2012-06-25 13:05:10
Rację ma pisząc na swoim blogu Prof Jan Hartman - "Poniewieranie Rabczewską i Wojewódzkim przez jakieś sądy, ministerstwa i gazety, przy wtórze rozhisteryzowanej gawiedzi godne jest kościelnych polowań na czarownice i heretyków"[1].
W obu przypadkach 'publiczne oburzenie' pragnie skarcić i zakneblować ludzi powtarzających niepopularne systemowo treści. W kapitalistycznej demokracji parlamentarnej rola cenzora zastąpiona została kontrolowanym przez prywatny kapitał dyskursem medialnym oraz posłusznymi giermkami. Ci giermkowie to społeczeństwo, czyli wszyscy uczestnicy życia publicznego. Pranie mózgu, którym dręczy system modeluje całościowy system oceny i zatrudnia wszystkich jako policjantów, pilnujących (a to ci dopiero!) "wolności słowa"!
Dlatego nie można powiedzieć, że biblię napisali napruci winem i palący zioło ludzie, dlatego nie można (w sposób ironiczny i drwiący z drobnomieszczańskiej poprawności) zwrócić uwagi słuchaczy na dramatyczną sytuację pracujących w Polsce imigrantek... przykłady są jednak wszędzie... i tak reżyser Lars Von Trier nie mógł nawet "zrozumieć" Hitlera.
"Wolność słowa" to specyficzny konstrukt. Tak jak specyficznym konstruktem jest w kapitalizmie parlamentarna demokracja. Ta druga jest całkowicie niegroźna i całkowicie bezsilna wobec panujących w społeczeństwie przy pomocy kapitału elit i dlatego bardzo odpowiada systemom kapitalistycznym, które przyzwalając na fałszywą partycypację ogółu w życiu politycznym skrzętnie maskują stosunki własności i przepaście w wykształceniu, wynagrodzeniach i w związku z tym - w świadomości obywatelskiej.
Wolność słowa dotyczy z kolei tych, którzy spełniają warunki poprawności: kapitalistycznej, "demokratycznej", chrześcijańskiej (!) i zakrapianej sosem infantylnej naiwności. Sprawa jest poważna, bo nie dotyczy wyłącznie polityków. Dyktatura fałszywej wolności słowa dotyka artystów, reporterów i komików!
Złudzenie wolności słowa łatwo jest obnażyć. Nie tak dawno temu doskonale zrobili to Paweł Demirski i Monika Strzępka, artyści wyraźnie bowiem wyczuli i poznali się na umiejętnym zawłaszczaniu dyskursu przez neoliberalną narrację. W rezultacie wybuchła - słuszna - "awantura" [2], która wyraźnie obnażyła cynizm i wyrachowanie dziennikarza, karnie wypełniającego rolę kata swobód kulturowych, obywatelskich i politycznych. Gdy w programie Wojewódzkiego i Figurskiego wykorzystana została ta sama narracja, którą posługiwał się Chlasta, lecz na sposób prześmiewczy i wyraźnie drwiąco ironiczny (a więc na sposób niepoważny!) momentalnie zrodziło się wielkie oburzenie i w dzwony bić zaczęli ‘poprawnościowi’ lewicowcy. Zamiast dziękować i wykorzystać tą okazję do wyciągnięcia zagadnienia położenia i sytuacji imigrantów w Polsce zrobiono to, co najchętniej zrobiliby panujący wyzyskiwacze – zaatakowano, potępiono i wymazano sprawę jako nieważną, bo skandaliczną i nieczystą w treści.
Jeżeli ‘wolność słowa’, którą kapitalizm tak obiecywał, poddana ma zostać słusznej i zasłużonej krytyce, to zmienić musi się podejście krytyków systemu. Humor, dowcip i ironia potrafią być potężniejszą bronią niż nabożne i egzaltowane wynoszenie cierpienia na ołtarze. W cierpieniu nie ma bowiem żadnej szlachetności, ani nie jest ono samo w sobie jakąkolwiek wartością! Wstydliwe podejście do spraw dotyczących własnego ciała, czy nabożna powaga, która każe zakryć faktyczne zjawiska to archaizm, efekt indoktrynacji i droga całkowicie nieskuteczna, taka, która nic nie zmieni. W działaniu politycznym liczą się bowiem efekty, a każdy politycznie działa na swój sposób.
Rosnąca cenzura, obecna już w Internecie, życiu politycznym, a nawet artystycznym skłania do wyciągania wniosków. Późny kapitalizm, w którym władza – już mniej nawet niż – 1% staje się coraz bardziej wyraźna i w którym coraz łatwiej podważyć jest logikę, którą kierują się panujący reaguje coraz bardziej agresywnie i histerycznie na każdy przejaw, czy nawet złudzenie ataku. Liberalizm, który jest dyskursem kapitalizmu nie jest w stanie poradzić sobie z wolnością słowa, nie może pozostawić jej przy życiu. Albowiem prawda przeczy jego mechanice. Dlatego praktycznie nie można nazywać już najeźdźcami i bandytami polskich i amerykańskich agresorów w Iraku, nie można żartem/na poważnie/motywująco do działania mówić krytycznie o sytuacji imigrantów, zabijanych w imperialistycznych wojnach, czy umierających z głodu w trzecim świecie… nie można też naruszać świętości – boskiego panowania i antysocjalistycznych fundamentów.
Cenzura pójdzie dalej. Mylili się jednak wszyscy ci, naiwni, którzy sądzili, że cenzurę stosuje – najlepiej przebrany za Stalina – gruby i odpychający cenzor w biurze politycznym. Cenzura jest wszędzie gdzie realizowane są interesy systemu i gdzie spotkać można posłusznych mu wykidajłów. Cenzura finansowa nie jest wystarczająca, potrzebna jest też cenzura spontaniczna i obywatelska. Dopóki nawet najbiedniejsi potrafią jeszcze czytać i pisać (choć akurat to się może wkrótce zmienić) słowo i dźwięk głosu ludzkiego są nadal niebezpieczne. W najgorszej sytuacji, w największej alienacji sami staniemy się kapitalistycznymi cenzorami.
Spoglądając na świat kapitalizmu = świat reklam zostajemy poinstruowani, co wolno, a czego nie. Cieszmy się więc, że pozwalają nam jeszcze chociaż wpadać w piłkoszał, wymachiwać wypranymi ze znaczenia barwami narodowymi, czy pić na umór.
Szczególnie odebrania tego ostatniego nie zniósł by chyba już nikt.
[1]http://hartman.blog.polityka.pl/2012/06/23/kuba-robi-to-z-doda/
[2]http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114532,11447122,Awantura_u_Chlasty__Strzepka_i_Demirski_skrytykowali.html
W obu przypadkach 'publiczne oburzenie' pragnie skarcić i zakneblować ludzi powtarzających niepopularne systemowo treści. W kapitalistycznej demokracji parlamentarnej rola cenzora zastąpiona została kontrolowanym przez prywatny kapitał dyskursem medialnym oraz posłusznymi giermkami. Ci giermkowie to społeczeństwo, czyli wszyscy uczestnicy życia publicznego. Pranie mózgu, którym dręczy system modeluje całościowy system oceny i zatrudnia wszystkich jako policjantów, pilnujących (a to ci dopiero!) "wolności słowa"!
Dlatego nie można powiedzieć, że biblię napisali napruci winem i palący zioło ludzie, dlatego nie można (w sposób ironiczny i drwiący z drobnomieszczańskiej poprawności) zwrócić uwagi słuchaczy na dramatyczną sytuację pracujących w Polsce imigrantek... przykłady są jednak wszędzie... i tak reżyser Lars Von Trier nie mógł nawet "zrozumieć" Hitlera.
"Wolność słowa" to specyficzny konstrukt. Tak jak specyficznym konstruktem jest w kapitalizmie parlamentarna demokracja. Ta druga jest całkowicie niegroźna i całkowicie bezsilna wobec panujących w społeczeństwie przy pomocy kapitału elit i dlatego bardzo odpowiada systemom kapitalistycznym, które przyzwalając na fałszywą partycypację ogółu w życiu politycznym skrzętnie maskują stosunki własności i przepaście w wykształceniu, wynagrodzeniach i w związku z tym - w świadomości obywatelskiej.
Wolność słowa dotyczy z kolei tych, którzy spełniają warunki poprawności: kapitalistycznej, "demokratycznej", chrześcijańskiej (!) i zakrapianej sosem infantylnej naiwności. Sprawa jest poważna, bo nie dotyczy wyłącznie polityków. Dyktatura fałszywej wolności słowa dotyka artystów, reporterów i komików!
Złudzenie wolności słowa łatwo jest obnażyć. Nie tak dawno temu doskonale zrobili to Paweł Demirski i Monika Strzępka, artyści wyraźnie bowiem wyczuli i poznali się na umiejętnym zawłaszczaniu dyskursu przez neoliberalną narrację. W rezultacie wybuchła - słuszna - "awantura" [2], która wyraźnie obnażyła cynizm i wyrachowanie dziennikarza, karnie wypełniającego rolę kata swobód kulturowych, obywatelskich i politycznych. Gdy w programie Wojewódzkiego i Figurskiego wykorzystana została ta sama narracja, którą posługiwał się Chlasta, lecz na sposób prześmiewczy i wyraźnie drwiąco ironiczny (a więc na sposób niepoważny!) momentalnie zrodziło się wielkie oburzenie i w dzwony bić zaczęli ‘poprawnościowi’ lewicowcy. Zamiast dziękować i wykorzystać tą okazję do wyciągnięcia zagadnienia położenia i sytuacji imigrantów w Polsce zrobiono to, co najchętniej zrobiliby panujący wyzyskiwacze – zaatakowano, potępiono i wymazano sprawę jako nieważną, bo skandaliczną i nieczystą w treści.
Jeżeli ‘wolność słowa’, którą kapitalizm tak obiecywał, poddana ma zostać słusznej i zasłużonej krytyce, to zmienić musi się podejście krytyków systemu. Humor, dowcip i ironia potrafią być potężniejszą bronią niż nabożne i egzaltowane wynoszenie cierpienia na ołtarze. W cierpieniu nie ma bowiem żadnej szlachetności, ani nie jest ono samo w sobie jakąkolwiek wartością! Wstydliwe podejście do spraw dotyczących własnego ciała, czy nabożna powaga, która każe zakryć faktyczne zjawiska to archaizm, efekt indoktrynacji i droga całkowicie nieskuteczna, taka, która nic nie zmieni. W działaniu politycznym liczą się bowiem efekty, a każdy politycznie działa na swój sposób.
Rosnąca cenzura, obecna już w Internecie, życiu politycznym, a nawet artystycznym skłania do wyciągania wniosków. Późny kapitalizm, w którym władza – już mniej nawet niż – 1% staje się coraz bardziej wyraźna i w którym coraz łatwiej podważyć jest logikę, którą kierują się panujący reaguje coraz bardziej agresywnie i histerycznie na każdy przejaw, czy nawet złudzenie ataku. Liberalizm, który jest dyskursem kapitalizmu nie jest w stanie poradzić sobie z wolnością słowa, nie może pozostawić jej przy życiu. Albowiem prawda przeczy jego mechanice. Dlatego praktycznie nie można nazywać już najeźdźcami i bandytami polskich i amerykańskich agresorów w Iraku, nie można żartem/na poważnie/motywująco do działania mówić krytycznie o sytuacji imigrantów, zabijanych w imperialistycznych wojnach, czy umierających z głodu w trzecim świecie… nie można też naruszać świętości – boskiego panowania i antysocjalistycznych fundamentów.
Cenzura pójdzie dalej. Mylili się jednak wszyscy ci, naiwni, którzy sądzili, że cenzurę stosuje – najlepiej przebrany za Stalina – gruby i odpychający cenzor w biurze politycznym. Cenzura jest wszędzie gdzie realizowane są interesy systemu i gdzie spotkać można posłusznych mu wykidajłów. Cenzura finansowa nie jest wystarczająca, potrzebna jest też cenzura spontaniczna i obywatelska. Dopóki nawet najbiedniejsi potrafią jeszcze czytać i pisać (choć akurat to się może wkrótce zmienić) słowo i dźwięk głosu ludzkiego są nadal niebezpieczne. W najgorszej sytuacji, w największej alienacji sami staniemy się kapitalistycznymi cenzorami.
Spoglądając na świat kapitalizmu = świat reklam zostajemy poinstruowani, co wolno, a czego nie. Cieszmy się więc, że pozwalają nam jeszcze chociaż wpadać w piłkoszał, wymachiwać wypranymi ze znaczenia barwami narodowymi, czy pić na umór.
Szczególnie odebrania tego ostatniego nie zniósł by chyba już nikt.
[1]http://hartman.blog.polityka.pl/2012/06/23/kuba-robi-to-z-doda/
[2]http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114532,11447122,Awantura_u_Chlasty__Strzepka_i_Demirski_skrytykowali.html