2011-06-04 22:44:23
Lubię od czasu do czasu pokatować się czytaniem komentarzy pod artykułami na forach internetowych. Dzisiaj na przykład z perwersyjną przyjemnością przejrzałem dyskusję pod tekstem Pawła Wrońskiego pt. "Gorzka Lekcja Nangar Khel" na stronie Gazety Wyborczej.
Z początku nie było zaskoczeń. Tak, jak się spodziewałem, wielu forumowiczów broniło żołnierzy, korzystając z wewnętrznie sprzecznej linii argumentacyjnej:
1. Ostrzelanie wioski było błędem, nieporozumieniem, ot, przykrym wypadkiem przy pracy, a poza tym to:
2. Ostrzelanie wioski jest na wojnie konieczne, gdyż "w Afganistanie właściwie nie ma cywili" (neko_gd)
Jedna z wersji tej argumentacji przerzuca winę za tragedię na zabitych Afgańczyków: "Ci z wioski, jak nie chcieli kul słuchać, to mogli się wynieść już dawno."(tw.zenek). Zenek nie tłumaczy wprawdzie, dokąd mogli się wynieść, jednak domyślamy się, że gdzieś poza Afganistan.
Jednak, ku mojemu zdziwieniu poza tymi, którzy poparli ten rodzaj wewnętrznie sprzecznej argumentacji, znaleźli się też tacy, którzy jasno opowiedzieli się za prewencyjnym ostrzeliwaniem wiosek. Najbardziej spodobała mi się ta wypowiedź, której nie można odmówić pewnej szczerości oraz wewnętrznej spójności:
"Wojny partyzanckiej bez represji i obozów koncentracyjnych wygrać się nie da. Kto myśli inaczej jest głupcem i prochu nigdy nie wąchał." (janspruce)
Wnioskując po innych opiniach na forum, wcale nie tak mała grupa Polaków zgadza się z jansprucem. To, co najbardziej mnie intryguje, to fakt, że określenie "wojna partyzancka" nagle zmieniło swoje znaczenie o 180 stopni i zaczęło oznaczać "wojna, w której strzelamy do partyzantów". Również "obozy koncentracyjne" pojawiły się nagle w zupełnie innym kontekście - to już nie są obozy, w których nas zamykają, teraz to obozy, w których my zamykamy innych.
Prochu nigdy nie wąchałem, ale do tej pory wyobrażałem sobie, może nieco naiwnie, że ostrzelanie Nangar Khel faktycznie było po prosty tragicznym błędem, pomyłką. Co jednak, jeśli któryś ze strzelających żołnierzy lub ich przełożonych po prostu wyznawał podobną koncepcję wojny jak janspruce? To przecież nie byłoby aż takie absurdalne. Amerykańskie władze właściwie dość otwarcie i jednogłośnie zgadzają się z tym, że "wojny partyzanckiej bez represji i obozów koncentracyjnych wygrać się nie da", vide Gauntanamo.
Nasze Szymany to pikuś w porównaniu z Guantanamo, tak samo jak Nangar Khel to pikuś w porównaniu z choćby Abu Ghraib, niemniej bawi i przeraża mnie fakt, że kilkadziesiąt lat po II Wojnie Światowej miłujący wolność Polacy z taką łatwością wchodzą w rolę okupantów i zaborców.
No, ale z drugiej strony przecież z Arabami inaczej się nie da - ostrzega komentator o nicku "art.usa", radząc:
"nie nastawiajcie się na pokój ze strony Islamistów, wasza wysunięta ręka zgody będzie obrombana".
PS. To pierwszy wpis na moim nowym blogu, na którym będę pisał o rzeczach śmiesznych i strasznych zarazem, czyli, jak można przeczytać w lewym górnym roku ekranu, właściwie o prawie wszystkim. Zapraszam do czytania!