2014-03-10 23:48:23
W dzisiejszym świecie nie można być łatwowierną. Jesteśmy poddawani najrozmaitszym manipulacjom, a piękne wartości zaprzęga się w służbę brudnych interesów. Wiadomo, to nic nowego. Czasami jednak można przegapić, jak krytyczna podejrzliwość zamienia się w dziecięcą naiwność, gdy zapomnimy, że manipulacje nie są specjalnością jednej strony i wpadniemy w pułapkę czarnobiałego myślenia, zgodnie z którym ten, kto demaskuje hipokryzję i ukryte interesy „złych”, musi sam być „dobry”. Z takim właśnie przypadkiem mieliśmy i wciąż mamy do czynienia wśród sporej części lewicy w kwestii Ukrainy.
Nikt nam nie wmówi, że Stany Zjednoczone są wspaniałym obrońcą demokracji. Wiemy, że CIA dokonywało przewrotów politycznych w wielu krajach, a wojskowe interwencje, w których liczbie państwo to jest niekwestionowanym liderem, nie miały nic wspólnego z wolnością, obroną ludności cywilnej czy innymi pięknymi ideami, które przy takich okazjach regularnie przywoływano, cynicznie kompromitując je jako przykrywkę dla imperialnych interesów. Nie, państwo stosujące tortury i latami przetrzymujące bez sądu przypadkowych ludzi, którym nie postawiono żadnych zarzutów, absolutnie nie może służyć za wzór praworządności czy przestrzegania praw człowieka.
Ale czy to znaczy, że wszyscy, którzy słusznie wskazują na hipokryzję świata zachodniego, tym samym stają się nieskażonymi fałszem gwarantami demokracji? Czy jeśli Putin przygotuje raport o łamaniu praw człowieka w Stanach Zjednoczonych lub Unii Europejskiej i nawet z wieloma punktami tego raportu się zgodzimy, to znaczy, że mamy oto w jego osobie ideowego, nieskażonego cynizmem i brudnymi interesami obrońcę praworządności, którego tak poszukiwaliśmy? Część lewicy wydaje się w to wierzyć łykając naiwnie grubą propagandę, tak jakby Rosja nie miała na Ukrainie swoich interesów. Jakby chodziło jej tylko o wartości i obronę świata przed złowrogim faszyzmem.
A przecież hipokryzja Rosji nie jest ani odrobinkę mniejsza niż Ameryki maszerującej na wojnę z terroryzmem. W obydwu przypadkach budowano obraz wroga, aby walcząc z nim móc zrealizować swoje interesy. I w obydwu przypadkach obraz ten był częściowo prawdziwy. Umówmy się: Al Kaida to naprawdę groźna organizacja, której zamachy kosztowały tysiące ludzkich żyć, a Saddam Hussein był po prostu zbrodniarzem. Ale to nie czysta chęć uwolnienia świata od złych ludzi stała za wojnami w Iraku i Afganistanie – to chyba jasne. Dlaczego zatem demaskując interesy UE i Ameryki wielu komentatorów bezkrytycznie łyka bajeczki Putina, że chodzi mu tylko o obronę rosyjskich obywateli Ukrainy przed faszystami?
Zresztą jeśli chodzi o interesy, to patrząc po skali realnych działań, Ukraina dużo więcej znaczy dla Kremla niż dla Unii Europejskiej, która postępowała w tej sprawie raczej anemicznie. Szczerze mówiąc bardzo wątpię, by zyski płynące ze zbliżenia Ukrainy z UE i zrobienia w tym bardzo biednym kraju „reform” pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego były na tyle znaczące, żeby komuś opłacało się przygotowywać i przeprowadzać jakieś spiskowe scenariusze obalania Janukowycza snute wciąż w rosyjskich mediach. To Rosja przede wszystkim ma żywotny interes w utrzymaniu Ukrainy w swojej sferze wpływów i, jak widać, nie cofnie się w tym celu przed użyciem wojska, nawet jeśli pociągnie to za sobą różnorakie, mniej lub bardziej dotkliwe sankcje.
I oczywiście nie omieszka przy tym użyć wszelkich dostępnych środków propagandowych. „Zdjęcia łatwo sfabrykować” pisali przenikliwi lewicowcy komentując doniesienia z Majdanu – i bezkrytycznie podając dalej obrazki mające być dowodami na to, że protesty zdominowane są przez skrajnych nacjonalistów, a nawet faszystów. Naprawdę tak trudno wmontować w zdjęcia faszystowskie symbole? Jeśli istnieje państwo, które ma żywotny interes w tworzeniu takiej propagandy, a przy tym skrupułów żadnych, to może warto podejść z dużą dawką nieufności do takich doniesień? Na Majdanie nie byłam, ale znam jednego protestującego i wiem, że żadnym banderowcem nie jest. Z pewnością nie szykuje nikomu drugiej rzezi wołyńskiej i to nie tylko dlatego, że ma żonę Polkę. O propolskich nastrojach na Majdanie pisał też mój inny znajomy, Polak uczestniczący tam w misji międzynarodowych obserwatorów. Wierzę im, że Prawy Sektor nie odgrywał tam bynajmniej głównej roli.
No tak, powiedzą, głównej roli może i nie – ale był! Nie możecie zaprzeczyć, że nacjonaliści tam byli! Jak można protestować z nimi w jednym szeregu?! Czyż to nie kompromituje całego ruchu? Cóż, ja bym tutaj radziła sięgnąć pamięcią ledwie dwa lata wstecz – czyżby udział polskich nacjonalistów w protestach przeciwko ACTA skompromitował tę sprawę? Czy zbrukał idących z nimi w tych samych demonstracjach dobrych lewicowców? Przypominam, jak bardzo wszystkich oburzył manipulatorski materiał TVN, w którym próbowano skompromitować ruch anty-ACTA ilustrując doniesienia z całkiem spokojnej, pokojowej demonstracji archiwalnym materiałem przedstawiającym stadionowe zadymy. Może zatem doniesienia o faszystach atakujących niewinnych milicjantów powinny również budzić pewne wątpliwości?
No dobrze, odpowiedzą, ale ruch anty-ACTA walczył po prostu w dobrej sprawie: przeciwko imperialistycznym próbom ograniczenia naszej wolności, przeciwko kapitalistycznym usiłowaniom, by czerpać zysk z tego, co powinno być wspólne. A właśnie. Tu dochodzimy do sedna sprawy. Wiele osób na lewicy, ja zresztą również, podeszło od początku ze sporym dystansem do Majdanu, bo wiemy, że zbliżenie z Unią Europejską prawdopodobnie wcale nie byłoby korzystne dla Ukrainy pod względem gospodarczym. Wiemy, jakie są koszty „reform”. Wiemy, co się dzieje, gdy „inwestorzy” po wykupieniu największego zakładu w okolicy postanawiają go zamknąć wysyłając na bezrobocie większą część mieszkańców danego miasta lub regionu. Ukraina nie miałaby przy tym dotacji unijnych ani programów spójności do pewnego stopnia równoważących te działania.
Jaka jednak jest alternatywa? Czy naprawdę od kapitalizmu Unii Europejskiej lepszy jest mafijny, oligarchiczno-łapówkarski kapitalizm putinowskiej Rosji? Czy rzeczywiście państwo to może służyć za wzór ochrony praw pracowniczych – lub jakichkolwiek innych? Przypomnijmy, że społeczne nierówności są tam dużo większe niż w UE i jakkolwiek byśmy nie piętnowali niedostatków demokracji parlamentarnej czy zależności swobód obywatelskich od zasobności portfela, to jednak tam, gdzie wartości te zostały otwarcie odrzucone i nikt nawet nie stara się ich przestrzegać, jest znacznie gorzej. Ukraina jest między młotem a kowadłem i Unia Europejska wydaje się jednak dla niej lepszym wyborem. Zwłaszcza teraz, gdy po masakrze na Majdanie i wkroczeniu wojsk rosyjskich na Krym możliwość „dobrosąsiedzkiej współpracy” z Rosją Putina jest mocno wątpliwa.
Ale nawet gdyby do tego nie doszło i gdyby opcja rosyjska pozostała wciąż realną możliwością, która naszym zdaniem dużo lepiej służyłaby interesom Ukrainy, to i tak dyskredytowanie z tego powodu protestów jako zaaranżowanych i opłaconych przez UE byłoby dokładnie taką samą hipokryzją, jaką piętnuje Piotr Ciszewski. Słusznie wskazuje on, że sposób prezentowania protestów przez media zależy od tego, na ile są one akceptowane ideowo: dążenia do UE są cywilizowane, a protesty przeciwko cięciom i społecznym kosztom „pakietów ratunkowych” dla banków – to już dzicz. Sam jednak przyjmuje dokładnie ten sam sposób prezentacji z odwróconym ideologicznym znakiem.
Bo standardy z pewnością są tutaj nierówne, ale w którą stronę powinniśmy je wyrównać? Czy pokazywać Majdan jako niebezpiecznych, agresywnych zadymiarzy, czy raczej domagać się, by spojrzano przychylniejszym okiem na przykład na greckich demonstrantów? Oni również grzeczni nie byli: toczyli przecież regularne bitwy z policją, a tamtejsze miasta stały w ogniu. Wydawałoby się, że człowiek, który nieraz mówił, że zwykłe demonstracje nie wywrą żadnego wrażenia na władzy i potrzebne są bardziej radykalne kroki, jak na przykład okupacje rządowych budynków, opowie się za tą drugą opcją. Okazuje się jednak, że absolutnie nie. Jeśli ideowy profil demonstracji jest nam niemiły, to okupacje okazują się karygodnym naruszeniem prawa. Czy to nie hipokryzja pełną gębą, gdy ludzie, którzy wielokrotnie krytykowali współczesne demokracje parlamentarne jako zabetonowane układy realizujące wyłącznie interesy najbogatszych i mające w głębokim poważaniu los zwykłych ludzi, nagle okazują się bezkompromisowymi obrońcami „demokratycznie wybranego” oligarchy, przy którego niepohamowanym złodziejstwie polskie przekręty jakby nieco bledną? Naprawdę demonstracjami nie wolno nigdy przenigdy zmuszać władzy do wcześniejszych wyborów, bo to już zamach stanu? Jak ktoś wielokrotnie mówiący o potrzebie samoobrony przed policją, może się szczerze oburzać, gdy po siłowym zlikwidowaniu pokojowej demonstracji wyłonią się oddziały samoobrony uniemożliwiające powtórne przeprowadzanie takich operacji?
Nie, współczesny świat stanowczo nie jest ani prosty i zrozumiały, ani też czarno-biały. Ale poczucie, że żyjemy w krzyżowym ogniu manipulacji, w którym nie istnieją ci „dobrzy”, którym można w pełni zaufać, jest trudne do zniesienia. Dlatego jak już raz przyznamy rację tym, którzy skądinąd słusznie demaskują hipokryzję „światowych liderów demokracji”, to łatwo wpaść w pułapkę bezkrytycznego wierzenia im we wszystko, co potem powiedzą. Nawet jeśli przejmą krytykowane metody, a nawet o kilka szczebli podniosą poziom bezczelności swoich manipulacji.
Krytyczne pytanie, skąd wiemy to, co wiemy, i komu to służy, jest zatem konieczne, bo może się okazać, że w swojej przenikliwości staliśmy się właśnie pożytecznymi idiotami pozbawionego skrupułów tyrana, jakim bez wątpienia jest Władimir Putin. I że całkiem przeciwnie do lewicowych ideałów, pozbawiamy naszej solidarności ludzi walczących o wolność, o godny poziom życia i o to, żeby owoce ich pracy nie były rozkradane przez skorumpowaną, mafijną władzę. A to, że w tej walce zwracają się w stronę, której wady już żeśmy przetestowali? Umówmy się: my też nie do końca wiemy, jak konkretnie i praktycznie zbudować sprawiedliwy, niekapitalistyczny świat w obecnej sytuacji politycznej. Nie wymagajmy, żeby oni byli mądrzejsi od nas.