Kilka słów o przyjaciołach ludu i Orlando Figesie
2011-01-28 00:59:18
Polscy antykomuniści tak na prawicy, jak i lewicy to ludzie z którymi dyskutować nie sposób, ze względu na to, że nie interesuje ich przekaz płynący z treści, choćby nawet po części poświadczał, lecz ukazywał w nieco bardziej właściwych proporcjach ich argumenty. Ważna jest data i miejsce wydania. Książki wydane w PRL są z zasady niewiarygodne, nawet gdy zawierają treści pokazujące rzeczywistość w bynajmniej nie jednostronnej perspektywie, nie kryjącej różnych kontrastów i zróżnicowań. Te same kryteria kto to wydał nie obowiązują zresztą w stosunku do konkurencji politycznej, czy nawet przeciwników, których argumentacja nie podlega żadnej dyskusji.

Komunizm to wcielone zło, według tej wykładni, a dogmat ten z jakiejkolwiek strony nie może zostać podważony. Nie ma mowy nawet w tej odmianie antykomunizmu o jakimkolwiek różnicowaniu, czy choćby obiektywnym spojrzeniu. Ocena wszystkich wydarzeń, postaci i okoliczności podchodzić musi pod jeden strychulec.

Nie udaje się przy tym uniknąć śmieszności ludziom takim, jak Remigiusz Okraska, którzy twierdzą, że rewolucja październikowa w Rosji została po to dokonana przez kadrę zawodowych rewolucjonistów, by zrealizować ich własne interesy materialne i od początku służyła wykształceniu nowej klasy wyzyskiwaczy, którzy odebrali ludowi jego własność, by po prostu żyć z ich pracy.

Takiej koncepcji powstydzili by się nawet tacy polityczno –naukowi wyjadacze jak np. profesor Tomasz Nałęcz, zdający sobie sprawę, że tego typu antykomunizm oparty na prostej negacji jest tak infantylny, że aż śmieszny. Mało tego, Nałęcz rozumie też, że chcąc uzurpować sobie prawo do tytułu tego dobrego socjaldemokratycznego lewicowca, tylko skrajnie niemądry awangardysta, przejmuje w stu procentach prawicową wizję historii, łącząc ją z socjaldemokratyczną retoryką.

Wśród historyków burżuazyjnych, od których profesor ten chciałby przynajmniej formalnie na pewnym poziomie się różnić, nie ma bowiem wcale konsensusu, co do tego, że dążenia masowych ruchów społecznych, pragnących zrzucić swoje kajdany były niesłuszne. Ba, niektórzy z takich historyków, zdecydowanie afirmują postawę właśnie… adwokatów tychże ruchów, jakie niecnie miały być wykorzystane przez „Lenina i jego kolegów” ( używając terminologii Okraski i jego janczarów ) do własnych celów, jakim właśnie co było ? Władza, dyktatura, rządy ponad społeczeństwem. Tę retorykę do mistrzostwa opanował jeden z najbardziej znanych antykomunistycznych historyków, Orlando Figes, prywatnie ze sprawą jakichkolwiek postulatów społecznych, nie mający nic wspólnego, obracający się raczej w brytyjskich kręgach dworskich i liberalno-konserwatywnych.

To właśnie metodologia i argumentacja podobna do przekonań głoszonych przez Figasa pośród innych zaangażowanych po stronie antykomunistycznej naukowców, najbardziej zdaje się przemawiać do naszych rodzimych infantylnych antymarksistów , głoszących ostateczną śmierć idei, z którą muszą tak walczyć. Jednym słowem – lud w swej naiwności daje się wykorzystywać fałszywym prorokom dokonując zmiany systemowej, co nie oznacza, że jego postulaty, przynajmniej niektóre nie są słuszne i nie znaczy, że nie można by ich zrealizować w warunkach demokracji, na zasadzie redystrybucji części dochodu narodowego. Prawicowy historyk Orlando Figes przyklasnął by zdecydowanie tej koncepcji, nie dostrzegając w nim żadnego zagrożenia uszczuplającego interesy tej klasy społecznej, z którą realnie się identyfikuje, a wręcz przeciwnie widząc w tym wentyl bezpieczeństwa chroniący tę warstwę wyzyskiwaczy przed zbytnim uszczupleniem jej stanu posiadania. Antykomunistyczny straszak, jakiego tego pokroju historycy nie porzucają ani na chwilę ma cementować niewidzialnym spoiwem lud i jego ciemiężców, w obliczu wspólnego wroga.

W zasadzie taką postawę wyznają też polscy lewicowi antykomuniści, dla których nawet burżuazyjne reżimy strzelające do robotników i katujące ich okazują się mniejszym złem, a ich obrona jest świętym obowiązkiem zarówno wyzyskiwanego, jak i wyzyskiwacza, co może rodzić jakąś płaszczyznę przyszłego konsensusu, solidaryzmu społecznego w dalszej już perspektywie, gdy masowy ruch bez żadnego treściwego programu politycznego, na którego czele staną wydzierający kapitalistom kolejne złotówki spółdzielcy przejmą władzę, okazując siłę swego ruchu.

Naiwnością jest jednak sądzić, że oddawanie burżuazji pola w dziedzinie historiografii ruchu robotniczego, przyznając rację jedynie tym siłom politycznym, których działania pewna reprezentatywna jej część wcale nie kwestionuje, przybliża moment dotarcia do społeczeństwa i dokonanie dla niego, tego co określają nasi przyjaciele ludu, jako pozytywne dla tegoż ludu przemiany. Naiwnością jest sądzić, że pozwoli to zrealizować choćby ich cząstkowe reformistyczne postulaty. Przemiana polityczna nie będąca dziełem samych wyzyskiwanych, nie zaspokoi bowiem ich interesów, ani też nie zapobiegnie dzięki antykomunistycznym totemom i zaklęciom wudu, degeneracji ani marginalizacji takiego ruchu, poprzez rozmycie ideowe, jakie stało się już udziałem np. szwedzkiej socjaldemokracji, krańcowo zmieniającej swój program polityczny w kierunku bynajmniej z lewicą nie mającym nic a nic wspólnego.


poprzedninastępny komentarze