2010-10-23 10:49:04
Dlaczego toczymy ten spór? Bo tak naprawdę nie jesteśmy jeszcze pewni, bo poszukujemy drogi, która zawiedzie nas do celu. Tym celem jest przemiana społeczna. Ona się nie dokona bez realnych działań społecznych, bez czynów, bez sukcesów, małych zwycięstw, które spowodują formowanie się masy krytycznej buntu, ruchu, który zakwestionuje polski model wzrostu bez rozwoju, oparty na wyzysku i wykluczeniu społecznym. Parlament Europejski przegłosował uchwałę o wprowadzeniu europejskiej płacy minimalnej na poziomie 60% średniej płacy krajowej państw członkowskich. Polskie elity zawyły, że jest to zamach na naszą wschodnia konkurencyjność. Nie krępują się głosić, że polski „sukces” opiera się na wyzysku. I że bez wyzysku nie jesteśmy konkurencyjni. Żaden z krytyków tego rozwiązania nie bierze nawet pod uwagę, że może chodzić o rozwiązanie mające zapobiegać biedzie i wykluczeniu społecznemu. Komentując protesty w Hiszpanii, we Francji i innych krajach starej Unii, młody analityk rynkowy powiedział bardzo szczerze, że ludzie pracy w UE powinni porównywać swój poziom życia z tymi w Tajlandii czy Chinach, bo jest globalizacja i to z nimi przyjdzie im konkurować kosztami pracy. Nasze elity nawet nie ściemniają już, że chodzi o kryzys. Nie chodzi o to, żeby wygrać konkurencje globalną niskimi kosztami pracy wprowadzając do Europy wyzysk na poziomie azjatyckim.
Im większe są sukcesy ruchu protestów i strajków w Europie Zachodniej, tym bardziej dramatycznie obnaża się brak wymiaru politycznego tych buntów społeczeństw zachodnich odzieranych z resztek złudzeń, co do państwa opiekuńczego, co do europejskiego modelu socjalnego. A zatem w końcu cała para i tak pójdzie w gwizdek. Tak jak ongiś w Argentynie. Stąd uwielbienie dla spontanicznego ruchu społecznych protestów. Marzenie o samym strajku generalnym bez politycznej alternatywy jest tylko marzeniem o zadymie, a nie przemianie społecznej. Większość Francuzów uważa, że kapitalizm jest do dupy. Woleliby socjalizm, ale partia socjalistyczna w wyborach prezydenckich wystawi Dominique’a Strauss-Kahn’a delegowanego przez Sarkozy’ego szefa MFW. Radykalna lewica jak zwykle wystawi kilku kandydatów, z których żaden nie odegra istotnej roli, bo nawet dla radykalnych Francuzów, to co mówią ludzie z Nowej Partii Antykapitalistycznej to jest „langue de bois” czyli nowomowa starej lewicy.
W Polsce obiektywne przesłanki dla buntu społecznego są o wiele silniejsze niż na Zachodzie Europy gdzie społeczeństwa, włącznie z duża częścią klasy średniej postawiły zaciekły opór demontażowi państwa socjalnego prowadzonemu pod pozorem walki z kryzysem. Jednak w odróżnieniu od Zachodu osią takiego buntu nie może być ruch związkowy, który znajduje się w totalnym odwrocie. Dlatego próby budowania ruchu na zwi9ązkach zawodowych zawiodły. Nie znaczy to, ze należy zaniechać prób organizowania związków zawodowych wszędzie tam gdzie się da. Ale dynamiki w tym nie ma. Jedyny ruchu społeczny, jaki ma pewna dynamikę, to ruch lokatorski. Tego ruchu nie wymyśliliśmy my. On obiektywnie istnieje, a my ludzie Nowej Lewicy, anarchiści, Młodzi Socjaliści, po prostu się do niego włączyliśmy. Najsilniejszą częścią tego ruchu jest ruch lokatorów dawnych mieszkań zakładowych. Ma on też obok licznych porażek, pewne sukcesy. Stowarzyszenie Lokatorów Wszystkich Mieszkań Huty Zabrze, nazywa się tak, bo 2000 mieszkań udało się im już zrekomunalizować. Utworzenie Związku Stowarzyszeń Na Rzecz Prawa do Mieszkania to próba zjednoczenia ruchu lokatorskiego w Polsce, która jak na razie nam się udaje. Powstała sieć kontaktów i współpracy, która jest podstawą do sformułowania szerszego programu zmian, które z konieczności mają wymiar nie tylko doraźny, ale i ustrojowy. Ruch ten bowiem działając na rzecz budownictwa komunalnego, na rzecz zwiększenia ilości mieszkań z czynszem regulowanym konfrontuje się z potężnymi interesami korporacji bankowych i dewelopperskich, w których interesie jest ograniczenie rynku najmu, aby móc sprzedać jak najwięcej mieszkań po jak najwyższej cenie i udzielić jak najwięcej kredytów hipotecznych.
Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej udziela nie tylko pomocy pojedynczym osobom, ale i całym często wielotysięcznym organizacjom, które z braku wiedzy i doświadczenia chętnie się o taka pomoc zwracają. Jest również obecna w konfliktach pracowniczych, czego dowodem zaangażowanie, udane w walkę z outsourcingiem na lubelskim UMCS-ie. W kilku miastach nasz ruch angażuje się w organizowanie związków zawodowych w firmach prywatnych. Prowadzimy też, bowiem sprawy z zakresu prawa pracy i często jedynym skutecznym rodzajem pomocy jest inicjatywa związkowa.
Nie próbujemy jednak gorączkowo zamieniać doraźnych sukcesów na wynik wyborczy, bo jest to dzisiaj przedwczesne. Potrzebny jest projekt polityczny, który nie ograniczy się do zagrania władzy na nosie, ale stanowić będzie realna alternatywę dla panującego systemu. Musi on być na tyle pojemny, aby zrzeszyć nie tylko osoby wykluczone, ale także te zagrożone wykluczeniem społecznym, a w sytuacji, kiedy 46% społeczeństwa ma kłopoty z płaceniem czynszu, większość nie jeździ na urlopy i nie bilansuje budżetów domowych, uważamy, że chodzi o większość obywateli. Oczywiście przy takim założeniu trzeba sobie stawiać cele, które większość uzna nie tylko za słuszne, ale i realne. Im bardziej konkretne będą nasze postulaty, tym trudniej będzie oficjalnej propagandzie je ośmieszyć, a nas wepchnąć do getta oszołomów, czyli pozbawić szans na realne, polityczne organizowanie ludzi pracy. Potrzebny nam jest program państwa, które troszczy się o najsłabszych, zaspokaja potrzeby mieszkaniowe, zdrowotne, edukacyjne. Rekomunalizacja mieszkań zakładowych, na obecnym etapie to hasło naturalne. Żądanie denacjonalizacji przemysłu, to strzelanie sobie samobója. Oczywiście zgadzamy się z tymi, którzy piszą, że należy dążyć do socjalizmu. Trzeba jednak tak do niego dążyć, żeby na początku ruszyć z miejsca, a następnie kontynuować marsz, a nie zderzyć się od razu ze ścianą nie zrozumienia ze strony naszych potencjalnych zwolenników, uczestników ruchu czy „towarzyszy podróży” zwanych z rosyjska „paputczikami”.
Proponujemy zamiast ograniczyć działanie do rozważań o proletariacie i jego przyszłej dyktaturze (okropne słowo – to takie koncepty pozwalają z łatwością przybijać radykalna lewice do stalinowskich zbrodni) organizować proletariat. Można powiedzieć, że już to robimy, choć to nie do końca prawda, bo na razie na poziomie elementarnym, obywatelskim, stowarzyszeniowym, a nie politycznym. W tym ruchu jest duży potencjał antysystemowy, bo ludzie przyparci do muru, zagrożeni bezdomnością, nie mogą się już dalej cofać. Ruch natrafia w swym impecie na przeszkodę w postaci egoistycznych, klasowych ustaw i klasowego charakteru władzy samorządowej. Stąd narastająca w nim świadomość potrzeby organizacji politycznej. Obecnie jesteśmy na etapie formułowania propozycji programowej dla tych ludzi. Są wśród nich pracownicy sprywatyzowanych, przeważnie zlikwidowanych fabryk, którzy są teraz rugowani z mieszkań zakładowych, ale i klasa średnia zagrożona deklasacją przez proces reprywatyzacji. Są też osoby z wyuczona bezradnością, klienci pomocy społecznej, którzy tracą dach nad głowa, gdyż nie radzą sobie z płaceniem komunalnego czynszu regulowanego. Łączy ich gniew, że państwo, samorząd im nie pomaga, a wręcz szkodzi i na spekulantów, korporacje, kamieniczników, którzy ich uciskają. Ufają nam, bonie tylko mówimy, ale realnie z powodzeniem pomagamy im oraz ich organizujemy. Problem zasadniczy polega, bowiem nie na przewodzeniu, ale na upodmiotowieniu wyzyskiwanych i uciskanych. I tu nie jest źle. Z naszego doświadczenia wynika, że ponad połowa osób, które zgłaszają się do stowarzyszeń po pomoc, przystępuje do ruchu i aktywnie w nim działa. Ludzie, którzy z „klientów”, którym się pomaga staja się pomagającymi odzyskują poczucie własnej wartości, nabierają chęci do działania, do życia. Świadczą sobie pomoc wzajemna, która tworzy się sieć powiązań, konstytuującą właściwą tkankę ruchu społecznego. To wszystko się dzieje na godzien, poza zebraniem i uchwałami.
Zasadnicza różnica między obecnym działaniem, a tym co zwykle robiła radykalna lewica, w tym Nowa Lewica, polega na tym, że nie musimy już poszukiwać kontaktu z klasą robotniczą stojąc beznadziejnie pod fabryką z ulotkami. Klasa robotnicza zgłasza się masowo, bo mamy jej coś do zaoferowania, co oni cenią i szanują. Staliśmy się już częścią realnego ruchu społecznego. To czy będziemy umieli wpłynąć na jego rozwój, kierunek, upolitycznienie, radykalizację zależy dużej mierze od tego, co zaproponujemy. Od języka i wiarygodności stawianych celów. Dlatego spuściliśmy z tonu. Nie jesteśmy już hurra rewolucyjni, bo czujemy na sobie odpowiedzialność. Bo budzi się w nas nadzieja, że tym razem jest szansa naprawdę coś zrobić, a nie tylko trochę pokrzyczeć. Myślę, że za to warto trzymać kciuki, zamiast powtarzać jak mantrę, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Zawsze możemy wam powiedzieć jak Murphy z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, że my przynajmniej spróbowaliśmy.
Im większe są sukcesy ruchu protestów i strajków w Europie Zachodniej, tym bardziej dramatycznie obnaża się brak wymiaru politycznego tych buntów społeczeństw zachodnich odzieranych z resztek złudzeń, co do państwa opiekuńczego, co do europejskiego modelu socjalnego. A zatem w końcu cała para i tak pójdzie w gwizdek. Tak jak ongiś w Argentynie. Stąd uwielbienie dla spontanicznego ruchu społecznych protestów. Marzenie o samym strajku generalnym bez politycznej alternatywy jest tylko marzeniem o zadymie, a nie przemianie społecznej. Większość Francuzów uważa, że kapitalizm jest do dupy. Woleliby socjalizm, ale partia socjalistyczna w wyborach prezydenckich wystawi Dominique’a Strauss-Kahn’a delegowanego przez Sarkozy’ego szefa MFW. Radykalna lewica jak zwykle wystawi kilku kandydatów, z których żaden nie odegra istotnej roli, bo nawet dla radykalnych Francuzów, to co mówią ludzie z Nowej Partii Antykapitalistycznej to jest „langue de bois” czyli nowomowa starej lewicy.
W Polsce obiektywne przesłanki dla buntu społecznego są o wiele silniejsze niż na Zachodzie Europy gdzie społeczeństwa, włącznie z duża częścią klasy średniej postawiły zaciekły opór demontażowi państwa socjalnego prowadzonemu pod pozorem walki z kryzysem. Jednak w odróżnieniu od Zachodu osią takiego buntu nie może być ruch związkowy, który znajduje się w totalnym odwrocie. Dlatego próby budowania ruchu na zwi9ązkach zawodowych zawiodły. Nie znaczy to, ze należy zaniechać prób organizowania związków zawodowych wszędzie tam gdzie się da. Ale dynamiki w tym nie ma. Jedyny ruchu społeczny, jaki ma pewna dynamikę, to ruch lokatorski. Tego ruchu nie wymyśliliśmy my. On obiektywnie istnieje, a my ludzie Nowej Lewicy, anarchiści, Młodzi Socjaliści, po prostu się do niego włączyliśmy. Najsilniejszą częścią tego ruchu jest ruch lokatorów dawnych mieszkań zakładowych. Ma on też obok licznych porażek, pewne sukcesy. Stowarzyszenie Lokatorów Wszystkich Mieszkań Huty Zabrze, nazywa się tak, bo 2000 mieszkań udało się im już zrekomunalizować. Utworzenie Związku Stowarzyszeń Na Rzecz Prawa do Mieszkania to próba zjednoczenia ruchu lokatorskiego w Polsce, która jak na razie nam się udaje. Powstała sieć kontaktów i współpracy, która jest podstawą do sformułowania szerszego programu zmian, które z konieczności mają wymiar nie tylko doraźny, ale i ustrojowy. Ruch ten bowiem działając na rzecz budownictwa komunalnego, na rzecz zwiększenia ilości mieszkań z czynszem regulowanym konfrontuje się z potężnymi interesami korporacji bankowych i dewelopperskich, w których interesie jest ograniczenie rynku najmu, aby móc sprzedać jak najwięcej mieszkań po jak najwyższej cenie i udzielić jak najwięcej kredytów hipotecznych.
Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej udziela nie tylko pomocy pojedynczym osobom, ale i całym często wielotysięcznym organizacjom, które z braku wiedzy i doświadczenia chętnie się o taka pomoc zwracają. Jest również obecna w konfliktach pracowniczych, czego dowodem zaangażowanie, udane w walkę z outsourcingiem na lubelskim UMCS-ie. W kilku miastach nasz ruch angażuje się w organizowanie związków zawodowych w firmach prywatnych. Prowadzimy też, bowiem sprawy z zakresu prawa pracy i często jedynym skutecznym rodzajem pomocy jest inicjatywa związkowa.
Nie próbujemy jednak gorączkowo zamieniać doraźnych sukcesów na wynik wyborczy, bo jest to dzisiaj przedwczesne. Potrzebny jest projekt polityczny, który nie ograniczy się do zagrania władzy na nosie, ale stanowić będzie realna alternatywę dla panującego systemu. Musi on być na tyle pojemny, aby zrzeszyć nie tylko osoby wykluczone, ale także te zagrożone wykluczeniem społecznym, a w sytuacji, kiedy 46% społeczeństwa ma kłopoty z płaceniem czynszu, większość nie jeździ na urlopy i nie bilansuje budżetów domowych, uważamy, że chodzi o większość obywateli. Oczywiście przy takim założeniu trzeba sobie stawiać cele, które większość uzna nie tylko za słuszne, ale i realne. Im bardziej konkretne będą nasze postulaty, tym trudniej będzie oficjalnej propagandzie je ośmieszyć, a nas wepchnąć do getta oszołomów, czyli pozbawić szans na realne, polityczne organizowanie ludzi pracy. Potrzebny nam jest program państwa, które troszczy się o najsłabszych, zaspokaja potrzeby mieszkaniowe, zdrowotne, edukacyjne. Rekomunalizacja mieszkań zakładowych, na obecnym etapie to hasło naturalne. Żądanie denacjonalizacji przemysłu, to strzelanie sobie samobója. Oczywiście zgadzamy się z tymi, którzy piszą, że należy dążyć do socjalizmu. Trzeba jednak tak do niego dążyć, żeby na początku ruszyć z miejsca, a następnie kontynuować marsz, a nie zderzyć się od razu ze ścianą nie zrozumienia ze strony naszych potencjalnych zwolenników, uczestników ruchu czy „towarzyszy podróży” zwanych z rosyjska „paputczikami”.
Proponujemy zamiast ograniczyć działanie do rozważań o proletariacie i jego przyszłej dyktaturze (okropne słowo – to takie koncepty pozwalają z łatwością przybijać radykalna lewice do stalinowskich zbrodni) organizować proletariat. Można powiedzieć, że już to robimy, choć to nie do końca prawda, bo na razie na poziomie elementarnym, obywatelskim, stowarzyszeniowym, a nie politycznym. W tym ruchu jest duży potencjał antysystemowy, bo ludzie przyparci do muru, zagrożeni bezdomnością, nie mogą się już dalej cofać. Ruch natrafia w swym impecie na przeszkodę w postaci egoistycznych, klasowych ustaw i klasowego charakteru władzy samorządowej. Stąd narastająca w nim świadomość potrzeby organizacji politycznej. Obecnie jesteśmy na etapie formułowania propozycji programowej dla tych ludzi. Są wśród nich pracownicy sprywatyzowanych, przeważnie zlikwidowanych fabryk, którzy są teraz rugowani z mieszkań zakładowych, ale i klasa średnia zagrożona deklasacją przez proces reprywatyzacji. Są też osoby z wyuczona bezradnością, klienci pomocy społecznej, którzy tracą dach nad głowa, gdyż nie radzą sobie z płaceniem komunalnego czynszu regulowanego. Łączy ich gniew, że państwo, samorząd im nie pomaga, a wręcz szkodzi i na spekulantów, korporacje, kamieniczników, którzy ich uciskają. Ufają nam, bonie tylko mówimy, ale realnie z powodzeniem pomagamy im oraz ich organizujemy. Problem zasadniczy polega, bowiem nie na przewodzeniu, ale na upodmiotowieniu wyzyskiwanych i uciskanych. I tu nie jest źle. Z naszego doświadczenia wynika, że ponad połowa osób, które zgłaszają się do stowarzyszeń po pomoc, przystępuje do ruchu i aktywnie w nim działa. Ludzie, którzy z „klientów”, którym się pomaga staja się pomagającymi odzyskują poczucie własnej wartości, nabierają chęci do działania, do życia. Świadczą sobie pomoc wzajemna, która tworzy się sieć powiązań, konstytuującą właściwą tkankę ruchu społecznego. To wszystko się dzieje na godzien, poza zebraniem i uchwałami.
Zasadnicza różnica między obecnym działaniem, a tym co zwykle robiła radykalna lewica, w tym Nowa Lewica, polega na tym, że nie musimy już poszukiwać kontaktu z klasą robotniczą stojąc beznadziejnie pod fabryką z ulotkami. Klasa robotnicza zgłasza się masowo, bo mamy jej coś do zaoferowania, co oni cenią i szanują. Staliśmy się już częścią realnego ruchu społecznego. To czy będziemy umieli wpłynąć na jego rozwój, kierunek, upolitycznienie, radykalizację zależy dużej mierze od tego, co zaproponujemy. Od języka i wiarygodności stawianych celów. Dlatego spuściliśmy z tonu. Nie jesteśmy już hurra rewolucyjni, bo czujemy na sobie odpowiedzialność. Bo budzi się w nas nadzieja, że tym razem jest szansa naprawdę coś zrobić, a nie tylko trochę pokrzyczeć. Myślę, że za to warto trzymać kciuki, zamiast powtarzać jak mantrę, że i tak nic z tego nie wyjdzie. Zawsze możemy wam powiedzieć jak Murphy z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, że my przynajmniej spróbowaliśmy.