Bez różnicy
2012-11-06 21:21:17
Medialny szum wokół wyborów prezydenckich w USA trwa już od wielu tygodni. Zainteresowanie wyborami w Stanach Zjednoczonych znacząco przekracza w Polsce zainteresowanie jakimikolwiek innymi wyborami zagranicznymi. Szybko dociera do nas, że musi chodzić o coś naprawdę bardzo ważnego, skoro tylu dziennikarzy, tylu komentatorów i tyle stacji telewizyjnych zajmuje się tym tematem tak intensywnie. Tak duże zainteresowanie wyborami w USA jest podyktowane przede wszystkim tym, że Polska od dłuższego czasu jest w stanie politycznej zależności /czy też służalczości/ wobec Wielkiego Brata zza oceanu.

Mamy do czynienia z wyborami, podczas których koronowany zostanie nowy, współczesny Cezar.

Niełatwo jest przedrzeć się przez cyrkowe i estradowe sztuczki kampanijnej fasady – niewielu osobom też się ma to udać. Nas jednak mniej interesować powinno to co ma do powiedzenia Fryzjer Obamy, która gwiazda estrady wystąpiła podczas przemówienia Romneya i który z kandydatów lubi rozwiązywać krzyżówki, a który wybiera tylko ekologiczną sałatę.

Zadajmy sobie pytanie o faktyczne różnice pomiędzy jednym i drugim kandydatem. Jaka jest polityka w wydaniu Obamy, jaka jest polityka w wydaniu Romneya? A wreszcie – czym są Stany Zjednoczone?

Od razu powiem, że mało interesuje mnie wewnętrzna polityka gospodarcza USA. Tutaj różnice między kandydatami są największe, tutaj też faktycznie możemy mówić o jakichkolwiek różnicach. Obama jest tutaj delikatnie na lewo od Romneya, choć jego rekordowa pomoc dla banków i prywatnych firm w postaci pakietu ratunkowego nijak nie przełożyła się na nacjonalizację, czy na przejęcie kontroli nad tymi instytucjami i zamienienie ich w mienie społeczne.

Nie jestem jednak obywatelem Stanów Zjednoczonych, niewielką też różnicę robi mi to co okupanci Iraku i Afganistanu robią później z kradzionymi pieniędzmi pochodzącymi z eksploatowanych w koloniach złóż surowców. Zachęcam więc do innej niż amerykańskiej refleksji nad wyborami w USA, zachęcam nie do refleksji kolonizatora, lecz do refleksji kolonizowanych.

Bez wątpienia Romney znajduje się na prawo od Baracka Obamy. Reprezentuje bardziej twardogłowe, bardziej rusofobiczne i bardziej zimnowojenne podejście w sprawach polityki międzynarodowej. Dlatego prawica polska upatruje w nim szansy na powrócenie do planu budowy tarczy antyrakietowej, dlatego też wybór Romneya na prezydenta prawdopodobnie sprzyjałby PiSowskiej polityce. Czy jednak Obama to dla nas lepsza ‘oferta’? Nie bardzo. Nasza obecność w amerykańskich napaściach jest stale taka sama, rządzi nami sprzyjający USA, odporny na wszelkie zmiany polityczne minister spraw zagranicznych. Z perspektywy Polski nie zmienia się więc zbyt wiele. Z perspektywy świata podobnie: czy to krwawy noblista, czy krwawy bushysta - jeden pies. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że lepszy już krwawy bushysta - bowiem wszystko co fałszywe i pozornie dobre mąci tylko w głowach idealistów (a także lewicowców) wydając im się dobrem nie tylko z pozoru. Reklamowanie ‘dobra do wewnątrz’ kosztem ‘zła na zewnątrz’ też nie wydaje się być działaniem moralnym.

Prezydent USA to trybik imperialnej machiny korporacyjno-militarnej. Imperialistyczny interes amerykański dominuje nad wszystkim pozostałym i jest dobrem transpolitycznym, niezależnym od sztandaru rządzącej partii, czy prezydenta. Wizje kandydatów są więc takie same. Imperializm i funkcje imperium są stałe i niezmienne. Obsługa może nosić krawat albo muszkę, lecz zawsze będzie robić to samo. Maszyna zatnie się dopiero w chwili, w której mechanizm eksploatacji przestanie być skuteczny i aprobowany.

Nie ma więc większej różnicy między obydwoma kandydatami. Nie ma większego znaczenia kto wygra te wybory. Kapitał na pewno wolałby Mitta Romneya, jemu też dałbym większe szanse na zwycięstwo dzisiejszej nocy (Czarnoskóry prezydent przez dwie kadencje to już chyba jak na Stany zbyt wiele, zwłaszcza że jest jeszcze opcja oszustwa wyborczego). Jeśli jednak wygra Obama strategia polityczna imperium i tak nie ulegnie zmianie, w obydwu wypadkach możemy za to rychło spodziewać się wojny na Bliskim Wschodzie.



poprzedninastępny komentarze