2014-01-09 23:41:15
Dobiega końca czas podsumowań minionego roku. Wybieramy najlepsze książki, płyty, teledyski, typujemy zasłużonych ludzi i najpopularniejsze programy rozrywkowe. W tym morzu zestawień moją uwagę przykuły rankingi "modowych sukcesów i porażek 2013 roku", z upodobaniem tworzone nie tylko na portalach plotkarskich, ale też tych jak najbardziej serio, informacyjnych. Właściwie nie da się ich nie zauważyć, zwłaszcza tych krytycznych: wielkim, krzykliwym nagłówkom, piętnującym krajowy i zagraniczny "modowy kicz, obciach, wiochę", towarzyszą bowiem równie wielkie zdjęcia, eksponujące za ciasne spodnie z ekologicznej skóry, błyszczące sukienki z falbankami, kombinacje piór i cekinów, połączenia dresów i szpilek. Wszystko w nadmiarze albo w niedoborze, nie finansowym jednak, a estetycznym, smakowym. Na cenzurowane trafiają wielkie gwiazdy i drobne gwiazdki, celebryci i celebrytki. To przede wszystkim ich "modowe wpadki" rejestruje czujne oko i czuły sprzęt fotograficzny paparazzi, to ich kreacje z detalami relacjonują i analizują "modowi eksperci". Ale nie brakuje też surowych ocen strojów "przeciętnych ludzi": w tym przypadku rolę lustratora i cenzora pełnią często krewni, znajomi, sąsiedzi lub zupełnie obcy ludzie, którzy za pomocą zwykłych telefonów komórkowych uwieczniają "polską modową tandetę".
Nie da się nie zauważyć, że w 2013 roku wzrosło zainteresowanie mediów sposobem ubierania się Polaków i Polek, którego zwieńczeniem stają się wspomniane roczne rankingi modowe. W prasie kobiecej, plotkarskiej, lifestylowej na dobre zagościły rubryki z gatunku "hot or not", a zatem takie, w których drobiazgowej ocenie poddaje się modowe trendy w kraju i za granicą: chwali "wyczucie kolorów", "śmiałe zestawienia dodatków", lub – częściej! – gani "złe połączenia tkanin", "niedobry fason", "brak wyczucia proporcji". Na odpowiednio powiększonych zdjęciach, dodatkowo zakreślone (abyśmy ich przypadkiem nie przeoczyli), obserwować możemy fałdki tłuszczu wylewające się z za ciasnych spodni, zwaliste plecy w zbyt kusych t-shirtach, rozdeptane klapki założone do białych skarpet i spodni typu bermudy. Brrr.
Modowy obciach śledzić możemy także w Internecie, na blogach w rodzaju "Faszyn from Raszyn", założonych wyłącznie w jednym celu: wytropić i obśmiać. Tu już nawet nie potrzeba komentarza, zdjęcia mówią same za siebie: jesteśmy "modowym Trzecim Światem".
Tym, którzy nie czytają prasy, a do Internetu zaglądają sporadycznie lub wcale, z edukacyjną ofertą modową spieszy telewizja. Tu oprócz zagranicznych fashion show, takich jak "Trinny i Susannah ubierają Polskę", "Czary-mary Goka" czy "Operacja: Stylówa", znajdziemy rodzime produkcje w rodzaju "Sablewskiej sposób na modę". Ich scenariusz jest prosty: zgłaszającym się do programu "ofiarom mody" na odsiecz ruszają eksperci – styliści i wizażyści – którzy w pierwszej fazie dokonują przeglądu garderoby i oglądu sylwetki delikwentki lub delikwenta, a następnie radzą, co zatrzymać, a czego się pozbyć, co zatuszować, a co wyeksponować. Wpisana jest w te programy religijna formuła winy i odpuszczenia grzechów: po przyznaniu się do "modowych występków" uczestnicy obiecują poprawę, a wszystko to pod czujnym okiem eksperta-kaznodziei, który/a wprawdzie napomina, ale i rozgrzesza, karci, ale i przynosi pocieszenie. Jest spowiedź, jest pokuta, jest i obietnica zbawienia.
Wszyscy znamy powiedzenie, że nie szata zdobi człowieka. Jednak o tym, iż należy je włożyć między bajki, przypomina nam się dziś nieustannie. W zamian rzesze stylistów, projektantów, szafiarek, blogerek i dziennikarek modowych, a także autorów poradników poświęconych ubraniowemu savoir-vivre’owi przywołują inną zasadę: jak cię widzą, tak cię piszą. W ślad za nią wyliczają nasze modowe błędy, wpadki, niedopatrzenia, by następnie zasypać nas dobrymi ubraniowymi poradami, za realizację których przychodzi nam słono płacić. Płacimy nie tylko realnie, kupując coraz więcej i coraz drożej, stawiając na "dobre marki", których towary mają pomóc nam się wyróżnić z coraz bardziej homogenicznego tłumu, ale też mentalnie, psychologicznie, instalując w sobie lustratora i cenzora wyglądu swojego i innych ludzi. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej o wartości człowieka świadczy w Polsce (choć nie tylko tu, rzecz jasna) jego/jej wygląd i strój. Polityków oceniamy nie na podstawie poglądów, ale sposobu, w jaki marynarka komponuje się krawatem, a polityczki – głębokości dekoltu sukienki i wymodelowania fryzury. Z upodobaniem komentujemy defekty fizyczne oraz modowe wpadki ludzi znanych i nieznanych, jednocześnie drżąc w obawie, że sami trafimy w końcu na jakąś czarną ubraniową bądź urodową listę.
Szczególnie boją się tego dziewczynki i kobiety – od wieków oceniane przede wszystkim na podstawie wyglądu. I szczególnie one poddają się urodowemu i modowemu treningowi, który obiecuje pewność siebie, a zaszczepia coraz silniejszy lęk. Kobiety przeważają wśród uczestniczek programów z gatunku makeover (przemiana), to one kupują więcej poradników i prasy z zaleceniami ekspertów, i to one częściej trafiają na listy najlepiej bądź najgorzej ubranych osób w polityce, biznesie, mediach itd. Co znamienne jednak, kobiety przeważają w jeszcze jednej grupie: ekspertek od mody i urody, analityczek stylu, trenerek smaku i gustu innych kobiet. Zdaniem Angeli McRobbie, brytyjskiej badaczki kultury popularnej, kobiety – przede wszystkim młode, pochodzące z klasy średniej – uczyniły ze swego kapitału kulturowego, obejmującego m.in. wyczucie smaku i estetyki, chodliwy towar na późnokapitalistycznym rynku. Przez dziesięciolecia uczone dobrych manier, reguł gustownego ubioru, makijażu i fryzury, zasad doboru kolorów i tkanin, różne Kasie Tusk i Jolanty Kwaśniewskie sprzedają dziś swoje umiejętności innym – kulturowo niedokapitalizowanym – kobietom. I to sprzedają po wysokiej cenie, stając się bardzo pożądanymi agentkami kapitalizmu i promotorkami klasowej dystynkcji. Nawet one jednak nie uchronią się przed bezwzględnością patriarchalnej logiki, która niezmiennie ustawia je w pozycji obiektu męskiego spojrzenia.
W nowym roku dobrze by było przerwać to błędne – i stresujące! – koło spojrzeń i ocen mody i urody własnej i cudzej. Niestety to chyba jednak wciąż tylko pobożne życzenie. Media już wpadły bowiem na trop sylwestrowych żenad modowych. Aktualnie za ubraniowy mega kit czy kicz uchodzi kreacja Maryli Rodowicz. Kto będzie następny?