Religijny fundamentalizm a powrót dzikości
2017-02-13 07:21:08
Dyferencjacja i stratyfikacja jaką przyniósł światowej populacji (bez względu na kraj, region, kontynent czy wspólnotę kulturową) neoliberalny projekt gospodarczy, dramatycznie pogłębiony w coraz to nowych obszarach działalności człowieka oraz związana z tym określona percepcja rzeczywistości sprzyjają powrotowi religii – i to w fundamentalistycznej, fanatycznej i agresywnej formie - jako remedium na społeczne bolączki. Wedle neoliberalnego porządku na świecie, wedle tej perspektywy czy mniemania, wszyscy winni być piękni, młodzi i bogaci, a ponadto: kreatywni, aktywni, przedsiębiorczy, rzutcy i elastyczni (jako pracobiorcy), przyjmujący z pokorą istniejącą sytuację wedle thatcherowskiego powiedzenia „… nie ma żadnej alternatywy”. Przecież ten szlagwort przypisywany żelaznej lady ma wymiar na wskroś religijny i to w formie wierzenia o wymiarze purytańskim, ortodoksyjnym fundamentalistycznym, anty-pluralistycznym.

Rozum łączy podczas gdy wierzenia
religijne i tożsamości – dzielą.

prof. Zeev STERNHELL

Myśl stanowiąca motto niniejszego tekstu pochodzi z refleksji nad współczesną sytuacją w świecie i przyczynami napięć, które na naszych oczach potęgują się w ostatnich dwóch dekadach, jakiej dokonał izraelski historyk, politolog, ekspert od spraw faszyzmu i fundamentalizmu religijnego, profesor Uniwersytetu w Jerozolimie, wykładowca akademicki wielu uczelni światowych Zeev Sternhell. Polska, ze swymi wewnętrznymi problemami, będącymi następstwem napięć społecznych, kłopotami z liberalną demokracją i tendencjami do autorytaryzmu rządzących elit, wpisuje się niejako w te ogólnoświatowe procesy i obserwowane zjawiska. Te waśnie, sprzeczności, potęgujące się antagonizmy można nazwać „powrotem dzikości”. Te bolączki mające źródło w neoliberalnych pomysłach, nie są (jak to przedstawiają różnego rodzaju fundamentaliści religijni i konserwatywni purytanie wrodzy z definicji modernizmowi i postępowi) związane z nowoczesnością, demokracją, wolnością czy prawami człowieka w stylu oświeceniowym, z postępem i rozwojem ludzkości. Najkrócej można by to opisać jako dewiacje tych pojęć, związanych bezpośrednio z odejściem od pryncypiów Oświecenia, gdzie człowiek jako członek zbiorowości ma być „miarą wszechrzeczy”. Człowiek jako osoba ludzka, bez rozróżniania opozycyjnego kobieta – mężczyzna, homoseksualny – heteroseksualny, bez antytezy opartej na rasie, języku, politycznych poglądach czy religijnym wyznaniu. Człowiek empatyczny, braterski, solidarny, rozumiejący (albo przynajmniej – starający się pojąć myślenie i to co kieruje jego interlokutorem) tego INNEGO.
Powrotowi owej dzikości towarzyszy fragmentaryzacja wspólnot do tej pory wydawałoby się spójnych i solidarnych, wedle właśnie trybalistycznych (czyli plemienno-klanowych) kategorii MY ONI, jing-jang, światłość-ciemności, anioł-szatan, dobro-zło, prawda-kłamstwo etc. To istota religijnego spojrzenia na rzeczywistość.
Prezentowany i obserwowany powrót trybalizmu do polityki, do zagadnień społecznych, do kultury najszerzej pojętej wpisuje się obecną sytuację Polski. Co prawda nie do końca można naszą sytuację zakreślić ramami starcia: nowoczesność i modernizm kontra ciemnogród i siły wsteczne (czyli demokracja liberalna vs prawica nacjonalistyczno-ksenofobiczno-religiancka). A to dlatego, że moim zdaniem spór ten jest de facto wojną w „rodzinie”. I nie tylko wspólne, acz mityczne korzenie, do których odwołują się obie strony tej wojny polsko-polskiej – „Solidarność” AD 1980-81 – jest tego powodem. To spór w rodzinie zwolenników gospodarki ultra-kapitalistycznej, opartej na wyzysku. Bo co kieruje innego polskim przedsiębiorcą niż zysk ? Czy w tej mierze różni się czymkolwiek od swego niemieckiego, chińskiego, rosyjskiego, amerykańskiego, holenderskiego czy nawet – południowo-afrykańskiego kamrata ? Czy to nie zysk jest podstawowym i zasadniczym wykładnikiem ich sposobu myślenia i działania bez względu na kolor skóry, język, barwy narodowe, orientację seksualną, religię bądź estetyczne upodobania ? Czy „śmieciowe umowy”, zatrudnienia lub stawki w granicach 2 – 3 euro za godzinę są bardziej upokarzające pod flagą Unii Europejskiej, USA, Chin czy Rosji niźli pod banderą „biało-czerwoną” ? Bywa często tak, iż zachodni przedsiębiorcy wykazują odrobinę więcej cywilizowanych i humanistycznych odruchów niż miejscowi biznesmeni o mentalności rodem z folwarku. O sposobie myślenia tej klasy Polaków słyszy się w Niemczech: „Polscy menadżerowie są jak bulteriery. Jak dopadną – to zagryzą”. I jest to moim zdaniem uniwersalny pogląd patrząc na nas, społeczeństwo do cna przesiąknięte przez ostatnie ćwierćwiecze neoliberalną indoktrynacją.
Możemy powiedzieć, że stracie na nadwiślańskim polu bitwy prowadzą dwaj zwolennicy neoliberalizmu (czyli współczesnej wersji kapitalizmu). Jedni to wspólnota ludzi która utraciła najszerzej pojętą władzę i wpływy podczas ostatnich wyborów parlamentarnych (koalicja PO/PSL, politycy i klienci .nowoczenej.pl, akolici tej właśnie rzeczywistości, którą jakoby PiS im chciał odbierać, chodzący w marszach protestu pod sztandarami KOD-u). To neoliberałowie – tak bym ich określił - z twarzą globalnych korporacji. Zapatrzeni w ideę i dogmat wolnego rynku, depczący wszystko co nie mieści się w ich oglądzie świata wedle recept Hayeka, Missesa czy Friedmana. Wspólnota – jakakolwiek, to wspólnota interesów, biznesu, korzyści materialnych (i pseudo-prestiżu z nimi związanego). Bez nich nie ma żadnej wspólnoty, żadnych nici kooperacji, żadnych ludzkich interakcji. Czegoś takiego jak społeczeństwo nie ma jak mawiała ich guru, przywoływana już tu, Margaret Thatcher.
Drudzy to miłośnicy kapitalizmu z twarzą pomalowaną na „biało-czerwone” barwy, z symbolami tzw. „żołnierzy wyklętych” w dłoniach i na t’shirtach, nienawidzący wszelkiego INNEGO niźli kato-nacjo-antykomunistyczny short-program. To pielgrzymujący do o. T.Rydzyka i na Jasną Górę, członkowie bojówek kiboli, drobni przedsiębiorcy znad Wisły, Odry i Bugu dławieni przez gigantów światowej gospodarki (ofiary globalizacji). A śmiano się ze szlagwortu marksistów mówiącego, iż „duży może więcej” i że koncentracja kapitału musi immanentnie dla tej formy gospodarowania następować.
Zygmunt Bauman podczas wykładu 31.03.2012 roku w krakowskiej „Kuźnicy” zatytułowanego „Czy przyszłość ma lewicę ?” powiedział m.in. iż spadek liczby ludzi utożsamiających się z lewicową myślą bądź ideą wiąże się z tym „co parę lat temu zawarł w jednym zdaniu kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder mówiąc iż nieprawdą jest jakoby istniała ekonomika kapitalistyczna i socjalistyczna. Istnieje jeno ekonomika dobra albo zła. Taka opinia wyraża pogląd, że w gruncie rzeczy lewica nie ma już światu nic do zakomunikowania poza tym, że już chce uczyć się od ich głosicieli zasad kapitalistycznego rynku, by wcielać je w życie sprawniej i gorliwiej niż to czynili ich projektanci i dotychczasowi praktycy”. Tak czy tak – to zwolennicy kapitalizmu. Różnice ideologiczne – czego właśnie egzemplifikacją są m.in. w „płynnej po-nowoczesności” poglądy na gospodarkę i jej funkcjonowanie – zmarły wraz z obaleniem Muru Berlińskiego i kolapsem RWPG.
Tak samo jak przykład podany przez Baumana na linii „prawica” – „lewica” mają się relacje w konfrontacji PO vs PiS. Programowo – w zasadniczych i ramowych założeniach – różnice są nie tak wielkie jak się medialnie i retorycznie przedstawia: tu i tam króluje neoliberalizm tylko z różnymi twarzami, z różnymi odcieniami. No i różna jest artykulacja, uzasadnienia, odwołania i krasomówstwo. Za potwierdzenie tych tez niech posłużą transfery z jednego ugrupowania, do drugiego, świadczące o programowej, politycznej i mentalnej bliskości obu partii zachowujących się en bloc jak dwa plemiona, dwa religijne ugrupowania fundamentalistycznej proweniencji. W jedną stronę wędrowali Gowin, Żalek, Godson (choć nie formalnie), dawniej – Płażyński (w tzw. „terenie”, wielu radnych Platformy dokonało po przegranych wyborach parlamentarnych wolty przechodząc do obozu PiS-u), w drugą – Mężydło, Kamiński, Zalewski, Sikorski, Libicki, Sikorski, Borusewicz czy Kluzik-Rostowska.
Owa dzikość jest niejako immanencją religianctwa i fundamentalizmu. I nie może być inaczej gdy ścierają się dwie religie, dwie wiary gdyż wtedy o racjonalizmie, pragmatyzmie, zdystansowaniu i obiektywizmie nie ma co mówić. Wyznawcy im bardziej fanatyczni, im bardziej fundamentalistycznie nastawieni, im mocniej zapiekli w swej nienawiści do INNEGO, są lepszym materiałem do sterowania dla cynicznych i nihilistycznych polityków czy działaczy. A mamy tu do czynienia ze starciem dwóch religii: tzw. religii „neoliberalnej” i religii „smoleńskiej” (o ukrytej, neoliberalnej twarzy). Obie mieszczą się na szeroko rozumianej prawicowej części sceny publicznej.
Wiarę religijną definiuje się przede wszystkim wedle następujących kanonów i norm: musi istnieć doktryna, za nią idzie kult, a następnie funkcjonować muszą dogmatyka, liturgia i ryty. Pojawiają się też z czasem kapłani kultu oraz egzegeci tzw. „świętych ksiąg” czy „prawd objawionych”. Czy takich zjawisk i takich przypadków nie obserwujemy w tej wojnie polsko-polskiej ?
Warto jest przytoczyć, utyskującym i narzekającym nad narracyjno-politycznym szambem i bylejakością polskiego życia publicznego stwierdzenie z „BAJKI O ROPUCHU” braci Grimm: „Ropuch ma zawsze ropuszą wizję piękna”. Oddaje owa przenośnia clou prezentowanej sytuacji w nadwiślańskim kraju.



poprzedninastępny komentarze