Starzy rywale, nowe społeczeństwo
2009-06-20 16:04:48
Nie wiadomo, jak dalej rozwinie się sytuacja w Iranie. Stawianie prognoz, już nawet nie w skali lat, ale nawet godzin, jest wysoce ryzykowne. Bardzo możliwe, że w momencie ukazania się tego tekstu, sytuacja diametralnie się zmieni. Nie da się jednak zaprzeczyć, iż wydarzenia już nabrały wymiaru historycznego.

Nie da się w tym momencie przewidzieć, do czego doprowadzą wielotysięczne, a wedle niektórych źródeł wręcz wielomilionowe demonstracje zwolenników reform. Nie wiadomo też, co oznaczają krążące od paru dni pogłoski o nerwowych ruchach na szczytach rządzącego religijnego establishmentu czy o niezdecydowaniu wojska.

Wiemy już natomiast, że w Iranie doszło do głosu nowe społeczeństwo, pragnące głębokich zmian i posługujące się środkami, o jakich się ich rodzicom, pamiętającym rewolucję z 1979 roku, nawet nie śniło. To pokolenie twittera i facebooka. Niezależnie od tego, jak to się wszystko skończy, pewnych procesów już nie zdoła się odwrócić. Już to samo w sobie zasługuje na miano swoistej rewolucji.

Po raz pierwszy też przyszłość Republiki Islamskiej stoi pod poważnym znakiem zapytania.

Tym bardziej interesującym jest to, że w okresie największych i najbardziej radykalnych niepokojów społecznych od czasów ustanowienia obecnego systemu, w których udział biorą głównie ludzie bardzo młodzi, urodzeni już po rewolucji, główną rolę wciąż odgrywa trzech ludzi, którzy przed trzydziestoma latami tenże system tworzyli i byli najbliższymi współpracownikami ajatollaha Chomeiniego. Innym, jak Ahmadineżad, choć teoretycznie właśnie o jego prezydenturę chodzi, przypadają role w tym spektaklu role de facto drugoplanowe.

Chodzi tu oczywiście o najwyższego przywódcę Alego Chameneiego, kandydata opozycji, Mira-Hosseina Musawiego oraz byłego prezydenta, a obecnie przewodniczącego Zgromadzenia Ekspertów Akbara Haszemiego Rafsandżaniego. Pierwszy był wtedy prezydentem, drugi premierem a trzeci przewodniczącym parlamentu.

Chomeini, choć sprawował najwyższe przywództwo, większość spraw bieżących pozostawiał tym trzem ludziom. Właśnie z okresu wspólnej pracy pod okiem „imama”, rywalizacji o pozycję i jego względy, datuje się ich długa wspólna historia, której nowy rozdział jest pisany w nowej rzeczywistości.

*

Ajatollaha Alego Chameneiego można bardzo łatwo wziąć za typowego starszego, zarówno rangą jak i wiekiem, duchownego, którego życie upłynęło raczej na studiowaniu świętych ksiąg i pisaniu religijnych rozpraw, niż działalności politycznej.

Trzeba przyznać, iż następca Chomeiniego robi wiele dla podtrzymania tego wizerunku. Rzadko pokazuje się publicznie, głownie przy okazji piątkowych modlitw, a za pośrednictwem swej strony internetowej sumiennie odpowiada na przesyłane przez internautów pytania dotyczące stosunku Islamu do rozmaitych spraw, włącznie z hazardem i masturbacją.

W istocie jednak trudno o bardziej mylące wrażenie. Światem najwyższego przywódcy Iranu, choć niewątpliwie fundamentalisty, syna ajatollaha i studenta w świętym mieście Kum, zawsze była bardziej polityka, niż teologia.

Choć prezentuje się bardzo skromnie i zapewne też o żadnym nie wiadomo tak mało (ponoć prezydent Bush, w co akurat łatwo uwierzyć, długo nie wiedział o jego istnieniu), to właśnie w jego rękach spoczywa pełnia władzy.

Podczas gdy Chomeini był przede wszystkim teoretykiem, który po prostu znalazł, i z radością wykorzystał, możliwość wcielania swoich wizji w życie, Chamenei doszedł do obecnej pozycji nie poprzez wnikliwe studia, ile działalność praktyczną.

Niezależnie od tego, kim stał się później, nie można odmówić mu ani odwagi, ani poświęcenia podczas walki z reżimem szacha. Dzięki temu po powrocie Chomeiniego stał się jednym z jego najbliższych współpracowników.

Jeszcze przed objęciem prezydentury został faktycznym zwierzchnikiem sił zbrojnych, odgrywając kluczową rolę w wojnie z Irakiem na polu militarnym, podobnie jak Musawi na ekonomicznym. Tu też wykazał się odwagą, często podróżując na front i, wedle niektórych źródeł, samemu biorąc udział w walkach. Ocena jego kierownictwa jest jednak dość kontrowersyjna, zważywszy na ogrom poniesionych ofiar. Coć dla Chameneiego wojna okazała się korzystna: zyskał mocne poparcie wojska, zwłaszcza Gwardii Rewolucyjnej.

Przez pewien czas uważano, iż po Chomeinim najwyższe przywództwo, wciąż bardziej duchowe, obejmie inny z wybitnych ajatollahów starszego pokolenia. Nie podobało się to, czemu dziwić się trudno, młodszym, bardziej praktycznym ludziom pokroju prezydenta. Na ich szczęście dogorywający „imam” w porę usunął starych duchownych.

Po śmierci Chomeiniego oczywiście zapanowała polityczna próżnia, która musiała szybko zostać wypełniona. Dwaj główni gracze, Chamenei i Rafsandżani, od lat szykowali się na ten moment. Ostatecznym zwycięzcą okazał się ten pierwszy, choć wróżono mu porażkę. Zręcznie, bardzo zręcznie, wykorzystał strach przed zbyt silnym rywalem oraz nieporozumienia pomiędzy konserwatystami i bardziej umiarkowanymi, których nie jednoczył już wielki autorytet zmarłego wodza. Został kompromisowym kandydatem i drugim najwyższym przywódcą kraju.

Przejście rządów w ręce profesjonalnych polityków, nawet w turbanach, najlepiej chyba symbolizuje fakt, iż Chamenei nie posiadał tytułu ajatollaha i trzeba było, mimo kontrowersji, mu go nadać ad hoc, gdyż mimo że „działalność teologiczna” nowego przywódcy nie była imponująca, miał za sobą aparat.

Ali Chamenei sprawuje praktycznie nieograniczoną władzę w Iranie już od prawie dwudziestu lat. Przez ten czas zyskał opinię pragmatyka, który wprawdzie utrzymuje fundamentalistyczny i represyjny kurs wyznaczony przez Chomeiniego, ale jednocześnie potrafi na sprawy patrzeć rzeczowo. Dowodem tego były lata względnego spokoju, umacniania pozycji i wpływów kraju w regionie (aczkolwiek w dużej mierze dzięki głupocie takich przywódców, jak Bush). „Chomeini stworzył republikę, Chamenei ją konserwuje”, mówiono.

A jednak po dwudziestu latach coś zaczyna się psuć. Młodzi po raz pierwszy domagają się tak otwarcie i tak masowo zmian. Po raz pierwszy padają wręcz, na razie odosobnione, ale jednak głośne, hasła całkowitego demontażu systemu.
A na czele owych młodych, w większości urodzonych za rządów Chameneiego, stoi stary rywal, odsunięty owe dwadzieścia lat temu.

*

Cztery lata temu wydawało się, że długa, bogata i, co tu ukrywać, mocno kontrowersyjna kariera polityczna Akbara Haszemiego Rasfandżaniego załamała się całkowicie, gdy wysoko przegrał walkę o powrót na stanowisko prezydenta z mało znanym Mahmudem Ahmadineżadem.

Ahmadineżad w mistrzowski sposób wykorzystał w czasie kampanii wszystkie wady rywala, przedstawiając go jako aroganckiego, oderwanego od życia zwykłych ludzi przedstawiciela elit. W stawianych zarzutach było zresztą wiele prawdy.

Historia Rafsandżaniego w wielu punktach przypomina drogę Chameneiego. Mimo wykształcenia i posiadanej, zresztą też stosunkowo od niedawna, rangi ajatollaha był zdecydowanie bardziej najpierw rewolucjonistą i konspiratorem, a potem praktykiem władzy.

Właśnie z okresu odebranych od Chomeiniego nauk, datują się ich kariery polityczne oraz wzajemna niechęć.

Po zwycięstwie rewolucji Rafsandżani został przewodniczącym parlamentu i prawą ręką ajatollaha w kwestii radzenia sobie z bardzo skomplikowaną wewnętrzną polityczną rzeczywistością. W tym samym czasie Chamenei objął urząd prezydenta i zajmował się przede wszystkim sprawami wojska.

Obaj doskonale zdawali sobie sprawę, iż bardzo wiekowemu przywódcy niewiele lat życia pozostało i dążyli do jego zastąpienia w nieokreślonej, ale coraz bliższej przyszłości. Początkowo wydawało się, iż największe szanse, po odsunięciu starszych duchownych, od bieżącej polityki trzymających się z daleka, na schedę ma Rafsandżani, choć jak Chamenei zajmował wtedy niższą rangę w duchowej hierarchii. W ciągu ośmiu lat zdobył ogromne wpływy polityczne i z tego tytułu wydawał się najlepiej przygotowany do rządzenia. Wojna z Irakiem miała się ku końcowi i stosownie do tego pozycja Chameneiego, jako odpowiedzialnego za siły zbrojne, malała.

W przeciwieństwie do bardzo skromnego w życiu osobistym rywala, Rafsandżani, korzystając ze swej pozycji zgromadził ogromny majątek, być może nawet największy w Iranie, zyskując tym samym sławę „materialisty” a także człowieka skorumpowanego, na co są dowody, ale z uwagi na pozycję podejrzanego i osobisty zakaz Chomeiniego nikt nie mógł wszcząć przeciwko niemu żadnego dochodzenia.

I to właśnie, w połączeniu z umacnianiem, zasłużonej zresztą, reputacji „osoby numer dwa”, przekreśliło szansę przedsiębiorczego mułły w białym turbanie na zastąpienie mistrza. Z walki zwycięsko wyszedł Chamenei, zręcznie pozujący na kandydata kompromisowego.

Choć przegrał rywalizację o najwyższe stanowisko, zachował drugą pozycję, przejmując też urząd prezydenta.

Rafsandżani jest też żywym dowodem, iż siedzenie okrakiem na barykadzie powoduje, iż obie jej strony nie darzą takowego delikwenta zaufaniem. Choć konserwatysta i zdecydowany zwolennik status quo, uchodził za zbyt umiarkowanego i pragmatycznego, jak na gusta radykałów i zbyt konserwatywnego w oczach reformatorów, ale dzięki zdobytym wpływom i pieniądzom nie musiał się przez długi czas tym przejmować.

Wszystko zmieniło się w 2004, gdy z hukiem przegrał wybory. Siły postępowe, za prezydentury Chatamiego dominujące w społeczeństwie, traktowały go jako element obcy, co w konsekwencji doprowadziło do rozbicia ich głosów, a konserwatyści poparli Ahmadineżada. Prócz tego status nieuczciwego bogacza odstraszył miliony zwykłych wyborców, którym się nie wiodło za dobrze.

Rafsandżani pozostał rzecz jasna wpływowym politykiem, ale wydawało się, że lata świetności ma już za sobą i nie odegra w przyszłości znaczącej roli. Tymczasem w 2007, na fali zniechęcenia wobec Ahmadineżada, został wybrany przewodniczącym Zgromadzenia Ekspertów, ciała wybierającego i (formalnie) nadzorującego działalność najwyższego przywódcy. Dzięki temu z dnia na dzień odzyskał dawne miejsce w hierarchii establishmentu, choć najpewniej pozostanie już bardzo niepopularny.

Ostatnie wybory prezydenckie stały się kolejną okazją, aby zmierzyć się ze starym przeciwnikiem. Sam Rafsandżani kandydować, z uwagi na podeszły wiek, nie mógł i na pewno, nauczony doświadczeniem z 2004, się do tego nie palił. Ale wciąż może odgrywać w procesie znaczącą rolę.

Może i, co najważniejsze, właśnie to robi. W ciągu ostatnich dni ten oderwany od mas prominent stał się nagle najwyżej postawionym sojusznikiem przywódcy owych mas.

Na co liczy? Możemy się tylko domyślać. Na odnowienie popularności? Na wzmocnienie pozycji numer dwa? Niektórzy wręcz twierdzą, że chciałby zastąpić Chameneiego jako najwyższy przywódca, co akurat jest czystą mrzonką.

Na pewno jednak jego wystąpienie jest kolejnym rozdziałem długoletniej rywalizacji z konkurentem. Tylko czy Rafsandżani zdaje sobie sprawę, iż w wypadku, gdyby spełniły się najskrytsze marzenia milionów młodych reformistów, dołożyłby tym samym ręki do demontażu, choćby nawet i częściowego, rozłożonego w czasie, systemu, który współtworzył i na którym dorobił się pozycji i kokosów?

*

Spośród trójcy „prawych rąk” Chomeiniego Mir-Hossein Musawi odgrywał w pierwszej dekadzie Republiki Islamskiej rolę nie mniej doniosłą, niż dwaj ajatollahowie, choć jego pozycja nie była aż tak mocna.

Były premier, a obecnie nadzieja młodzieży, nie nosi turbanu, bo nie jest, jak oni, duchownym, tylko malarzem i architektem, który podobnie dołączył do obozu przeciwników szacha na tyle wcześnie, aby po jego wygnaniu i ustanowieniu nowego porządku wypłynąć na szerokie wody.

Musawi zdecydowanie plasował się na świeckim, określanym wręcz jako lewicowym, skrzydle rewolucjonistów, tyle że w odróżnieniu od wielu innych od początku, na dobre i na złe związał się z nowym przywódcą. Być może bardziej z konieczności „uznania realiów”, bo za fanatyka, a tym bardziej miłośnika idei władzy „strażników duchowych”, raczej nie uchodził. Choć trzeba przyznać, że bardzo się starał.

Bardzo, i dobrze, bo szybko pozyskał szczególne względy Chomeiniego, który mianował go członkiem rady rewolucyjnej. Musawi zasłynął wtedy jako zajadły przeciwnik pierwszego prezydenta Iranu, Abolhassana Bani Sadra, który został usunięty przez najwyższego przywódcę, gdy próbował korzystać ze swych teoretycznych uprawnień.

Dzięki temu, i nie tylko, Musawi uzyskał miano „ulubieńca” sędziwego ajatollaha, podczas gdy Chamenei i Rafsandżani byli owszem bliskimi, zaufanymi, ale tylko współpracownikami.

Gwałtowny postęp w karierze Musawiego nadszedł w 1981, po usunięciu i ucieczce Bani Sadra, co ostatecznie załamało nadzieje tej części społeczeństwa, które po duchownych oczekiwali nie mieszania się do polityki. W nowym rządzie został ministerem spraw zagranicznych. Niebawem mudżahedini dokonali udanego zamachu na nowego prezydenta Mohammada Alego Radżaia i premiera Mohammada-Javada Bahonara. Po okresie przejściowym kolejnym prezydentem został Chamenei a premierem z jego nominacji Musawi. Chamenei chciał najpierw wyznaczyć bardzo konserwatywnego Alego Akbara Velayatiego, ale ten został odrzucony przez parlament i, co ważniejsze, samego Chomeiniego.

Przez osiem lat na czele rządu Musawi zajmował się głównie utrzymaniem gospodarki, mocno zachwianej toczącą się wojną z Irakiem. W tej roli zapisał się bardzo pozytywnie w pamięci wciąż ją pamiętających obywateli, a to dzięki udzielanej pomocy. Dziś również jego poglądy na sprawy gospodarcze są określane, bez wielkiej przesady, jako bardzo lewicowe, tak że nawet populistyczny Ahmadineżad atakował go jako „socjalistę”.

Z drugiej jednak strony na jego reputacji ciąży nie do końca wyjaśniona rola, jaką rzekomo (gdyż nie ma na to żadnego potwierdzenia) miał odegrać podczas wielkich represji, w szczególności masowych egzekucji przeciwników politycznych w latach 1981 i 1988.

A nawet gdy przyjmiemy, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że Musawi z represjami nie miał nic wspólnego i zajmował się wyłącznie sprawami czysto administracyjnymi, to wciąż mówimy o człowieku, który był jednym z najżarliwszych obrońców nowego ładu, brał udział w utworzeniu i wspieraniu Hezbollahu i innych podobnych organizacji, domagał się oficjalnie ekstradycji Salmana Rushiego, a po odmowie zerwał stosunku dyplomatyczne w Wielką Brytanią, nie wspominając już o nakazanym przez niego czteroletnim zamknięciu uniwersytetów, co odbiło się tragicznie na życiu wielu młodych ludzi (poruszający opis tej sytuacji znajduje się w Persepolis Marjane Satrapi).

I nagle, po dwudziestu latach, ten sam człowiek powraca na arenę publiczną w krańcowo odmiennej postaci.

Owe dwadzieścia lat, spędzonych poza sceną polityczną, nie było bynajmniej dobrowolną przerwą. Pozycja, jaką Musawi zajmował, opierała się niemal wyłącznie na wielkim zaufaniu, jakim obdarzał go Chomeini. Chamenei i Rafsandżani mieli przynajmniej szersze polityczne oparcie. Tak też po śmierci założyciela Republiki Islamskiej, obaj dołożyli starań, aby pozbyć się trzeciego rywala i współpracownika. Na skutek manipulacji przy konstytucji, urząd premiera został zlikwidowany, a większość jego uprawnień oddana prezydentowi.

Następne dwie dekady ostatni premier Iranu spędził oddając się malarstwu abstrakcyjnemu oraz architekturze, obejmując prezesurę Irańskiej Akademii Sztuki.

Nie oznacza to bynajmniej, że o nim zapomniano. Z uwagi na wciąż sporą popularność proponowano mu kandydowanie na prezydenta w 1997 i 2004, ale zdecydował się pozostać na przedwczesnej emeryturze, doradzając miast tego Mohammadowi Chatamiemu, który był jego ministrem kultury.

Musawi zdecydował się na powrót dopiero teraz i to w zupełnie zmienionej roli. Dawny najwierniejszy giermek Chomeiniego, jeden z współtwórców systemu, stał się bohaterem i nadzieję tych, którzy systemu mają serdecznie dosyć. Ten, który kiedyś zamykał uniwersytety i pomagał rozbudzać niepokoje w regionie popiera teraz znaczne poszerzenie swobód, koniec wszelkich represji i otwarcie.

Czy to szczera przemiana? To wie tylko sam Musawi, ewentualnie jego najbliżsi. Zważywszy jednak na jego brak fanatyzmu, mógł się po prostu dostosować, jak niegdyś, do nowej sytuacji i ponownie starać się nią pokierować.

Mimo całego bagażu, jaki niesie, to właśnie Musawi, czy to jako nowy prezydent, czy też lider umocnionej w poczuciu własnego znaczenia opozycji, stanowi najsilniejszą nadzieję na zmiany w Iranie. A to właśnie z uwagi na mocne umocowanie w systemie, jego znajomość oraz świadomość, jak bardzo stał się dychawiczny. Musawi jest insiderem i to daje mu przewagę nad outsiderami w rodzaju Chatamiego, który miał jak najlepsze i być może nawet o wiele czystsze intencje, ale na pewno mniejsze możliwości.

Aby cokolwiek osiągnąć w nowej rzeczywistości i z nowym społeczeństwem, Musawi musi się zmierzyć z jednym ze starych współpracowników-rywali przy wsparciu drugiego.

poprzedninastępny komentarze