2011-06-23 21:31:07
Kiedy oglądam zdjęcia z greckich protestów mam mieszane uczucia.
Z jednej strony - niecodziennie wyzyskiwani pracownicy i różnego rodzaju wykluczeni (proletariat, prekariat - nazwijcie sobie to jak chcecie) jednoczą się i wychodzą na ulicę, aby walczyć o swoje prawa i interesy, niecodziennie wyklęty powstaje lud ziemi i idzie na bój. W Polsce w każdym razie - nie do pomyślenia. Więc duma, duma z lekką nutką zazdrości.
Z drugiej jednak strony - nie ma co się oszukiwać - to wyjątkowo niekorzystny moment na rewolucję. Oczywiście nie jest to w żadnym wypadku wina zwykłych Greków, ale prawda jest taka, że Grecja stoi na skraju bankructwa i jedyne, co może ją uratować, to gigantyczna europejska pomoc finansowa.
A nastroje panujące w Europie dawno nie były tak fatalne. Projekt zjednoczonej Europy nie podnieca już prawie nikogo, za to coraz większym wzięciem cieszą się różnego rodzaju ruchy konserwatywne, nacjonalistyczne, populistyczne i w ogóle oszołomskie. Za najlepszy przykład może posłużyć popularność konserwatywno-nacjonalistyczno-populistyczno-oszołomskiej partii Prawdziwych Finów, której poparcie wzrosło od 4 procent w 2007 roku do 19 procent w 2011.
Pomimo tej złej atmosfery rządy europejskich państw wiedzą, że ewentualne bankructwo Grecji może wywołać efekt lawinowy, i jak na razie oferują swoje wsparcie. Co jednak stanie się, jeśli rząd Grecji nie zdoła przeprowadzić zapisanych w umowach o pomocy cięć wydatków budżetowych? Chciałbym wierzyć, że europejskie państwa przymkną na to oko, ale może być różnie.
Boję się splotu niekorzystnych okoliczności: rząd Grecji ogłasza, że nie jest w stanie przeprowadzić koniecznych reform, w rozpisanych przedterminowych wyborach zwyciężają jacyś oszołomsko-radykalni Prawdziwi Grecy. Koniunktura na świecie jest zła i Niemcy uznają, że nie będą pomagać Grecji, która i tak tonie; zgadzają się z nimi pozostałe państwa strefy euro. Zamiast tego zostaje przeprowadzone "kontrolowane bankructwo" Grecji, które powoduje panikę na rynkach finansowych. Na skraju bankructwa stają Portugalia, Hiszpania, Irlandia. Nastroje antyeuropejskie wzmagają się, Prawdziwi Duńczycy zdobywają 30%, co gorsza, Prawdziwi Niemcy wygrywają wybory.
Kontynuując ten najczarniejszy scenariusz - Grecy o swoje bankructwo obwiniają (częściowo nie bez racji) zagraniczne instytucje finansowe, ale głównym obiektem ich złości staje się Unia Europejska. Prawdziwi Grecy postanawiają wyjść ze sfery euro, a może nawet opuścić Unię. Prawdziwi Niemcy, Prawdziwi Polacy i Prawdziwi Francuzi dochodzą do wniosku, że to świetny pomysł, i że może parę innych państw też powinno rozstać się ze wspólnotą. Prawdziwi Niemcy dochodzą do wniosku, że na granicy z Polską trzeba jednak wznowić kontrole, żeby zatrzymać "potop nielegalnej imigracji z Ukrainy i Białorusi"...
Ok, wiem, że taki ciąg zdarzeń nie jest bardzo prawdopodobny, ale nie takie cuda historia widziała. Dlatego też, kiedy patrzę na tłumy wściekłych Greków atakujące policję, czuję nie tylko dumę, ale też strach.
- Czego ty się właściwie boisz? - mógłby ktoś spytać - przecież trudno uznać Unię Europejską za instytucję stojącą po stronie tzw. proletariatu.
- Wydaje mi się - odpowiedziałbym - że w tym momencie jesteśmy na Unię po prostu skazani. Alternatywą dla europejskiej integracji jest jedynie nacjonalizm i rosnące w siłę państwa narodowe - słowem, powrót do czarnej rzeczywistości lat trzydziestych. Przepraszam, jeśli jestem chwilowo człowiekiem małej wiary, ale szansa na to, że Grecy po odejściu z Unii utworzą jakiś nowy, rewolucyjny ustrój społeczny, zaczną żyć w komunach albo, czemu nie, w falansterach, jest porównywalna z szansą na to, że w ciągu najbliższych kilku lat Jezus Chrystus ponownie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych.