2016-11-14 21:29:51
Cały wszechświat podlega bogom,
bogowie podlegają zaklęciom,
zaklęcia podlegają braminom, dlatego
bramini są naszymi bogami.
Przysłowie hinduskie
Ów płacz i szlochy świadczą o dwóch rzeczach. Po pierwsze – heglowski „Zeitgeist” wiejący przez świat obwieszcza absolutnie prawdopodobny i ostateczny koniec epoki wszech-panowania neoliberalnych, wyalienowanych ze społeczeństw elit. Społeczeństw ponoć demokratycznych, wolnych, mających być (niczym francusko-rewolucyjny „lud”) hegemonem, panem i recenzentem swoich przedstawicieli. A elitarni reprezentanci wspomnianych społeczeństw od czasu upadku Muru Berlińskiego, od kolapsu systemu radzieckiego i rozwiązania ZSRR, równoległego ze spuszczeniem mega-kapitału ze smyczy, czyli tzw. kapitału korporacyjnego (tak naprawdę nie mającego barw narodowych choć niewielu z tego zdaje sobie tak naprawdę sprawę), uwierzyli w swoją nieomylność, mądrość, piękno i czystość intencji jakimi się kierują i jakie głoszą, w swoją wszechwiedzę (zwłaszcza w przedmiocie interpretacji tak zasadniczych dla demokracji pojęć jak wolność, równość szans, braterstwo, solidarność, empatia, reformy itd.).
Paradoksem tej sytuacji jest fakt, że uosobieniem protestu i nadziei na zmiany (czego na pewno jest właśnie wybór Trumpa na 45 prezydenta USA) ma być człowiek egzemplifikujący w dużym stopniu te właśnie zależności między kapitałem a dzisiejszym bytem niezadowolonego „ludu”. Współczesnego „ludu” czyli fetyszyzowanej przez media ostatnimi laty tzw. „klasy średniej”. Była ona w przeszłości nośnikiem faszystowskich, rasistowskich, ksenofobicznych i autorytarnych idei. Nie jest (i nie była nigdy) wyłącznie progresywną, postępową, modernistyczną, racjonalną i „oświeconą” klasą społeczną jak próbowały to wmówić nam korporacyjne media.
Takim źródłem zdaniem wielu komentatorów i badaczy – m.in. pisze o tym włoski intelektualista Umberto Eco w eseju o proto-faszyzmie i jego immanencji wobec kultury euro-atlantyckiej ([w]: "Pięć pism moralnych") - jest zawsze indywidualna frustracja (subiektywnie – nie obiektywnie – odczuwana, nie oddająca rzeczywistego stanu rzutującego na powstawanie owych frustracji) oraz brak refleksji krytycznej (czyli sceptycyzmu zapładniającego dystansem każdą auto-refleksję). To jest też wynik określonej edukacji i medialnego przekazu. Eco opisuje niezwykle proroczo (jest to rok 1995), jak dawni progresywnie zorientowani nosiciele zasadniczych idei Oświecenia, po okresie tzw. „złotego wieku” zachodniej kultury i klasy średniej (pojęcie opisujące lata 1945-89 ukute przez brytyjskiego historyka Erica Hobsbawma) przekształcą się w wyniku procesów globalizacyjnych w „lumpen-drobnomieszczaństwo”, stając się tym samym pożywną glebą dla odrodzenia faszystowskich idei i wartości, będąc jednocześnie ich głównym nośnikiem i zapleczem. Gdy człowiek musi ciągle z czegoś rezygnować, a przy okazji widzi rozwierające się nożyce bogactwa i biedy (tak w skali makro jak i w skali jednostkowej), gdy wszechogarniający Armagedon jest za progiem jego domu (dzięki nawałowi newsów, informacji, kolorowych obrazów przekazywanych przez globalne media), muszą dopaść go frustracje rodzące zawiść.
Drugim aspektem owego płaczu nad „przegraną Hillary” jest paradoks – którego ów mainstream tak nad Potomakiem, jak i nad Wisłą, w Budapeszcie czy Wiedniu (a w przeszłości w Rzymie gdy Włochom premierował groteskowy biznesmen, protoplasta moim zdaniem Donalda Trumpa ale w mini-skali, Silvio Berlusconi) nie jest w stanie, nie chce zauważyć (z ignorancji bądź egoizmu) - że wybór miliardera i celebryty na gospodarza Białego Domu jest również efektem profilu dzisiejszych mediów, sposobu ich funkcjonowania i przekazywanych przez nie wizji świata. Nie chodzi w ich działalności o żadną prawdę, rzetelną, obiektywną informację o rzeczywistości współczesnego świata, o debatę nad procesami jakie w nim zachodzą itd. O edukacji odbiorców – bo to żmudny, długotrwały i nie-zyskowny (dziś chodzi w świecie korporacji aby zysk był szybki, możliwie maksymalny i przy minimalnych nakładach własnych) proces – nawet nie ma co mówić.
Irracjonalizm to działanie dla samej istoty działania, nie dla zmian, ewolucji, postępu, uwielbiający taką formę działania jak ruch, „zadyma”, emocje i afekty. Nerwowe napięcie, onanizm nad symboliką narodowo-religijną, wielkie słowa wobec nieistotnych i przemijających spraw. A to istota korporacyjnych mass-mediów. Tym samym racjonalne, sceptyczne, zdystansowane spojrzenie na rzeczywistość odłożone zostaje do lamusa. Nie wolno się więc dziwić, iż konsumenci takiej papki medialnej impregnowani zostają na racjonalizm, sceptycyzm poznawczy, realizm i chłodny pragmatyzm. To egzemplifikuje się potem w wyborczych preferencjach.
Mainstream płacze nie wiedząc dlaczego tak się dzieje. Boi się „odejścia od kapitalizmu”, a de facto od neoliberalnego „porządku wszechrzeczy” (neoliberalizm to wszech-ogarniająca i powszechnie obowiązująca – dzięki mediom - wizja świata). A kapitał, ten bez narodowych barw, bez państwowych i religijnych konotacji (retoryka i publiczne enuncjacje nie mają żadnego znaczenia) współpracuje ze wszystkimi systemami polityczno-społecznymi. Tak samo z rządzącą socjaldemokracją jak również z faszystami. Kapitał jest po prostu związany z nimi wszystkimi określonymi interesami i dlatego nie może być mowy o jakiejkolwiek anty-systemowości (dotyczy to kapitalizmu jako formy sprawowania władzy przez właścicieli kapitału oraz systemu wartości, a tu zasadniczym pojęciem i jego interpretacją jest stosunek do własności).
Teraz będzie tak samo. Chodzi tylko o proweniencję Trumpa: jego umiejscowienie poza dotychczasowym establishmentem. To jest wg mnie zasadniczy ból elit . Reszta to retoryczne ozdobniki, irracjonalne humbugi (wynikające z ignorancji bądź potrzeb manipulacji), nie mające nic wspólnego z rzeczywistymi informacjami.
Jeśli jednak Donald Trump przynajmniej w drobnym stopniu nie zmieni czegokolwiek w polityce - zwłaszcza wewnętrznej (a wpływy USA na świat ma także niebagatelne znaczenie) – to następnym gospodarzem Białego Domu będzie najprawdopodobniej jawny i autentyczny …… faszysta. Pisał na ten temat już ponad 10 lat temu amerykański uczony Richard Rorty przewidując – na podstawie obserwacji postępów i kierunków rozwoju procesów globalizacyjnych, generujących rozwój religijnego fundamentalizmu – takie rozwiązanie.
Śmiechem mogą więc napawać dyrdymały objawiające fakt, że „Trump to zwycięstwo Putina”, Kaczyńskiego bądź Orbana (lub ich wszystkich razem wziętych). Ktoś kto wygłasza takie tezy patrzy z polskiej, lokalnej, sensacyjno-banalnej, niezwykle ograniczonej perspektywy (Bracia Grimm: „ropuch ma zawsze ropuszą wizję piękna” [w]: "Bajka o ropuchu"). Z perspektywy polonocentrycznej, w niewielkim już stopniu biorącej pod uwagę aspekt ogólno-europejski, do światowego oglądu nawet się nie zbliżając. Wszyscy ci politycy – Orban, Kaczyński, Putin i Trump - są bowiem efektem (a nie inicjatorami czy autorami takich programów polityczno-społecznych) wynikającym z określonej polityki, z tego samego systemu wartości i analogicznych frustracji społeczeństw: rosyjskiego, polskiego, węgierskiego, amerykańskiej klasy średniej (admirowanej przez siły polityczne „od lewa do prawa” jako clou porządków po upadku Berlińskiego Muru i nośnika wszystkiego co postępowe, modernistyczne i progresywne społecznie), tych samych nadziei tzw. „ludu”: oczekującego minimum przewidywalności, ograniczenia chaosu życia codziennego, jasnego przekazu od władzy i ośrodków decyzyjnych, ale też i poczucia sprawiedliwości (cokolwiek pod tym względem ów „lud” rozumie) oraz ograniczenia rozbieżności etycznych intencji i moralizatorskiej retoryki z bieżącą, codzienną praktyką polityki.
Trendy światowe są jednoznaczne – demokracja liberalna jest w odwrocie. Z własnych, immanentnych jej ułomności, z miałkości intelektualnej i moralno-etycznej polityków realizujących ten polityczny projekt w różnych częściach świata. Wiele krajów, wiele społeczności (zwłaszcza spoza kręgu kultury łacińsko-atlantyckiej) patrzy z zainteresowaniem na tzw. „demokrację sterowaną”, wykazującą się w XXI wieku lepszą skutecznością niźli importowane idee demo-liberalne, a także będące bliższe ich kulturom i doświadczeniom cywilizacyjnym. Turcja, Malezja czy Filipiny, nie mówiąc o Rosji, są tego najlepszym przykładem. Chin nawet nie wspominamy w tym kontekście.
Podany na początku materiału przykład z heglowskim "Zeitgeistem" jest tego najlepszym przykładem i opisem.
Na zakończenie tych krótkich rozważań nad zwycięstwem Donalda T. w wyborach prezydenckich w USA warto przypomnieć, iż wiele uzasadnień tłumaczących ów fenomen (jak uważa nadal niczego nie rozumiejący mainstream) znajdziemy w dorobku brodatego filozofia z Trewiru (oczywiście traktowanego nie dogmatycznie, nie z „nabożną czcią” - zawsze religijnej proweniencji - lecz z dzisiejszej perspektywy i określonych doświadczeń).
Rozpaczającym nad wynikami wyborów w Stanach Zjednoczonych elitom trzeba zacytować tylko Noama Chomsky’ego, który doskonale opisuje przyczyny takiego, opłakiwanego dziś, stanu rzeczy: „Najbardziej skuteczną metodą skrępowania demokracji to transfer miejsca podejmowania decyzji ze sfery publicznej do instytucji, które nie ponoszą odpowiedzialności: królów, kast religijnych, junt wojskowych, dyktatur partyjnych albo współczesnych korporacji”. Tworzy się w wyniku takich działań zbiorowość o mentalności „małego dziecka”, utrzymywana w infantylizmie, ignorancji i przeciętniactwie, a jej bunt zamieniony zostaje w poczucie winy, która eksploduje właśnie w takich momentach jak np. wybory.