2012-02-28 20:28:51
Zaczyna się jednoprocentowy szał. Organizacje pożytku publicznego proszą, abyśmy przekazali im część podatku. Tradycją w krótkiej historii „1%” stało się, że najwięcej uzyskują na nim ci, którzy najmniej go potrzebują. Jednymi z największych beneficjentów są tu fundacje Polsatu i TVN. Organizacje te nie są jednak, jak usiłują nas przekonywać ich ambasadorowie, wyrazem dbałości koncernów medialnych o dobro wspólne. To maszynki marketingowe, służące dbałości o wizerunek promowanych przez siebie marek. Oglądając przez chwilę telewizję, natrafiłem dzisiaj na reklamę fundacji Polsatu. Elżbieta Zającówna odwoływała się do uczuć widzów w profesjonalnie zrealizowanym spocie. Poruszała sumienia, mówiąc, że warto robić coś dla innych. Reklama zachęcała do przekazywania „1%” podatku.
Dziwnym trafem fundacja ta ma w nazwie wyraz Polsat. Przypomnijmy, że to cypryjska telewizja. Przerejestrowano ją zagranicę, żeby płacić niższe podatki. Jej właściciel, Zygmunt Solorz-Żak, bywa klasyfikowany jako najbogatszy Polak. Niedawno dziennikarze „Wyborczej” pytali go, czy byłby skłonny poprzeć postulowane przez Warrena Buffeta wyższe opodatkowanie milionerów, tak aby wspierać pogrążone w kryzysie państwa. Nie zgodził się. Tak więc oszustwo jest podwójne. Nie tylko Polsat i jego właściciel nie przekazują swoich zysków na rzecz potrzebujących, ale jeszcze grają na i tak żenująco niskich podatkach, będących źródłem dochodu naszej wspólnoty: państwa. Odwołują się za to do emocji, nazywając działalnością charytatywną promocję swojego wizerunku przy użyciu cudzych pieniędzy. Aż tak perfidnie nie działa nawet nielubiany przez nas TVN.
Pomyślawszy to, wyłączyłem telewizor i rzuciłem okiem na „Tygodnik Powszechny”. Tematem numeru jest kwestia kontrowersji wokół majątku Kościoła. Pretekst stanowi raport Katolickiej Agencji Informacyjnej o jego finansowaniu. Zasadniczo mało mnie ta kwestia obchodzi, ocenianie katolików nie jest moim ulubionym zajęciem. Nie uważam, aby szkodliwa działalność duchownych była głównym zmartwieniem lewicy: antyklerykalizm bynajmniej nie równa się wrażliwości społecznej. Niemniej, dla mnie, osoby która pracuje w organizacji samorządowej, działa w stowarzyszeniu i studiuje na związanej z tą kwestią specjalizacji, oburzające są sugestie biskupów, którzy prezentują poziom swojego, rzekomego ubóstwa. Postępująca laicyzacja ma szanse przysłużyć się demontażowi części ich przywilejów, toteż próbują dobrać się do budżetowych pieniędzy, zgarniając „drugi %”. Niespecjalnie różnią się w tym od bankierów z upadających banków, polskich właścicieli klubów piłkarskich czerpiących zyski z budowanych za miejskie pieniądze stadionów, czy pospolitych złodziei.
Wspomniany raport głosi, że 80% dochodów Kościoła pochodzi z datków wiernych. Dotacje państwowe wynoszą raptem 500 mln zł rocznie, a przeciętne wynagrodzenie księdza ok. 2 tys., czyli poniżej średniej. Portal Money.pl liczy inaczej: średnia pensja 6 tys., a państwo daje 1,6 mld. Skąd różnica? KAI stosuje kreatywną księgowość. Zapomniała doliczyć miliarda, który MEN daje Kościołowi na katechezę, oraz o wsparciu od samorządów. Ile razy słyszeliśmy o finansowanych przez nie remontach kurii czy kościołów? Czasami powody są słuszne, bo to często zabytki, dziedzictwa architektury. Eksploatowane jednak na cele kościelnych biur czy sprawowania kultu. Tego ile Kościół dostaje od państwa, nie sposób obiektywnie zliczyć. Wiadomo jednak, że to kwoty wysokie i zaniżane przez Episkopat oraz jego odpryski w rodzaju KAI.
Trudno oszacować całokształt strat będących efektem działań Komisji Majątkowej, która służy oficjalnie zwracaniu mienia zagrabionego Kościołowi. Tak naprawdę to raczej Komisja Odwracania Dziejowej Sprawiedliwości, zważywszy na to, że znacjonalizowany majątek nie był owocem działalności biznesowej czy darowizn wiernych. Było to dziedzictwo feudalizmu i pańszczyzny, tworzących system, w którym Kościół był dalece uprzywilejowany. Po nacjonalizacji majątek ten służył szkołom, uczelniom, urzędom… Medialne doniesienia ukazały poziom korupcji i przekrętów w Komisji, przed czym hierarchowie bronią się, bagatelizując, że nie zapadły jeszcze wyroki sądowe. Podobnie świta Millera bagatelizowała Aferę Rywina. Biskupi wskazują, że Kościół wyręcza państwo, prowadząc działalność świadczoną społeczeństwu, trudną do oszacowania pod względem społecznych zysków. Trudno odmówić im racji: zwłaszcza na wsi parafie pełnią nieraz rolę centrów twórczej aktywności lokalnych wspólnot. Z drugiej strony nie zawsze to działa, a zyski te należy bilansować ze społecznymi kosztami, wywoływanymi działalnością duchownych. Wzmacniany przez nich prymitywny konserwatyzm jest przecież jednym z głównych powodów kulturowego zacofania, jak choćby i wartej wspomnienia z okazji zbliżającego się 8 marca, kwestii aborcji. Dzisiaj nielegalnie dokonuje jej blisko 100 tys. Polek rocznie.
Dla „TP” wypowiada się też znana socjolożka, szefowa CBOS, Mirosława Grabowska. Jej zdaniem funkcjonuje wiele stereotypów o rzekomej majętności biskupów, chociaż w rzeczywistości nie jest ona wielka. Polski Kościół należy wręcz do tych biedniejszych, albowiem przez ostatnie 200 lat nie cieszył się wsparciem żadnej władzy. Grabowska sprytnie pomija ostatnie 22 lata, ignoruje też czasy minionego ustroju. Jako dziecko uczyłem się, że po wojnie źli komuniści zwalczali usilnie katolicyzm, świątynie zamieniali na muzea ateizmu, a kler poddawali terrorowi. To oczywiście bajki. Owszem, inwigilowani księża stanowili ofiary stalinizmu. To samo można jednak powiedzieć o reszcie społeczeństwa, żyjącej w krótkim i jedynym w polskiej historii okresie totalitaryzmu. A co do tych muzeów, to kwestia dotyczyła innych państw. Za Bieruta na polskich ziemiach powstawało wyjątkowo dużo kościołów w porównaniu do innych okresów historii, a był to czas trudno dostępnych materiałów budowlanych. Zagrabione przez prawicę dziedzictwo „Solidarności” nie tylko wyczyszczono z emancypacyjnej tradycji ruchu robotniczego, ale wzbogacono je też o mit o zaangażowaniu księży. Wielu z nich rzeczywiście wspierało opozycję, ale za wyjątkiem bohaterów w rodzaju Popiełuszki, w latach 80. biskupi mieli ciepłe stosunki z pseudokomunistyczną, wojskową juntą. Wyszyński nie zachęcał ludzi do wychodzenia na ulice przeciw władzy, a raczej wręcz przeciwnie. Jan Paweł II nie zaprojektował polskiej opozycji, tak samo jak związkowego oporu nie wymyślił neoliberalny Reagan.
„Tygodnik” na szczęście nie jest taki znowu zły, toteż chętnie go czytuję. Określany przez głos z Torunia jako „Żydownik” bądź też „Obłudnik” nie jest efektem społecznie użytecznej działalności Kościoła. Parę lat temu popadł w tarapaty, z których uratowało go finansowe wsparcie ITI – ponoć Walter i Wejchert chcieli zrobić coś dobrego. Kupili 49% udziałów tytułu, zapewnili niezależność jego redakcji (w sumie Kościół zrobił to samo, skoro łamy „TP” to jedyne miejsce gdzie ks. Boniecki może wypowiadać się publicznie…), a niedawno ITI zwróciło je za darmo. Tymczasem jeśli chodzi o to jak swoimi środkami dysponują proboszczowie, to nie wiedzą tego nawet wierni. Z cytowanych przez krakowskie pismo badań z ubiegłego roku wynika, że raptem 8% praktykujących słyszało o tym, aby w ich parafii działała rada ekonomiczna z udziałem świeckich. Jej powołanie jest tymczasem obligatoryjne i wprost wskazuje to prawo kanoniczne. Jak zauważa autor opisywanego przeze mnie artykułu, Artur Sporniak, „skala ignorancji wobec kościelnych wymogów prawnych jest poważna”. Chyba się nie myli.
Tak więc kiedy czytam i oglądam te rzeczy, to krew mnie zalewa. Takie są granice hipokryzji. Ale no właśnie, czy w ogóle jakieś jeszcze są?
Dziwnym trafem fundacja ta ma w nazwie wyraz Polsat. Przypomnijmy, że to cypryjska telewizja. Przerejestrowano ją zagranicę, żeby płacić niższe podatki. Jej właściciel, Zygmunt Solorz-Żak, bywa klasyfikowany jako najbogatszy Polak. Niedawno dziennikarze „Wyborczej” pytali go, czy byłby skłonny poprzeć postulowane przez Warrena Buffeta wyższe opodatkowanie milionerów, tak aby wspierać pogrążone w kryzysie państwa. Nie zgodził się. Tak więc oszustwo jest podwójne. Nie tylko Polsat i jego właściciel nie przekazują swoich zysków na rzecz potrzebujących, ale jeszcze grają na i tak żenująco niskich podatkach, będących źródłem dochodu naszej wspólnoty: państwa. Odwołują się za to do emocji, nazywając działalnością charytatywną promocję swojego wizerunku przy użyciu cudzych pieniędzy. Aż tak perfidnie nie działa nawet nielubiany przez nas TVN.
Pomyślawszy to, wyłączyłem telewizor i rzuciłem okiem na „Tygodnik Powszechny”. Tematem numeru jest kwestia kontrowersji wokół majątku Kościoła. Pretekst stanowi raport Katolickiej Agencji Informacyjnej o jego finansowaniu. Zasadniczo mało mnie ta kwestia obchodzi, ocenianie katolików nie jest moim ulubionym zajęciem. Nie uważam, aby szkodliwa działalność duchownych była głównym zmartwieniem lewicy: antyklerykalizm bynajmniej nie równa się wrażliwości społecznej. Niemniej, dla mnie, osoby która pracuje w organizacji samorządowej, działa w stowarzyszeniu i studiuje na związanej z tą kwestią specjalizacji, oburzające są sugestie biskupów, którzy prezentują poziom swojego, rzekomego ubóstwa. Postępująca laicyzacja ma szanse przysłużyć się demontażowi części ich przywilejów, toteż próbują dobrać się do budżetowych pieniędzy, zgarniając „drugi %”. Niespecjalnie różnią się w tym od bankierów z upadających banków, polskich właścicieli klubów piłkarskich czerpiących zyski z budowanych za miejskie pieniądze stadionów, czy pospolitych złodziei.
Wspomniany raport głosi, że 80% dochodów Kościoła pochodzi z datków wiernych. Dotacje państwowe wynoszą raptem 500 mln zł rocznie, a przeciętne wynagrodzenie księdza ok. 2 tys., czyli poniżej średniej. Portal Money.pl liczy inaczej: średnia pensja 6 tys., a państwo daje 1,6 mld. Skąd różnica? KAI stosuje kreatywną księgowość. Zapomniała doliczyć miliarda, który MEN daje Kościołowi na katechezę, oraz o wsparciu od samorządów. Ile razy słyszeliśmy o finansowanych przez nie remontach kurii czy kościołów? Czasami powody są słuszne, bo to często zabytki, dziedzictwa architektury. Eksploatowane jednak na cele kościelnych biur czy sprawowania kultu. Tego ile Kościół dostaje od państwa, nie sposób obiektywnie zliczyć. Wiadomo jednak, że to kwoty wysokie i zaniżane przez Episkopat oraz jego odpryski w rodzaju KAI.
Trudno oszacować całokształt strat będących efektem działań Komisji Majątkowej, która służy oficjalnie zwracaniu mienia zagrabionego Kościołowi. Tak naprawdę to raczej Komisja Odwracania Dziejowej Sprawiedliwości, zważywszy na to, że znacjonalizowany majątek nie był owocem działalności biznesowej czy darowizn wiernych. Było to dziedzictwo feudalizmu i pańszczyzny, tworzących system, w którym Kościół był dalece uprzywilejowany. Po nacjonalizacji majątek ten służył szkołom, uczelniom, urzędom… Medialne doniesienia ukazały poziom korupcji i przekrętów w Komisji, przed czym hierarchowie bronią się, bagatelizując, że nie zapadły jeszcze wyroki sądowe. Podobnie świta Millera bagatelizowała Aferę Rywina. Biskupi wskazują, że Kościół wyręcza państwo, prowadząc działalność świadczoną społeczeństwu, trudną do oszacowania pod względem społecznych zysków. Trudno odmówić im racji: zwłaszcza na wsi parafie pełnią nieraz rolę centrów twórczej aktywności lokalnych wspólnot. Z drugiej strony nie zawsze to działa, a zyski te należy bilansować ze społecznymi kosztami, wywoływanymi działalnością duchownych. Wzmacniany przez nich prymitywny konserwatyzm jest przecież jednym z głównych powodów kulturowego zacofania, jak choćby i wartej wspomnienia z okazji zbliżającego się 8 marca, kwestii aborcji. Dzisiaj nielegalnie dokonuje jej blisko 100 tys. Polek rocznie.
Dla „TP” wypowiada się też znana socjolożka, szefowa CBOS, Mirosława Grabowska. Jej zdaniem funkcjonuje wiele stereotypów o rzekomej majętności biskupów, chociaż w rzeczywistości nie jest ona wielka. Polski Kościół należy wręcz do tych biedniejszych, albowiem przez ostatnie 200 lat nie cieszył się wsparciem żadnej władzy. Grabowska sprytnie pomija ostatnie 22 lata, ignoruje też czasy minionego ustroju. Jako dziecko uczyłem się, że po wojnie źli komuniści zwalczali usilnie katolicyzm, świątynie zamieniali na muzea ateizmu, a kler poddawali terrorowi. To oczywiście bajki. Owszem, inwigilowani księża stanowili ofiary stalinizmu. To samo można jednak powiedzieć o reszcie społeczeństwa, żyjącej w krótkim i jedynym w polskiej historii okresie totalitaryzmu. A co do tych muzeów, to kwestia dotyczyła innych państw. Za Bieruta na polskich ziemiach powstawało wyjątkowo dużo kościołów w porównaniu do innych okresów historii, a był to czas trudno dostępnych materiałów budowlanych. Zagrabione przez prawicę dziedzictwo „Solidarności” nie tylko wyczyszczono z emancypacyjnej tradycji ruchu robotniczego, ale wzbogacono je też o mit o zaangażowaniu księży. Wielu z nich rzeczywiście wspierało opozycję, ale za wyjątkiem bohaterów w rodzaju Popiełuszki, w latach 80. biskupi mieli ciepłe stosunki z pseudokomunistyczną, wojskową juntą. Wyszyński nie zachęcał ludzi do wychodzenia na ulice przeciw władzy, a raczej wręcz przeciwnie. Jan Paweł II nie zaprojektował polskiej opozycji, tak samo jak związkowego oporu nie wymyślił neoliberalny Reagan.
„Tygodnik” na szczęście nie jest taki znowu zły, toteż chętnie go czytuję. Określany przez głos z Torunia jako „Żydownik” bądź też „Obłudnik” nie jest efektem społecznie użytecznej działalności Kościoła. Parę lat temu popadł w tarapaty, z których uratowało go finansowe wsparcie ITI – ponoć Walter i Wejchert chcieli zrobić coś dobrego. Kupili 49% udziałów tytułu, zapewnili niezależność jego redakcji (w sumie Kościół zrobił to samo, skoro łamy „TP” to jedyne miejsce gdzie ks. Boniecki może wypowiadać się publicznie…), a niedawno ITI zwróciło je za darmo. Tymczasem jeśli chodzi o to jak swoimi środkami dysponują proboszczowie, to nie wiedzą tego nawet wierni. Z cytowanych przez krakowskie pismo badań z ubiegłego roku wynika, że raptem 8% praktykujących słyszało o tym, aby w ich parafii działała rada ekonomiczna z udziałem świeckich. Jej powołanie jest tymczasem obligatoryjne i wprost wskazuje to prawo kanoniczne. Jak zauważa autor opisywanego przeze mnie artykułu, Artur Sporniak, „skala ignorancji wobec kościelnych wymogów prawnych jest poważna”. Chyba się nie myli.
Tak więc kiedy czytam i oglądam te rzeczy, to krew mnie zalewa. Takie są granice hipokryzji. Ale no właśnie, czy w ogóle jakieś jeszcze są?