2013-04-17 00:50:01
Zamach w Bostonie wywołał falę wzburzenia. Media zasypują nas wręcz obrazkami z miejsca zamachu, wszędzie pokazywane są twarze rannych. Cały świat ma się solidaryzować z Bostonem i Amerykanami, akt terroru i jego sprawcy zasługiwać jednocześnie mają wyłącznie na słowa krytyki i na uczucie odrazy.
Terroryzmu nikt nie tłumaczy, nikt nie racjonalizuje, zamiast tego przedstawia się go jak złą pogodę przemieszaną z dziełem szatana. O terroryzm, o jego przyczyny, tło, genezę pytać nie wolno. To co jest, a co nie jest terroryzmem też ustala system i posłuszne mu media.
Nic więc dziwnego, że śmierć 12 cywili i w tym 11 dzieci w Afganistanie nie zwróciła niczyjej uwagi. To na pewno zdaniem mediów nie był terroryzm, o ile też jakiekolwiek media informowały o zdarzeniu to raczej w tonie - "wypadku przy pracy". Czemu takim samym mianem nie określa się wydarzeń w Bostonie? Częstotliwość zamachów w USA jest o wiele mniejsza niż częstotliwość śmiercionośnych "przypadkowych" mordów w Afganistanie, Iraku i w innych "cywilizowanych" krajach. To właśnie eksplozje w Bostonie zasługują na miano "wypadku przy pracy", albowiem terroryzm to raczej działanie celowe, zaplanowane i niosące jakieś konkretne, polityczne efekty. W przypadku powtarzających się mordów amerykańskiej armii i sojuszników możemy mówić zarówno o celu (zastraszanie) jak i o planowaniu (scentralizowana armia), są też polityczne efekty (imperialistyczne zyski).
Przy tak wielkich dysproporcjach światowego kapitalizmu, przy tylu milionach umierających z głodu, przepracowania, nędzy... przyznam szczerze, że aż dziwi mnie tak niski współczynnik oporu jaki obserwujemy. Gdyby ktoś pokazał mi Ziemię z daleka i zapytał o to, czy wobec takich to a takich warunków życia należy spodziewać się reakcji alergicznych społeczeństwa w postaci ataków terrorystycznych na terytorium korzystających ze zdemolowania 9/10 globu krajów pierwszego świata... odpowiedziałbym: codziennie.
Do zamachu w Bostonie nikt się nie przyznał. Być może odpowiednie służby myślą teraz nad tym kogo w to wszystko wrobić (wygodny byłby chyba najbardziej Kim Dzong Un). Widowisko sportowe przerwano. W sposób smutny i tragiczny. Potępiając terroryzm miejmy jednak na uwadze to, że stosujący go są często w sytuacji rozpaczliwej, bez wyjścia, z przekreślonym życiem na zawsze, ze swoją "karierą zawodową" sprowadzoną do produkowania jak najtańszych uchwytów do najtańszych szczoteczek do zębów za dolara dziennie.
Nie każdy walczy o ipada, nie każdy ma za sobą armię, nie każdy też bezradnie rozkłada ręce i biernie tylko odpuszcza na widok bogatego centrum i dewastowanych niewolniczych peryferii. Nie wszyscy też powinni rasistowsko współczuć jednym, by drugich skazywać na prawo wyłącznie do śmierci. Solidarność międzyludzka nigdy nie jest bezwarunkowa, każdego z nas uczono by nie solidaryzować się chociażby ze zbrodniarzem.
Jeśli więc w ogóle istnieje coś takiego jak terroryzm, jest on obustronny i wzajemny. Moglibyśmy mówić o tragedii, gdyby nie istniało rozwiązanie.
Świat jest o wiele mniej szalony niż nam się to zdaje.
Przeczytaj też: Lekcje z Thatcheryzmu
Terroryzmu nikt nie tłumaczy, nikt nie racjonalizuje, zamiast tego przedstawia się go jak złą pogodę przemieszaną z dziełem szatana. O terroryzm, o jego przyczyny, tło, genezę pytać nie wolno. To co jest, a co nie jest terroryzmem też ustala system i posłuszne mu media.
Nic więc dziwnego, że śmierć 12 cywili i w tym 11 dzieci w Afganistanie nie zwróciła niczyjej uwagi. To na pewno zdaniem mediów nie był terroryzm, o ile też jakiekolwiek media informowały o zdarzeniu to raczej w tonie - "wypadku przy pracy". Czemu takim samym mianem nie określa się wydarzeń w Bostonie? Częstotliwość zamachów w USA jest o wiele mniejsza niż częstotliwość śmiercionośnych "przypadkowych" mordów w Afganistanie, Iraku i w innych "cywilizowanych" krajach. To właśnie eksplozje w Bostonie zasługują na miano "wypadku przy pracy", albowiem terroryzm to raczej działanie celowe, zaplanowane i niosące jakieś konkretne, polityczne efekty. W przypadku powtarzających się mordów amerykańskiej armii i sojuszników możemy mówić zarówno o celu (zastraszanie) jak i o planowaniu (scentralizowana armia), są też polityczne efekty (imperialistyczne zyski).
Przy tak wielkich dysproporcjach światowego kapitalizmu, przy tylu milionach umierających z głodu, przepracowania, nędzy... przyznam szczerze, że aż dziwi mnie tak niski współczynnik oporu jaki obserwujemy. Gdyby ktoś pokazał mi Ziemię z daleka i zapytał o to, czy wobec takich to a takich warunków życia należy spodziewać się reakcji alergicznych społeczeństwa w postaci ataków terrorystycznych na terytorium korzystających ze zdemolowania 9/10 globu krajów pierwszego świata... odpowiedziałbym: codziennie.
Do zamachu w Bostonie nikt się nie przyznał. Być może odpowiednie służby myślą teraz nad tym kogo w to wszystko wrobić (wygodny byłby chyba najbardziej Kim Dzong Un). Widowisko sportowe przerwano. W sposób smutny i tragiczny. Potępiając terroryzm miejmy jednak na uwadze to, że stosujący go są często w sytuacji rozpaczliwej, bez wyjścia, z przekreślonym życiem na zawsze, ze swoją "karierą zawodową" sprowadzoną do produkowania jak najtańszych uchwytów do najtańszych szczoteczek do zębów za dolara dziennie.
Nie każdy walczy o ipada, nie każdy ma za sobą armię, nie każdy też bezradnie rozkłada ręce i biernie tylko odpuszcza na widok bogatego centrum i dewastowanych niewolniczych peryferii. Nie wszyscy też powinni rasistowsko współczuć jednym, by drugich skazywać na prawo wyłącznie do śmierci. Solidarność międzyludzka nigdy nie jest bezwarunkowa, każdego z nas uczono by nie solidaryzować się chociażby ze zbrodniarzem.
Jeśli więc w ogóle istnieje coś takiego jak terroryzm, jest on obustronny i wzajemny. Moglibyśmy mówić o tragedii, gdyby nie istniało rozwiązanie.
Świat jest o wiele mniej szalony niż nam się to zdaje.
Przeczytaj też: Lekcje z Thatcheryzmu