2013-02-08 12:36:15
Dużo w ostatnich dniach poświęca się czasu na dyskusje na temat przyszłego budżetu Unii Europejskiej. Wszyscy odnosimy wrażenie, że w tej sprawie (nie tak jak w przypadku większości innych) coś dzieje się naprawdę. W przekazie medialnym dominuje jedna, uniwersalna tendencja. Tendencja do narzucania wszystkim wielkiej narodowej zgody, która w obliczu negocjacji z Unią miałaby przyświecać wszystkim nam w kraju i jednoczyć wszystkich Polaków we wspólnym, jednakowym celu.
I rzeczywiście, chyba wszyscy zgodzimy się z tym, że Polska potrzebuje pomocy od Unii. Problem zaczyna się w momencie, w którym zaczniemy starać się określić jakiego typu pomoc jest nam najbardziej potrzebna. Bo dyskusji nad tym jakiego typu inwestycje są Polsce potrzebne prawie nie ma. Unijne 'pięciolatki' to plany wdrażane całkowicie arbitralnie, plany, z którymi musimy się po prostu godzić. Poszczególne partie polityczne w Polsce praktycznie nie mają, jakby ktoś mógł przypuszczać, odmiennych strategii wydawania pieniędzy z kasy Unii, cała elita polityczna wypracowała pod tym względem uniwersalne i święte porozumienie.
Dlaczego? Dlatego, że polskie elity polityczne obsadzone od góry do dołu są agentami ideologii neoliberalnej. Dla wszystkich u władzy “wydawać pieniądze z Unii” znaczy to samo. Szkopuł w tym, że Polska pieniądze te głównie traci i marnuje. I nie chodzi tu wyłącznie o przekręty i zmowy cenowe – których skądinąd na pewno u nas nie brakuje. Inwestycje, których dokonujemy za pieniądze Unii to tzw. inwestycje kosztotwórcze, czyli takie inwestycje, które nie przynoszą długoterminowych zysków i trwałych miejsc pracy, lecz których utrzymanie generuje olbrzymie koszty w żaden sposób nie rozwijając kraju gospodarczo. Za idealny przykład takiej sytuacji może posłużyć moje miasto, Szczecin, gdzie ze środków unijnych buduje się obecnie muzea, opery i inne takie... przy jednocześnie drugim najwyższym w kraju (!) bezrobociu biorąc pod uwagę miasta wojewódzkie.
Na neoliberalizm nie ma jednak rady. Dlatego też nikt nie zmieni planów inwestycji tak, by generowały one publiczne miejsca pracy i by przynosiły zysk społeczeństwu i państwu. Państwowe zakłady pracy to zgodnie z ideologią kapitalistów wynaturzenie i czyste zło, którego należy pozbywać się nawet jeśli zło to przynosi zyski (patrz: Lotos). Szczytem heroizmu ze strony neoliberałów jest ‘partnerstwo publiczno-prywatne’, które to z reguły polega na zwalnianiu firm z tylu podatków, z ilu tylko się da.
Ten proces mogliśmy obserwować także w krajach południa. Wielkie kryzysy państw europejskich, kryzys Grecji, kryzys Hiszpanii zostały poprzedzone dużym napływem środków z kasy UE do tych krajów. Środki te jednak, tak jak i w Polsce, wydawane były tak, jak wolny rynek przykazał, czyli jak najszybciej rozdawano je w prywatne ręce, a następnie budowano nie własność społeczną generująca zyski, a kolejne kosztotwórcze obiekty. Proces wywłaszczenia, którego dokonuje Unia Europejska polega właśnie na tym. Na dawaniu dużej ilości pieniędzy, które neoliberałowie trwonią na drogie w utrzymaniu i wcale nie dochodowe inwestycje, a potem na rozliczaniu takich krajów z długu, który w szybki sposób rośnie, bo sprzyja mu głupia polityka gospodarcza neoliberałów, a ani opery, ani muzea nie mają się z czego utrzymać.
Tylko najbogatsze państwa UE posiadają autonomiczną politykę gospodarczą, utrzymują swoje własne przedsiębiorstwa, chronią swoje miejsca pracy, do których dopłacają miliony euro... tam dziwnym trafem ideologia wolnego rynku i neoliberalizmu nikogo nie przekonuje tak, jak robi to u nas. Reszta to kolonie, obsadzone neoliberalnymi głupcami, a de facto - bezwzględnymi kompradorami. Uchwalony przez Unię Europejską nowy budżet, nieważne jak wysoki, będzie dla Polski ratunkiem jedynie krótkoterminowym, w dalszej perspektywie – żadnym. Nowoczesna sieć dróg uczyni z Polski co najwyżej wygodny kraj tranzytowy, a budowa ich rozkręci koniunkturę tylko na tak długo, na ile sama potrwa. I tak też będzie z pozostałymi inwestycjami, a socjal z Unii wspomoże tych, których miał wspomóc: prywaciarzy i europejskie korporacje, a także zacierające ręce na widok rosnących długów – banki.
I rzeczywiście, chyba wszyscy zgodzimy się z tym, że Polska potrzebuje pomocy od Unii. Problem zaczyna się w momencie, w którym zaczniemy starać się określić jakiego typu pomoc jest nam najbardziej potrzebna. Bo dyskusji nad tym jakiego typu inwestycje są Polsce potrzebne prawie nie ma. Unijne 'pięciolatki' to plany wdrażane całkowicie arbitralnie, plany, z którymi musimy się po prostu godzić. Poszczególne partie polityczne w Polsce praktycznie nie mają, jakby ktoś mógł przypuszczać, odmiennych strategii wydawania pieniędzy z kasy Unii, cała elita polityczna wypracowała pod tym względem uniwersalne i święte porozumienie.
Dlaczego? Dlatego, że polskie elity polityczne obsadzone od góry do dołu są agentami ideologii neoliberalnej. Dla wszystkich u władzy “wydawać pieniądze z Unii” znaczy to samo. Szkopuł w tym, że Polska pieniądze te głównie traci i marnuje. I nie chodzi tu wyłącznie o przekręty i zmowy cenowe – których skądinąd na pewno u nas nie brakuje. Inwestycje, których dokonujemy za pieniądze Unii to tzw. inwestycje kosztotwórcze, czyli takie inwestycje, które nie przynoszą długoterminowych zysków i trwałych miejsc pracy, lecz których utrzymanie generuje olbrzymie koszty w żaden sposób nie rozwijając kraju gospodarczo. Za idealny przykład takiej sytuacji może posłużyć moje miasto, Szczecin, gdzie ze środków unijnych buduje się obecnie muzea, opery i inne takie... przy jednocześnie drugim najwyższym w kraju (!) bezrobociu biorąc pod uwagę miasta wojewódzkie.
Na neoliberalizm nie ma jednak rady. Dlatego też nikt nie zmieni planów inwestycji tak, by generowały one publiczne miejsca pracy i by przynosiły zysk społeczeństwu i państwu. Państwowe zakłady pracy to zgodnie z ideologią kapitalistów wynaturzenie i czyste zło, którego należy pozbywać się nawet jeśli zło to przynosi zyski (patrz: Lotos). Szczytem heroizmu ze strony neoliberałów jest ‘partnerstwo publiczno-prywatne’, które to z reguły polega na zwalnianiu firm z tylu podatków, z ilu tylko się da.
Ten proces mogliśmy obserwować także w krajach południa. Wielkie kryzysy państw europejskich, kryzys Grecji, kryzys Hiszpanii zostały poprzedzone dużym napływem środków z kasy UE do tych krajów. Środki te jednak, tak jak i w Polsce, wydawane były tak, jak wolny rynek przykazał, czyli jak najszybciej rozdawano je w prywatne ręce, a następnie budowano nie własność społeczną generująca zyski, a kolejne kosztotwórcze obiekty. Proces wywłaszczenia, którego dokonuje Unia Europejska polega właśnie na tym. Na dawaniu dużej ilości pieniędzy, które neoliberałowie trwonią na drogie w utrzymaniu i wcale nie dochodowe inwestycje, a potem na rozliczaniu takich krajów z długu, który w szybki sposób rośnie, bo sprzyja mu głupia polityka gospodarcza neoliberałów, a ani opery, ani muzea nie mają się z czego utrzymać.
Tylko najbogatsze państwa UE posiadają autonomiczną politykę gospodarczą, utrzymują swoje własne przedsiębiorstwa, chronią swoje miejsca pracy, do których dopłacają miliony euro... tam dziwnym trafem ideologia wolnego rynku i neoliberalizmu nikogo nie przekonuje tak, jak robi to u nas. Reszta to kolonie, obsadzone neoliberalnymi głupcami, a de facto - bezwzględnymi kompradorami. Uchwalony przez Unię Europejską nowy budżet, nieważne jak wysoki, będzie dla Polski ratunkiem jedynie krótkoterminowym, w dalszej perspektywie – żadnym. Nowoczesna sieć dróg uczyni z Polski co najwyżej wygodny kraj tranzytowy, a budowa ich rozkręci koniunkturę tylko na tak długo, na ile sama potrwa. I tak też będzie z pozostałymi inwestycjami, a socjal z Unii wspomoże tych, których miał wspomóc: prywaciarzy i europejskie korporacje, a także zacierające ręce na widok rosnących długów – banki.