2013-04-08 02:23:46
Trzy lata po katastrofie smoleńskiej dla części społeczeństwa nadal jest ona tematem numer jeden. Ale tylko dla części i to powiedziałbym, że części coraz mniejszej i coraz bardziej skompromitowanej.
Trzy lata temu, w dwa dni po katastrofie smoleńskiej, w jednym ze swoich pierwszych tekstów zawarłem spostrzeżenie, że rozpacz i żal po katastrofie, a także publiczne żale za ofiarami są w druzgocącej większości kompletnie irracjonalne i tworzą parareligijny schemat świadomości społecznej. Teraz myślę podobnie, czas jednak zmienił logikę i rolę smoleńszczyzny w życiu społecznym Polaków i stało się tak na całe szczęście.
Przez te trzy lata PiS i środowiska prawicy klerykalno-nacjonalistycznej robiły wszystko co tylko mogły, żeby stworzyć nowy, sztuczny mit założycielski narodu i rozpocząć nową krucjatę. Smoleńsk spadł prawicy z nieba. W 2010 roku różnice między PiS a PO stawały się coraz mniej widoczne (dla wprawnych obserwatorów były prawie żadne wtedy i są prawie żadne teraz), potrzebny jak powietrze był nowy podział, potrzebne było nowe rozdanie, które na nowo przetasuje talię mocno zużytych już kart prawicowych polityków. Smoleńsk jako wyznanie wiary w fantastyczny bieg historii i przerwaną misję zbawienia Polski przez Lecha Kaczyńskiego to miał być test na siłę prawicowych aparatów ideologicznych i polskiego neonacjonalizmu. Jarosław Kaczyński wszystko postawił na jedną kartę. Postanowił albo przy pomocy tej kompletnej bredni stworzyć nowy ruch polityczny, albo polec z kretesem i odejść w macierewiczowskiej sławie pozbawionego piątej klepki.
Ten skok na kasę nie wyszedł. Nie udał się. Smoleńsk nie stał się wystarczająco potężnym pustym znakiem ażeby móc stanowić o sile politycznej. Klęska PiS pod tym względem była na tyle dotkliwa, że niezbędne stało się kolejne “nowe otwarcie”, a mianowicie kampania “Alternatywy” z nibypremierem Glińskim na czele. Smoleńsk sam w sobie wszedł w polską mitologię, zajmując miejsce pomiędzy radiomaryjną wiarą w spisek żydowski a czarnosecinym polowaniem na czerwonych i bolszewików. Jako novum, jako atrakcyjna koncepcja i magnetyczny sygnał do zjednoczenia Smoleńsk zawiódł. Polacy okazali się być po prostu nie aż na tyle głupi, a atmosfera polowania na ruskie czarownice nie ma w sobie aż takiej siły przyciągania...
Pomimo propagandowej klęski mit smoleńszczyzny znalazł jednak swoje zastosowanie, działa na rzecz PiS i środowisk prawicowych zgrabnie odwracając uwagę od problemu neoliberalizmu i kapitalizmu (problemu, który zaznaczmy, ściągnął nam na głowę tak samo PiS jak i PO) a w zamian oferując politykę strachu i spisku. Dyskusja polityczna posiada więc w Polsce swą bezpieczną dla establishmentu przystań, grunt neutralny, na którym o nic tak naprawdę nie chodzi – tym gruntem stała się właśnie katastrofa, w sąsiedztwie sprawy Madzi z Sosnowca.
Zwróćmy uwagę jak wiele czasu poświęca się w polskich mediach na katastrofę smoleńską. Nie dzieje się tak przez przypadek. Ta wygodna pustka, która dzieli społeczeństwo na prawicę neoliberalną niespełna rozumu i prawicę neoliberalną z resztkami rozumu jest jak balsam dla rozkradanego i przestającego istnieć państwa. Media chłoną Smoleńsk, jest to tak bardzo potrzebna systemowi kłótnia w rodzinie, którą wszystko można łatwo opisywać i łatwo tłumaczyć. To taka walka, ale nie klas, nie narodów, nawet nie sąsiadów... to walka o walkę, samonapędzający się instrument prawicowej hegemonii politycznej i kulturalnej. Sama katastrofa smoleńska, Smoleńsk jako mit po prostu nie istnieje. Nie istnieje ruskie zaprzaństwo, nie istnieje niemiecki agenturalizm, nie istnieje żydowski spisek, nie istnieje nawet “wina Tuska”. Kryzys, który w Polsce mamy i który odczuwamy jest o wiele poważniejszy, jest nie do opisania językiem prawicowego skansenu. Sam “Smoleńsk” to więc tylko opium dla bezpodmiotowego ludu, który ma się bawić w to, co niegroźne, ma tylko posłusznie aportować.
Czy protesty organizowane PiS to protesty ludowe, robotnicze? Nie. To są protesty świadomości gorszej niż niewolnicza. To są protesty ludzi wpuszczonych w polityczny kanał. Za teorią o spisku smoleńskim stoją dziś węszący za agenturalizmem antysocjaliści, neonacjonalistyczni marzyciele pozbawieni racjonalnego oglądu rzeczywistości i przeciwnicy kryzysu, którzy sami są tym kryzysem.
Być przeciwko rządom Donalda Tuska naprawdę nie jest szuka. Jakie są rządy Platformy wie w Polsce prawie każdy, władza neoliberałów trzyma się jednak nie na podstawach demokratycznych, tak jak sądzi wielu naiwnych, lecz na podstawach ekonomicznych. Dlatego właśnie zmiana partii A na partię B to zmiana neoliberalizmu na neoliberalizm. Zasłony poznawcze, które stosują kolejne prawicowe partie to kolejne opaski na oczy. Bez krytyki systemowego rdzenia, bez kompletnie alternatywnej wrażliwości politycznej lud w Polsce będzie wiecznie ganiał od gazety wyborczej do prezesa, tam i z powrotem. Winny tej sytuacji nie jest ten zmanipulowany, nieszczęsny lud. On jest co najwyżej współwinny. Prawdziwą winę ponosi polska, katoneoliberalna, zamordystyczna prawica w swoich różnosmakowych odmianach (o smaku kaczki i o smaku donalda). Wpuszczony w kanał lud dopóki będzie jednak podążał za mitami tworzonymi przez prawicę, dopóty spełniał będzie jedynie jej zachcianki.
Dlatego właśnie praca u podstaw na lewicy jest taka trudna, bo wymaga nie tylko refleksji nad władzą i tym jak się do niej dorwać, czy też –niezwykle popularnej- refleksji nad tym “gdzie jest większy wróg”. Ona wymaga przede wszystkim refleksji nad tym gdzie jest lewica, jak być lewicą, jak tworzyć front zmiany i przeciwwagę. To się niestety wymyka z rąk tym, którzy chcą mieć polityczny fix knora, wymyka się zarówno tym, którzy uciekają na prawo, jak i tym, którzy bezpiecznie kleją się do skompromitowanego polskiego i europejskiego neoliberalizmu. Ruch samodzielny, skok na głęboką wodę wymaga ryzyka, którego nie chce podjąć prawie nikt, bo wszyscy chcą mieć wiecznie wszystkie drzwi pootwierane, żeby w razie czego zaczepić się od prawa do lewa, żeby móc, pomimo polityczności mieć swoje, kompletnie niezależne życie i niezależną karierę. Tak, żeby w każdej chwili można było dyskutować, czy to z Millerem, Wildsteinem, Tuskiem, Orbanem, Cejrowskim, Balcerowiczem.
Poszukująca narodowej narracji lewica może wpaść więc –jak głupia- w katofaszystowski magiel, na własne życzenie stając się elementem teatru wojny, w którym przypadnie jej rola śmiesznego statysty. Lewica w Polsce dawno już zrezygnowała z samostanowienia i obrony czegokolwiek. Zamiast myśleć o tym czego sama chciałaby dokonać, coraz częściej – szczególnie niestety młodzi lewicowcy – zastanawiają się nad tym na co pozwoli im prawica i czy ich miejsce leży bliżej Platformy, czy też może bliżej PiSu. Nowoczesna “Lewica” to milusi element prawicowego folkloru, dzielący z prawicą całą mitologię, począwszy od zbawienia w antykomunizmie po wiarę w demokratyczność kapitalizmu. Mało komu do myślenia daje to, że obie rządzące formacje przymykają oko na publiczne manifestowanie nienawiści do czerwonych i czują się zintegrowane w swojej antylewicowości i antysocjalizmie. Ta klasyczna kapitulacja dla wielu zaczęła się niewinnie, w odpuszczeniu walki o zachowanie prawdziwego wizerunku Polski Ludowej. Potem była kwestia wojen napastniczych, potem odpuszczony został projekt socjalizmu jako alternatywy dla kapitalizmu... prostą drogą olbrzymia część lewicy stała się grupą reformistów bez pomysłu, idei, tożsamości. Lewica bezpłciowa XXI wieku krzyczy więc o równość, sprawiedliwość... o to, o co krzyczą wszyscy inni, o co krzyczy też cała prawica. W kwestii środków, które miałyby ową równość i sprawiedliwość zaprowadzić... milczenie, cisza... kapitulacja... dla co bardziej sprytnych - reformusia.
We wspaniałym filmie Andrzeja Wajdy “Wszystko na sprzedaż”, na tytułową “sprzedaż” wystawiony jest aktor, którego rodzina, miłości, sympatie, życie... jak filet z ryby podane są na tacy dla widza. Ta sama sytuacja spotkała niestety i lewicę, która jak wypatroszona ryba oferuje się. To tu, to tam. Z nadzieją na przetrwanie i brak krytyki ze strony kogokolwiek. Tak jak aktor z filmu Wajdy lewica jest dyspozycyjna, do wynajęcia. Czasem tylko pokaprysi, ale z grubsza robi co każą. Dość odwagi by się wyrwać ze stada... nie ma.
Trzy lata temu, w dwa dni po katastrofie smoleńskiej, w jednym ze swoich pierwszych tekstów zawarłem spostrzeżenie, że rozpacz i żal po katastrofie, a także publiczne żale za ofiarami są w druzgocącej większości kompletnie irracjonalne i tworzą parareligijny schemat świadomości społecznej. Teraz myślę podobnie, czas jednak zmienił logikę i rolę smoleńszczyzny w życiu społecznym Polaków i stało się tak na całe szczęście.
Przez te trzy lata PiS i środowiska prawicy klerykalno-nacjonalistycznej robiły wszystko co tylko mogły, żeby stworzyć nowy, sztuczny mit założycielski narodu i rozpocząć nową krucjatę. Smoleńsk spadł prawicy z nieba. W 2010 roku różnice między PiS a PO stawały się coraz mniej widoczne (dla wprawnych obserwatorów były prawie żadne wtedy i są prawie żadne teraz), potrzebny jak powietrze był nowy podział, potrzebne było nowe rozdanie, które na nowo przetasuje talię mocno zużytych już kart prawicowych polityków. Smoleńsk jako wyznanie wiary w fantastyczny bieg historii i przerwaną misję zbawienia Polski przez Lecha Kaczyńskiego to miał być test na siłę prawicowych aparatów ideologicznych i polskiego neonacjonalizmu. Jarosław Kaczyński wszystko postawił na jedną kartę. Postanowił albo przy pomocy tej kompletnej bredni stworzyć nowy ruch polityczny, albo polec z kretesem i odejść w macierewiczowskiej sławie pozbawionego piątej klepki.
Ten skok na kasę nie wyszedł. Nie udał się. Smoleńsk nie stał się wystarczająco potężnym pustym znakiem ażeby móc stanowić o sile politycznej. Klęska PiS pod tym względem była na tyle dotkliwa, że niezbędne stało się kolejne “nowe otwarcie”, a mianowicie kampania “Alternatywy” z nibypremierem Glińskim na czele. Smoleńsk sam w sobie wszedł w polską mitologię, zajmując miejsce pomiędzy radiomaryjną wiarą w spisek żydowski a czarnosecinym polowaniem na czerwonych i bolszewików. Jako novum, jako atrakcyjna koncepcja i magnetyczny sygnał do zjednoczenia Smoleńsk zawiódł. Polacy okazali się być po prostu nie aż na tyle głupi, a atmosfera polowania na ruskie czarownice nie ma w sobie aż takiej siły przyciągania...
Pomimo propagandowej klęski mit smoleńszczyzny znalazł jednak swoje zastosowanie, działa na rzecz PiS i środowisk prawicowych zgrabnie odwracając uwagę od problemu neoliberalizmu i kapitalizmu (problemu, który zaznaczmy, ściągnął nam na głowę tak samo PiS jak i PO) a w zamian oferując politykę strachu i spisku. Dyskusja polityczna posiada więc w Polsce swą bezpieczną dla establishmentu przystań, grunt neutralny, na którym o nic tak naprawdę nie chodzi – tym gruntem stała się właśnie katastrofa, w sąsiedztwie sprawy Madzi z Sosnowca.
Zwróćmy uwagę jak wiele czasu poświęca się w polskich mediach na katastrofę smoleńską. Nie dzieje się tak przez przypadek. Ta wygodna pustka, która dzieli społeczeństwo na prawicę neoliberalną niespełna rozumu i prawicę neoliberalną z resztkami rozumu jest jak balsam dla rozkradanego i przestającego istnieć państwa. Media chłoną Smoleńsk, jest to tak bardzo potrzebna systemowi kłótnia w rodzinie, którą wszystko można łatwo opisywać i łatwo tłumaczyć. To taka walka, ale nie klas, nie narodów, nawet nie sąsiadów... to walka o walkę, samonapędzający się instrument prawicowej hegemonii politycznej i kulturalnej. Sama katastrofa smoleńska, Smoleńsk jako mit po prostu nie istnieje. Nie istnieje ruskie zaprzaństwo, nie istnieje niemiecki agenturalizm, nie istnieje żydowski spisek, nie istnieje nawet “wina Tuska”. Kryzys, który w Polsce mamy i który odczuwamy jest o wiele poważniejszy, jest nie do opisania językiem prawicowego skansenu. Sam “Smoleńsk” to więc tylko opium dla bezpodmiotowego ludu, który ma się bawić w to, co niegroźne, ma tylko posłusznie aportować.
Czy protesty organizowane PiS to protesty ludowe, robotnicze? Nie. To są protesty świadomości gorszej niż niewolnicza. To są protesty ludzi wpuszczonych w polityczny kanał. Za teorią o spisku smoleńskim stoją dziś węszący za agenturalizmem antysocjaliści, neonacjonalistyczni marzyciele pozbawieni racjonalnego oglądu rzeczywistości i przeciwnicy kryzysu, którzy sami są tym kryzysem.
Być przeciwko rządom Donalda Tuska naprawdę nie jest szuka. Jakie są rządy Platformy wie w Polsce prawie każdy, władza neoliberałów trzyma się jednak nie na podstawach demokratycznych, tak jak sądzi wielu naiwnych, lecz na podstawach ekonomicznych. Dlatego właśnie zmiana partii A na partię B to zmiana neoliberalizmu na neoliberalizm. Zasłony poznawcze, które stosują kolejne prawicowe partie to kolejne opaski na oczy. Bez krytyki systemowego rdzenia, bez kompletnie alternatywnej wrażliwości politycznej lud w Polsce będzie wiecznie ganiał od gazety wyborczej do prezesa, tam i z powrotem. Winny tej sytuacji nie jest ten zmanipulowany, nieszczęsny lud. On jest co najwyżej współwinny. Prawdziwą winę ponosi polska, katoneoliberalna, zamordystyczna prawica w swoich różnosmakowych odmianach (o smaku kaczki i o smaku donalda). Wpuszczony w kanał lud dopóki będzie jednak podążał za mitami tworzonymi przez prawicę, dopóty spełniał będzie jedynie jej zachcianki.
Dlatego właśnie praca u podstaw na lewicy jest taka trudna, bo wymaga nie tylko refleksji nad władzą i tym jak się do niej dorwać, czy też –niezwykle popularnej- refleksji nad tym “gdzie jest większy wróg”. Ona wymaga przede wszystkim refleksji nad tym gdzie jest lewica, jak być lewicą, jak tworzyć front zmiany i przeciwwagę. To się niestety wymyka z rąk tym, którzy chcą mieć polityczny fix knora, wymyka się zarówno tym, którzy uciekają na prawo, jak i tym, którzy bezpiecznie kleją się do skompromitowanego polskiego i europejskiego neoliberalizmu. Ruch samodzielny, skok na głęboką wodę wymaga ryzyka, którego nie chce podjąć prawie nikt, bo wszyscy chcą mieć wiecznie wszystkie drzwi pootwierane, żeby w razie czego zaczepić się od prawa do lewa, żeby móc, pomimo polityczności mieć swoje, kompletnie niezależne życie i niezależną karierę. Tak, żeby w każdej chwili można było dyskutować, czy to z Millerem, Wildsteinem, Tuskiem, Orbanem, Cejrowskim, Balcerowiczem.
Poszukująca narodowej narracji lewica może wpaść więc –jak głupia- w katofaszystowski magiel, na własne życzenie stając się elementem teatru wojny, w którym przypadnie jej rola śmiesznego statysty. Lewica w Polsce dawno już zrezygnowała z samostanowienia i obrony czegokolwiek. Zamiast myśleć o tym czego sama chciałaby dokonać, coraz częściej – szczególnie niestety młodzi lewicowcy – zastanawiają się nad tym na co pozwoli im prawica i czy ich miejsce leży bliżej Platformy, czy też może bliżej PiSu. Nowoczesna “Lewica” to milusi element prawicowego folkloru, dzielący z prawicą całą mitologię, począwszy od zbawienia w antykomunizmie po wiarę w demokratyczność kapitalizmu. Mało komu do myślenia daje to, że obie rządzące formacje przymykają oko na publiczne manifestowanie nienawiści do czerwonych i czują się zintegrowane w swojej antylewicowości i antysocjalizmie. Ta klasyczna kapitulacja dla wielu zaczęła się niewinnie, w odpuszczeniu walki o zachowanie prawdziwego wizerunku Polski Ludowej. Potem była kwestia wojen napastniczych, potem odpuszczony został projekt socjalizmu jako alternatywy dla kapitalizmu... prostą drogą olbrzymia część lewicy stała się grupą reformistów bez pomysłu, idei, tożsamości. Lewica bezpłciowa XXI wieku krzyczy więc o równość, sprawiedliwość... o to, o co krzyczą wszyscy inni, o co krzyczy też cała prawica. W kwestii środków, które miałyby ową równość i sprawiedliwość zaprowadzić... milczenie, cisza... kapitulacja... dla co bardziej sprytnych - reformusia.
We wspaniałym filmie Andrzeja Wajdy “Wszystko na sprzedaż”, na tytułową “sprzedaż” wystawiony jest aktor, którego rodzina, miłości, sympatie, życie... jak filet z ryby podane są na tacy dla widza. Ta sama sytuacja spotkała niestety i lewicę, która jak wypatroszona ryba oferuje się. To tu, to tam. Z nadzieją na przetrwanie i brak krytyki ze strony kogokolwiek. Tak jak aktor z filmu Wajdy lewica jest dyspozycyjna, do wynajęcia. Czasem tylko pokaprysi, ale z grubsza robi co każą. Dość odwagi by się wyrwać ze stada... nie ma.