2013-05-08 14:39:49
Nóż się w pustej kieszeni biednego studenta polonistyki otwiera. Przejrzałem wczoraj z czystej zawodowej ciekawości tematy maturalne z tegorocznego egzaminu dojrzałości. Niby nic zaskakującego, ale cały czas niemiłosiernie wkurza.
A co wkurza? To co abiturienci i abiturientki lubią najbardziej, czyli wielki, soczysty, ociekający krwią patriotyczny bełkocik (chciałoby się napisać befsztyk, ale będzie niesmacznie, bo mięsnie). Ja wiem, ja rozumiem, ja zdaję sobie sprawę, że bóg, honor i ojczyzna. Ale do jasnej cholery! Czy nie można pisać o tych pagórkach leśnych, o tych łąkach zielonych chociażby? Tyle jest w polskiej literaturze wątków pozytywnych, budzących uśmiech na dziewiętnastoletnich mordkach. Tyle obrazów budowania, tworzenia, tylu pozytywnych bohaterów z nadzieją patrzących w przyszłość, niech już tam będzie, ojczyzny. Skoro i tak wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że matura to fikcja i przykry obowiązek, z którego rzeczywiście nic nie wynika to chociaż w związku z nią nie męczmy biednych licealistów i biednych licealistek. Przestańmy w kółko: powstanie (celowo w liczbie pojedynczej), treny, obozy, krew i góry polskich trupów.
Dlaczego tak mocno krytykuję stosunek oświaty do bohaterów i ich szlachetnych wyczynów? Powody są dwa:
Pierwszy: polska szkoła kreuje postawy skrajnie szowinistyczne, tworzy społeczeństwo wykluczeniowe i wyrzucające na margines podgrupy idealne do dyskryminowania (kiedyś Żydzi, dziś Romowie, osoby nie wpisujące się w patrioheteronormę, „lewaki”).
Jeszcze nie tak dawno byłem licealistą i pamiętam mniej więcej jak to wszystko wygląda – łzawe opowiastki o cierpiącym białym Polaku, mężczyźnie o szlacheckich korzeniach, katoliku z żoną i trójką dzieci przy zupełnym pominięciu znajdującego się w podobnej sytuacji Polaka-żyda, Polaka-niekatolika, Polaka-geja, Polaka-niebiałego, lub w ogóle niepolaka mieszkającego w granicach Polski. Ale co ciekawsze dla ukazania obrazu: mój młodszy brat jest teraz uczniem czwartej klasy szkoły podstawowej, a ja w związku z tym mam dostęp do świeżych podręczników, lekcji i poglądów wygłaszanych przez ciało pedagogiczne. Zacznijmy od początku... Pierwszy wierszyk, którego uczymy się grzecznie na pamięć to „Katechizm polskiego dziecka” napisany w 1900 roku. Cytować nie muszę, bo utwór jest znany. Czego się z niego dowiadujemy? Że „słodko jest umrzeć za ojczyznę”. Nic więc dziwnego, że Tomasz Terlikowski chętnie posłałby swoje dzieci na śmierć w jakimkolwiek powstaniu. Byle za ojczyznę i byle krwawo! I „żeby Polska była Polską”, a nie czerwono-tęczową kolonią Izraela. Ale Polska to nie tylko krew, pot i łzy, o nie! To też bohaterski kler i jego niezłomność, która obroniła nas kolejno przed: najazdem nawracaczy z zachodu, barbarzyńcami ze wschodu, Szwedami z północy, marihuaną z południa, hitlerowcami, Leninem, Stalinem, a wciąż broni nas przed wstrętnymi islamistami chcącymi gwałcić i porywać białe kobiety. I o tym wszystkim dowiaduje się jedenastoletni chłopiec na lekcjach: historii, języka polskiego i religii. Nie wierzycie? Popytajcie.
Drugi: jest to stosunek wybiórczy. Przyjmijmy, że tak już trzeba, że bóg, honor i krew. Wróć! Ojczyzna! Skoro więc rozprawiamy i rozprawiać każemy o narodowych bohaterach to piszmy o wszystkich i przedstawiajmy pełny obraz. Niech i nam lewakom coś niecoś z pańskiego stołu skapnie.
Nie pomijajmy zasług dla poezji pijaka(któż by nie pił?) i wiernego komunisty Broniewskiego. Nie zapominajmy o tym, że Krzysztof Kamil Baczyński(tegoroczna matura) był zwolennikiem PPS, a za młodu buntownikiem o trockistowskim zabarwieniu. Tuwima nie ograniczajmy do ckliwych wierszydełek – pamiętajmy o antysystemowych utworach, jak choćby „Do prostego człowieka”, miejmy w pamięci „Bal w operze”, czy „Wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowali”. Nie mówmy, że marksizm to: łagry, Katyń, brak pomocy w jedynym słusznym powstaniu i zamach na papieża Polaka. Wreszcie – nie oburzajmy się święcie na to, że ktoś wyoutował Rudego i Zośkę. Homoseksualiści? Dobrze, albo nie dobrze – kogo to obchodzi?
Kiedy o tym wszystkim myślę przychodzi mi do głowy jedna analogia. Kilkadziesiąt lat temu krążył po niezadowolonym z ustroju społeczeństwie żarcik o Leninie. Dziś niezbyt zadowolone z martyrologiczno-bogoojczyźnianej wizji kraju jednostki mogłyby sparafrazować ten mały, ale wiele mówiący tekst... temat pracy maturalnej w tym roku brzmiał następująco: Kto jest największym bohaterem w historii świata i dlaczego właśnie Jan Paweł II. Swoje zdanie uzasadnij cudami.
I tak w ostatecznym rozrachunku mało kto jest w stanie wywalczyć sobie miano superpolaka...
A co wkurza? To co abiturienci i abiturientki lubią najbardziej, czyli wielki, soczysty, ociekający krwią patriotyczny bełkocik (chciałoby się napisać befsztyk, ale będzie niesmacznie, bo mięsnie). Ja wiem, ja rozumiem, ja zdaję sobie sprawę, że bóg, honor i ojczyzna. Ale do jasnej cholery! Czy nie można pisać o tych pagórkach leśnych, o tych łąkach zielonych chociażby? Tyle jest w polskiej literaturze wątków pozytywnych, budzących uśmiech na dziewiętnastoletnich mordkach. Tyle obrazów budowania, tworzenia, tylu pozytywnych bohaterów z nadzieją patrzących w przyszłość, niech już tam będzie, ojczyzny. Skoro i tak wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że matura to fikcja i przykry obowiązek, z którego rzeczywiście nic nie wynika to chociaż w związku z nią nie męczmy biednych licealistów i biednych licealistek. Przestańmy w kółko: powstanie (celowo w liczbie pojedynczej), treny, obozy, krew i góry polskich trupów.
Dlaczego tak mocno krytykuję stosunek oświaty do bohaterów i ich szlachetnych wyczynów? Powody są dwa:
Pierwszy: polska szkoła kreuje postawy skrajnie szowinistyczne, tworzy społeczeństwo wykluczeniowe i wyrzucające na margines podgrupy idealne do dyskryminowania (kiedyś Żydzi, dziś Romowie, osoby nie wpisujące się w patrioheteronormę, „lewaki”).
Jeszcze nie tak dawno byłem licealistą i pamiętam mniej więcej jak to wszystko wygląda – łzawe opowiastki o cierpiącym białym Polaku, mężczyźnie o szlacheckich korzeniach, katoliku z żoną i trójką dzieci przy zupełnym pominięciu znajdującego się w podobnej sytuacji Polaka-żyda, Polaka-niekatolika, Polaka-geja, Polaka-niebiałego, lub w ogóle niepolaka mieszkającego w granicach Polski. Ale co ciekawsze dla ukazania obrazu: mój młodszy brat jest teraz uczniem czwartej klasy szkoły podstawowej, a ja w związku z tym mam dostęp do świeżych podręczników, lekcji i poglądów wygłaszanych przez ciało pedagogiczne. Zacznijmy od początku... Pierwszy wierszyk, którego uczymy się grzecznie na pamięć to „Katechizm polskiego dziecka” napisany w 1900 roku. Cytować nie muszę, bo utwór jest znany. Czego się z niego dowiadujemy? Że „słodko jest umrzeć za ojczyznę”. Nic więc dziwnego, że Tomasz Terlikowski chętnie posłałby swoje dzieci na śmierć w jakimkolwiek powstaniu. Byle za ojczyznę i byle krwawo! I „żeby Polska była Polską”, a nie czerwono-tęczową kolonią Izraela. Ale Polska to nie tylko krew, pot i łzy, o nie! To też bohaterski kler i jego niezłomność, która obroniła nas kolejno przed: najazdem nawracaczy z zachodu, barbarzyńcami ze wschodu, Szwedami z północy, marihuaną z południa, hitlerowcami, Leninem, Stalinem, a wciąż broni nas przed wstrętnymi islamistami chcącymi gwałcić i porywać białe kobiety. I o tym wszystkim dowiaduje się jedenastoletni chłopiec na lekcjach: historii, języka polskiego i religii. Nie wierzycie? Popytajcie.
Drugi: jest to stosunek wybiórczy. Przyjmijmy, że tak już trzeba, że bóg, honor i krew. Wróć! Ojczyzna! Skoro więc rozprawiamy i rozprawiać każemy o narodowych bohaterach to piszmy o wszystkich i przedstawiajmy pełny obraz. Niech i nam lewakom coś niecoś z pańskiego stołu skapnie.
Nie pomijajmy zasług dla poezji pijaka(któż by nie pił?) i wiernego komunisty Broniewskiego. Nie zapominajmy o tym, że Krzysztof Kamil Baczyński(tegoroczna matura) był zwolennikiem PPS, a za młodu buntownikiem o trockistowskim zabarwieniu. Tuwima nie ograniczajmy do ckliwych wierszydełek – pamiętajmy o antysystemowych utworach, jak choćby „Do prostego człowieka”, miejmy w pamięci „Bal w operze”, czy „Wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza liczne zastępy bliźnich, aby go w dupę pocałowali”. Nie mówmy, że marksizm to: łagry, Katyń, brak pomocy w jedynym słusznym powstaniu i zamach na papieża Polaka. Wreszcie – nie oburzajmy się święcie na to, że ktoś wyoutował Rudego i Zośkę. Homoseksualiści? Dobrze, albo nie dobrze – kogo to obchodzi?
Kiedy o tym wszystkim myślę przychodzi mi do głowy jedna analogia. Kilkadziesiąt lat temu krążył po niezadowolonym z ustroju społeczeństwie żarcik o Leninie. Dziś niezbyt zadowolone z martyrologiczno-bogoojczyźnianej wizji kraju jednostki mogłyby sparafrazować ten mały, ale wiele mówiący tekst... temat pracy maturalnej w tym roku brzmiał następująco: Kto jest największym bohaterem w historii świata i dlaczego właśnie Jan Paweł II. Swoje zdanie uzasadnij cudami.
I tak w ostatecznym rozrachunku mało kto jest w stanie wywalczyć sobie miano superpolaka...