2012-10-20 17:18:47
Są w Polsce grupy roszczeniowe, które ciągle wołają o więcej. Żyją kosztem innych, cieszą się dobrobytem i popuszczają pasa, podczas gdy inni wypruwają flaki na kuracji oszczędnościowej. Mają swoich ludzi w mediach. Wynoszeni są pod niebiosa jako sól polskiej ziemi. A mimo to - ciągle nienasyceni, wciąż klepią w kółko swoją litanie roszczeń i żądań. Kto to taki? Przedsiębiorcy.
Koszty pracy w Polsce należą do najniższych w Unii Europejskiej- taką informacje podał dziś portal gazeta.biz. Według badań PricewaterhouseCoopers - zysk z jednej złotówki zainwestowanej w polskiego pracownika wynosi 1,56 zł. Dla porównania średnia UE to 1,16 zł. Nawet w USA wskaźnik ten wynosi 1,43 zł. Mało tego- ubiegły rok był dla polskich przedsiębiorstw rekordowy zarówno pod względem przychodów jak i zysków.
Przedsiębiorcom wciąż jednak mało. Nie ustają w wysiłkach, by zagarnąć coraz większą część społecznego bogactwa. Domagają się ograniczenia działalności związków zawodowych, bo grupowa artykulacja żądań pracowniczych zagraża ich zyskom. Polecają zlikwidować płacę minimalną, by ziściły się ich marzenia o płacach na poziomie Etiopii. Ciągle słyszymy o konieczności dalszego uelastyczniania kodeksu pracy i tworzenia "dobrego prawa". Dobrego, czyli takiego, które przymyka oko na machloje biznesowych cwaniaków. To tylko niektóre z żądań tej grupy nacisku.
Sami nie wytwarzają żadnej wartości. To, co kapitaliści nazywają zyskiem jest w istocie nieopłaconą częścią pracy najemnika. Tak jak krew w Stacji Krwiodawstwa pochodzi z organizmów dawców, tak zysk kapitalisty jest efektem pracy pracownika.
Dlaczego zatem ta banda pasożytów każe się tytułować "pracodawcami"? Nieustannie słyszymy, że zasługują na szczególny szacunek, gdyż "dają pracę". To bez wątpienia jeden z najskuteczniejszych ideologicznych wytrychów. Co to właściwie oznacza? Skoro dają, to znaczy, że musieli mieć ją wcześniej. Czyżby gromadzili zapasy pracy, by później móc dzielić się nimi ze społeczeństwem? W takim razie musimy być im dozgonnie wdzięczni. Dziękować, w pas się kłaniać, bo dają pracę, a mogliby nie dać! Jakie to wielkoduszne! Podążając taką ścieżką rozumowania- ludzi oddających krew powinniśmy nazywać "krwiobiorcami".
Szczególnie irytujący jest kult małej i średniej przedsiębiorczości. Małych kapitalistów utożsamia się z wizerunkiem poczciwego pana z osiedlowego sklepiku "za rogiem". Tymczasem to właśnie w hołubionych (nawet przez część środowisk lewicowych!) małych sklepikach, knajpach, pizzeriach i punktach usługowych warunki pracy są najgorsze. To tam władza kapitalisty nad pracownikiem jest najsilniej zaakcentowana. Praktyki łamania praw pracowniczych, przymuszania do pracy po godzinach, mobbingu, nieopłaconych nadgodzin są w sektorze MŚP standardem.
Właściciele marnych kinderprzedsiębiorstw najgłośniej lamentują nad swą ciężką dolą. Domagają się szczególnej protekcji. Uważają, że państwo powinno obniżyć zusowskie składki i podatek dochodowy, a także umożliwić im łatwiejsze zwalnianie pracowników. Tak, aby mogli dopasować siły produkcyjne do zmieniających się wymogów rynku. Oczywiście, jak deklarują- to wszystko dla dobra pracowników, bo będzie możliwe "utrzymanie miejsc pracy". Który to już raz słyszymy, że ograniczenie praw pracowniczych i zniesienie zabezpieczeń ma się przysłużyć samym zatrudnionym?
Chyba już najwyższy czas, by ukrócić roszczenia tych bezproduktywnych kabanów, którzy wciąż uważają, że "im się należy"!
Koszty pracy w Polsce należą do najniższych w Unii Europejskiej- taką informacje podał dziś portal gazeta.biz. Według badań PricewaterhouseCoopers - zysk z jednej złotówki zainwestowanej w polskiego pracownika wynosi 1,56 zł. Dla porównania średnia UE to 1,16 zł. Nawet w USA wskaźnik ten wynosi 1,43 zł. Mało tego- ubiegły rok był dla polskich przedsiębiorstw rekordowy zarówno pod względem przychodów jak i zysków.
Przedsiębiorcom wciąż jednak mało. Nie ustają w wysiłkach, by zagarnąć coraz większą część społecznego bogactwa. Domagają się ograniczenia działalności związków zawodowych, bo grupowa artykulacja żądań pracowniczych zagraża ich zyskom. Polecają zlikwidować płacę minimalną, by ziściły się ich marzenia o płacach na poziomie Etiopii. Ciągle słyszymy o konieczności dalszego uelastyczniania kodeksu pracy i tworzenia "dobrego prawa". Dobrego, czyli takiego, które przymyka oko na machloje biznesowych cwaniaków. To tylko niektóre z żądań tej grupy nacisku.
Sami nie wytwarzają żadnej wartości. To, co kapitaliści nazywają zyskiem jest w istocie nieopłaconą częścią pracy najemnika. Tak jak krew w Stacji Krwiodawstwa pochodzi z organizmów dawców, tak zysk kapitalisty jest efektem pracy pracownika.
Dlaczego zatem ta banda pasożytów każe się tytułować "pracodawcami"? Nieustannie słyszymy, że zasługują na szczególny szacunek, gdyż "dają pracę". To bez wątpienia jeden z najskuteczniejszych ideologicznych wytrychów. Co to właściwie oznacza? Skoro dają, to znaczy, że musieli mieć ją wcześniej. Czyżby gromadzili zapasy pracy, by później móc dzielić się nimi ze społeczeństwem? W takim razie musimy być im dozgonnie wdzięczni. Dziękować, w pas się kłaniać, bo dają pracę, a mogliby nie dać! Jakie to wielkoduszne! Podążając taką ścieżką rozumowania- ludzi oddających krew powinniśmy nazywać "krwiobiorcami".
Szczególnie irytujący jest kult małej i średniej przedsiębiorczości. Małych kapitalistów utożsamia się z wizerunkiem poczciwego pana z osiedlowego sklepiku "za rogiem". Tymczasem to właśnie w hołubionych (nawet przez część środowisk lewicowych!) małych sklepikach, knajpach, pizzeriach i punktach usługowych warunki pracy są najgorsze. To tam władza kapitalisty nad pracownikiem jest najsilniej zaakcentowana. Praktyki łamania praw pracowniczych, przymuszania do pracy po godzinach, mobbingu, nieopłaconych nadgodzin są w sektorze MŚP standardem.
Właściciele marnych kinderprzedsiębiorstw najgłośniej lamentują nad swą ciężką dolą. Domagają się szczególnej protekcji. Uważają, że państwo powinno obniżyć zusowskie składki i podatek dochodowy, a także umożliwić im łatwiejsze zwalnianie pracowników. Tak, aby mogli dopasować siły produkcyjne do zmieniających się wymogów rynku. Oczywiście, jak deklarują- to wszystko dla dobra pracowników, bo będzie możliwe "utrzymanie miejsc pracy". Który to już raz słyszymy, że ograniczenie praw pracowniczych i zniesienie zabezpieczeń ma się przysłużyć samym zatrudnionym?
Chyba już najwyższy czas, by ukrócić roszczenia tych bezproduktywnych kabanów, którzy wciąż uważają, że "im się należy"!