2019-06-06 06:52:33
Czyś snem pomiażdżył swe nogi
Po coś mnie brał na barana
By zgubić drogę w pół drogi.
Bolesław LEŚMIAN („Garbus”)
Mit jest to specyficznie podawana wykładnia dziejów czy układów społecznych, oparta najczęściej na chwytliwej formule, iż jest ona jedyną i wyłącznie prawdziwą. Mit określa tym samym świadomość społeczną w sposób natrętny, demoniczny i często karykaturalny. Czyli – irracjonalny, nie rzeczywisty bo najczęściej przedstawia historię, politykę, stosunki społeczne, kulturowe oraz związane z nimi religię, moralność, estetykę, zagadnienia z dziedziny idei czy filozofii politycznej jako powstałe same z siebie bądź w wyniku ingerencji sił nadprzyrodzonych, boskich, transcendentalnych. I procesy te dotyczą wszystkich kultur, społeczności, wspólnot bądź narodów. Prowadzi to do uznania mitu – kiedy do takiego sposobu prowadzenia polityki stosują się elity rządzące – za głos opinii publicznej, powszechnie obowiązujące normy, chwalebne zasady czy rzeczy i pojęcia wrodzone. Kiedy w polityce uznaje się mit za siłę sprawczą, założycielską, rudymentarną - a tym samym narracja objaśniająca początki danego ruchu, zjawiska czy zdarzenia tłumaczy ukształtowanie się danej rzeczywistości w sposób mityczny, nie logiczny i ahistoryczny – to siła inercji, serwilizmu i koniunkturalizmu wiedzie wspomniane elity do tragicznego końca. Trwanie i brnięcie coraz głębiej w odmęty mitologii i wymyślanie coraz bardziej abstrakcyjnych argumentów musi być po prostu aksjomatem tak rozumianej polityki. Narodziny mitu spowodowane są zawsze konkretnymi okolicznościami historycznymi. Jest to opowieść nie o rzeczywistych procesach społecznych i tzw. długim trwaniu ale narracja wypaczająca zazwyczaj bieg historii. To wynika zarówno z utylitaryzmu demokracji liberalno-parlamentarnej (wygranie wyborów obojętnie w jaki sposób) jak i z potrzeby przedstawienia ludowi jego heroiczności. Mityczni bohaterowie – z którymi ów lud ma się utożsamiać - muszą przejść wiele ciężkich prób, w czasie których wykazują się cechami o charakterze nadprzyrodzonym, a ich przeznaczenie kiedy nie są postaciami nadprzyrodzonymi, jest jakąś formą apoteozy i sakralizacji. Wiąże się to zawsze z kultem, który przeważnie czerpie natchnienie z obrzędowości religijnych. Przedstawiciele owych elity oczywiście stawiając siebie w roli wspomnianych herosów czy półbogów przyjmują hołdy i uwielbienie ze strony swoich wyznawców i akolitów co łechce ich próżności, ale przede wszystkim przynosi określone wyborcze koneksje. Utwierdza ich również w dalszej hodowli i pielęgnacji mitu założycielskiego.
Dzień 4.06.1989 jest przykładem właśnie na takie działania. Nie dość, że w tym czasie choć 10 lat wcześniej, trwała pierwsza pielgrzymka papieża Wojtyły do Polski, to jeszcze wybory odbyte tegoż dnia stały się – podobnie jak owa wizyta Jana Pawła – mitem oraz fantazmatem powszechnie i nachalnie wciskanym od tamtego czasu przez najszerzej pojęty mainstream polskiemu ludowi. Nadwiślanemu odbiorcy medialnej papki przez korporacyjne komunikatory.
To tego dnia aktorka, celebrytka, osoba publiczna (choć nie mająca z polityką i zagadnieniami społecznymi wiele do czynienia oprócz scenicznych czy filmowych prezentacji) Joanna Szczepkowska zakomunikowała, iż 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Banalność i fikcja tak sformułowanej tezy (zakomunikowanej w publicznej TV), która stała się później głównym filarem inicjacyjnym III RP, zawsze raziła swoim mesjanizmem, irracjonalnością i iluminacyjnym sposobem widzeniem historii. I nie chodzi o to, że de facto Polska Ludowa nigdy nie była państwem komunistycznym (może tylko w jakiejś mierze początkowe lat 50-te mieszczą się w tej klasyfikacji). Przede wszystkim chodzi o zastosowanie mitologicznej i scenicznej formy ekspresji. Ów kolejny mit rzucił złowieszczy, stygmatyzujący wszystko co inne – jak chcą solidarnościowe i post-solidarnościowe elity – cień na ponoć nową, po „czarnej dziurze” PRL-u, Polskę. Odrzucono tym samym ciągłość, immanencję i uniwersalność procesów społecznych w polityce, edukacji, medialnej narracji, dialogu władzy ze społeczeństwem i jego różnymi grupami tworzącymi wspólnotę narodową.
Dziś gdy rzeczywistość skrzeczy – choć przecież zwycięża tak czy tak ekipa utożsamiająca się z ideami mitycznej "Solidarności” (PO i PiS to klony tej formacji gdyż przecież jeszcze nie tak dawno tworzyły wspólny alians polityczny zwany AWS-em) - pani Joanna jest zasmucona. Bo w konfrontacji z tym szlagwortem jaki wypowiedziała przed 30 laty jest niczym Cruella De Mon z bajki o „101 dalmatyńczykach”. I dotyczy to całej post-solidarnościowej elity.
Bo ten jej smutek jest wizerunkiem całej elity trzymającej władzę realną i tzw. „rząd dusz i umysłów” przez ostatnie 30 lat, jej frustracji, zagubienia czy dezintegracji mentalnej. Nie wiedzą co się dzieje, dlaczego mit który tworzyli tak ochoczo i precyzyjnie dziś się wali i zamienia w popiół. Co się stało, iż nabożna cześć i irracjonalna wiara w dziejową misję oraz postęp przypisywana wyłącznie pannie „S” dziś ma brunatne podniebienie ONR-owca, antysemicką retorykę „prawdziwego Polaka”, łysy kark kibola, pedofila w sutannie, inkwizytora z IPN-u, grożący paluszek czołowego polityka opozycji (ostrzegającego wszystkich inaczej myślących i nie podzielających jego opcji politycznej), mentorstwo i pogardę dla INNYCH topowego dziennikarza przedstawianego do niedawna jaki metr z Sevres sztuki zwanej żurnalistyką ? To jest właśnie irracjonalizm patrzenia na dzieje kraju i ludzi, na problemy „szarego człowieka”, iluminatorstwo w opisie procesów społecznych oraz apologetyczno-hagiograficzne (w formie antycznych żywotów świętych Kościoła) pojmowanie historii. A poza tym – zero-jedynkowy sposób opisywania świata i ludzi.
To co dziś pisze Joanna Szczepkowska w trzy dekady po 4.06.1989 roku jest znamienne dla tzw. środowisk demo-liberalnych w naszym kraju. Tych resztówek po idealistycznej wizji panny „S”, po Unii Wolności i pozostałości po niesłychanie wpływowym i totalnie dominującym we wszystkich niemal sferach życia publicznego środowisku Gazety Wyborczej (z lat 90-tych i początków XXI wieku). Ubolewanie jak to PiS - oczywiście słuszne lecz za Arystotelesem warto tym koteriom i Pani Joannie przypomnieć, że nie poznamy nigdy prawdy nie zgłębiając przyczyn – niszczy wolność, demokrację, jak depce pluralizm itd. jest zupełnie nietwórcze, razi krótkowzrocznością i schematyzmem, by nie rzec hipokryzją. Brakiem pamięci o dokonaniach swoich liderów w czasach kiedy niepodzielnie, właśnie dzięki mitologicznemu oraz fantazmatycznemu przekazowi kształtowali świadomość ludu i panowali nad Wisłą, Odrą i Bugiem. Nie kto inny jak prominentna przedstawicielka środowiska GazWybu w 2001 napisała, że „lewicy w Polsce mniej wolno”. Mimo wyborczego mandatu. Czy to nie był klasyczny przykład pogardy i wartościowania kanonów demokracji kiedy jej efekty nie układają się według oczekiwań elit i czym to się różniło, od współczesnego, pisowskiego „gorszego sortu” ? Totalitaryzm jaki przypisuje się Polsce Ludowej tak namiętnie zwalczany przez te środowiska i co od 30 lat się eksponuje, niezależnie od politycznie i kulturowo przyjętych symboliki i sztandarów, pojawił się w formie autorytarnej retoryki i narracji (a co za tym idzie i praktyki) gdy rządzącym wydało się, że wszystko jest możliwe. Tu, teraz, zaraz. Że posiedli absolutną prawdę na interpretację rzeczywistości; tej minionej, aktualnej i tej przyszłej.
Wszyscy ludzie panny „S” byli w tym przekazie niczym wspomniani herosi i półbogowie z mitologii greckiej. W NSZZ „S” wszyscy byli zawsze piękni, sumienni, oddani idei (a nie swoim utylitarnym, prywatnym interesom), kierowali się zawsze dobrem Ojczyzny i na cokołach stawiali wolność, demokrację i „gospodarkę rynkową” (choć zmarły niedawno jeden z autentycznych herosów tego ruchu – Karol Modzelewski – w jednym z wywiadów powiedział, iż „za kapitalizm by w więzieniu PRL-owskim ani godziny nie siedział” – gdyby wiedział ……). Jednoznacznie źli, oszukańczy, sprzedajni byli zawsze mityczni komuniści i post-komuniści, członkowie PZPR i ludzie zsowietyzowani czyli homo sovieticus. Tak, taka narracja była nagminną. Dziś gdy PiS stygmatyzuje w taki sam sposób, używając analogicznych metod, piętnując owe środowiska mianem lewactwa, gorszego sortu, a miejsca które one zajmują są dla rządzących placówkami gdzie stało ZOMO demo-liberałowie się dziwią, są oburzeni i zszokowani. Demitologizacja jest zawsze procesem bolesnym.
Po 30 latach niektórzy bohaterowie "Solidarności” z tamtych czasów – m.in. Bujak, Celiński, Janas – przypominają sobie i dzielą się z Polkami i Polakami tymi wspomnieniami, że jednak nurt klerykalno-tradycjonalistyczny, z elementami antysemickim i czarnosecinnymi był silnie obecny w strukturach Związku. Tylko czemu o tym milczano wcześniej kreśląc mit szlachetnej, jednolitej niczym skała, wzniosłej i czcigodnej "Solidarności” ?
Matka Joanna od końca komunizmu w Polsce oburza się dziś, iż można wyrzucać na bruk cały zespól teatralny kiedy przychodzi nowy Dyrektor (działo się tak już – ale po cichu i zblatowane z elitami polityczno-kulturowymi media milczały – podczas poprzednich rządów, politycznych i mitologicznych kompanów pani Joanny). Pisze w Rzeczpospolitej (z 3.06.2019, [w]: „Dwie ściany”): „Jesteś artystą, to się tułaj. Dyrektor teatru ma rządzić krótko a potem zespół tworzy od nowa nowy dyrektor. Publiczność i jej gusta nie mają nic do gadania, bo teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem. Nie zgadzasz się z tym? Idź w mohery, bo tam twoje miejsce”.
Dziwne, że nie widziała Matka Joanna od końca komunizmu w Polsce dematerializowanych z dnia na dzień zakładów pracy oraz śmierci całych miast i miasteczek, których ład, struktura i życie skoncentrowane było wokół jedynego w danym rejonie, likwidowanego zakładu pracy, poniewierki i nędzy obszarów popegeerowskich, degrengolady poza wielkomiejskich centrów. Mit Balcerowicza i parasola "Solidarności" nad reformami, nad przywracaniem w Polsce wilczego, manchesterskiego kapitalizmu niczym kurtyna w teatrze oddzielił Szczepkowską i jej mentalnych komilitonów od realnej, przyziemnej, codziennej rzeczywistości.
Ta mentalność bezwzględnego triumfu i mitologia legły u podstaw uprawianej cały czas przez te trzy dekady mitycznej pedagogiki narodowej w konserwatywnym i religianckim sosie. W stylu mentorskim, paternalistycznym, apodyktycznym i arbitralnym. I ta mitologia nadal odgradza ów mainstream i jego polityczną reprezentację od racjonalnego i logicznego spojrzenia na to co się wydarzyło do tej pory i na co się zanosi w naszym kraju.