriotyczno-historyczno-politycznym" literaturę – jako obowiązkową i winną eksponowania na półkach bibliotecznych – gdyż są to pozycje autorów delikatnie mówiąc niszowych, w swych produkcjach prezentujących wartości ksenofobiczne, nacjonalistyczne, antysemickie, rusofobiczne i kontrreformacyjno-fundamentalistyczne (w przedmiocie wiary religijnej). Jan Bińczycki informuje o tym - w ironiczny sposób, cytując fragment listu legionistów: „…. Ten ambitny projekt objąć ma nie tylko biblioteki, ale i urzędy” . Powinien być wymóg czytania prasy katolickiej, patriotycznej, historycznie słusznej, przez szczeble dyrektorskie i kierownicze, tak jak kiedyś na półkach dyrektorów stały dzieła Marksa, Engelsa i Lenina. Pojawia się również nuta szyderstwa z rządzących: „…Nie wystarczy pokazywać się w Radiu Maryja i bić pianę, co każda dojarka ze wsi słyszy i często sygnalizuje na antenie".
I tu już śmieszność się kończy, zwłaszcza gdy postulaty usunięcia konkretnych pozycji literatury światowej (i polskiej), naukowej, popularno-naukowej z bibliotek i zbiorów są już materialne, namacalne: to nie tylko Marks, Engels czy Lenin, ich późniejsi hagiografowie i interpretatorzy różnych odcieni marksizmu. Nie – tu chodzi już np. o Hegla, Feuerbacha, całą krytykę religii wywiedzioną z teologii protestanckiej (a także dysydentów katolickich), literaturę piękną i polityczną nie mieszczących się w kanonie katolickiego purytanizmu itp.
Tego typu korespondencja regularnie spływa na konta najróżniejszych organizacji czy urzędów. Wypada się bać, że kiedyś trafi do odbiorców, którzy takim postulatom ochoczo przyklasną. Co widać, słychać i czuć w klimacie polskiego dyskursu publicznego i politycznych decyzji. Jan Bińczycki stwierdza słusznie w swym tekście, że „…..niemal wszystkie przejawy prawicowego szaleństwa, które dziś zatruwają główny nurt życia publicznego, jeszcze parę lat temu były wykwitem niszowej myśli różnych politycznych kanap, pół-kanap, a często jeszcze mniejszych siedzisk”. I tu tkwi niebezpieczeństwo takich inicjatyw środowisk religianckich.
Nikt do tej pory nie wzywał do usuwania czy niszczenia niesłusznych książek. Ale……. Jan Bińczycki podaje stosowny przykład przeczący takiemu stwierdzeniu: „…. Z oferty biblioteki w stołecznym Ursusie zniknęły >Pornografia< Witolda Gombrowicza, książki Paolo Sorrentino, Michaliny Wisłockiej, Zbigniewa Lwa Starowicza. Wśród krakowskich bibliotekarek krążą informacje o celowym niszczeniu książek nielubianych przez katolickich fundamentalistów księży Adama Bonieckiego i Józefa Tischnera”. Atmosfera wyraźnie się zagęstsza. Trzeba więc dmuchać na zimne.
Tradycja niszczenia książek w chrześcijaństwie oraz Kościele katolickim ma długą i „piękną” tradycję sięgającą pontyfikatu Jana XXII (1316-34). To on jako pierwszy papież skonkretyzował prawnie – bulla Super illius specula (1327) – podstawy niszczenia tekstów heretyckich (potwierdzając zasady wyłożone przez znanego inkwizytora i dominikanina francuskiego Bernarda Gui [w]: Księga inkwizycji – kompendium autorskie Guidona dla adeptów sztuki inkwizytorskiej). Obserwowany nawrót Średniowiecza w wielu elementach kultury i narracji, jak również wspomniane tradycje inkwizytorskie w gremiach katolickich religiantów, spokojnie mogących w wielu wypadkach podać rękę (w mentalności i argumentacji) afgańskim talibom, są widomym znakiem ku czemu zmierzamy. Inkwizycja rzymska (a hiszpańska także) były związane ściśle z cenzurą prewencyjną, prohibicją idei oraz prześladowaniami fizycznymi tych których uznano za heretyków, niedostatecznie ortodoksyjnych chrześcijan (o Żydach i wyznawcach innych religii nawet nie mówiąc). Czy więc po prawie 70 latach od ostatniego wydania (Pius XII, 1948, który zawierał 4156 pozycji zabronionych przez Kościół) watykańskiego Indexu Librorum Prohibitorum wznowiona zostanie - tym razem w III RP w formie prawa państwowego, kraju UE - tradycja zakazywania posiadania, czytania, rozpowszechniania książek i idei uznanych za "niebłagonadiożnyje" ? Bo jak napisał we wspomnianym dziele Bernard Gui (1261-1331) „zakazane jest posiadanie, czytanie i rozpowszechnianie” tego co nie jest zgodne z nauką „Kościoła Bożego”. Obowiązkiem każdego prawowiernego katolika jest doniesienie do odpowiedniego urzędu inkwizytorskiego o „fakcie posiadania przez kogokolwiek” – nawet członka własnej rodziny i najbliższych – „takich książek oraz zniszczenia ich w razie możliwości”.
Wszystkie te tezy, odpowiednio rozbudowane i uzasadnione, znalazły się w pierwszym, oficjalnym, potwierdzonym papieską bullą (Paweł IV - 1555-59) wydaną w styczniu 1559 roku, Indeksie Ksiąg Zakazanych. Zresztą Paweł IV – Giovanni Pietro Carafa – był przez pewien czas członkiem Trybunału Rzymskiej Inkwizycji i znanym z purytanizmu oraz bezkompromisowości sędzią w tej instytucji.
Może warto jest przypomnieć jakie nazwiska znalazły się m.in. na stronach Indeksu przez prawie 400 lat jego ogłaszania przez papieży. Są to np. Dante Alighieri, Francis Bacon, Honoriusz Balzac, Simone de Beauvoir, George Berkeley, Biernat z Lublina, Giovanni Boccaccio, Giordano Bruno, Giacomo Casanova, Daniel Defoe, Kartezjusz, Denis Diderot, Aleksander Dumas (ojciec), Aleksander Dumas (syn), Erazm z Roterdamu, Gustaw Flaubert, Anatole France, Andrzej Frycz Modrzewski, Galileusz, Edward Gibbon, André Gide, Thomas Hobbes, Baltazar Hubmaier, Wiktor Hugo, David Hume, Jan Kalwin, Immanuel Kant, Johannes Kepler, Mikołaj Kopernik, John Locke, Alfred Loisy, Marcin Luter, Niccolò Machiavelli, Maurice Maeterlinck, Karol Marks, Adam Mickiewicz, Michel de Montaigne, Monteskiusz, Owidiusz, Blaise Pascal, François Rabelais, Mikołaj Rej, Jean-Jacques Rousseau, markiz de Sade, George Sand, Jean-Paul Sartre, Baruch Spinoza, Stendhal, Emanuel Swedenborg, Jonathan Swift, Andrzej Towiański, Wolter, Émil Zola, Ulrych Zwingli, Benjamin Franklin.
Wszystko ponoć już było, ale my ciągle uważamy, że czas cofnąć się nie może gdyż przekonani jesteśmy o nieodwracalność procesów społecznych oraz tzw. postępu, zdobyczy wolności i demokracji. Że techniczna rewolucja (dokonana w ostatnich latach w sposób lawinowy), rozwój nowoczesnych środków komunikacji interpersonalnej, a także traumatyczne doświadczenia z lat minionych i dawno minionych, pozwolą nam uniknąć tych przykrości i dramatów. W przeciwieństwie do kultur azjatyckich preferujących cykliczność czasu my przedstawiciele kultury łacińsko-atlantyckiej mamy zakodowaną ową nieodwracalność z racji linearnego jego pojmowania. Ale to klasyk europejskiej myśli – Georg W.F. Hegel – miał stwierdzić, iż „Historia uczy, że ludzkość niczego się nie nauczyła”. I miał ze wszech miar rację. Dotyczy to również jak widać – a może: przede wszystkim – Polski ostatnich dekad.
Więc aberracje legionistów od św. Ekspedyta mogą się - jak wiele podobnych ekscesów nad Wisłą, Odrą i Bugiem (a się wydawało u zarania ich wystąpienia iż to niemożliwe z tytułu realizmu i racjonalizmu) – mimo ich dzisiejszej śmieszności oraz groteskowości, zmaterializować. Bo religie, wszystkie – są „jak robaczki. Potrzebują nocy by świecić” (Artur Schopenhauer).