2009-09-11 00:08:24
Nie jestem naprawdę w stanie sobie wyobrazić, co by poczęła polska prawica bez Katynia. W 1940 roku Józef Stalin z pewnością nie przypuszczał, iż wysyłając zespół doświadczonych katów pod dowództwem swego speca nad specami, Wasilija Błochina, nie tylko zlikwiduje znaczną część polskiej kadry oficerskiej, ale w perspektywie dekad podaruje polskiej prawicy jeden z ulubionych tematów.
Można spokojnie rzec, iż mogiły ofiar tej zbrodni, stały się bardzo wygodną platformą do odgrywania politycznego spektaklu. A to, pomijając już fakt, iż na pewno nie wszystkie ofiary strzelców z NKWD, podzielały poglądy reprezentowane przez najaktywniejszą stronę tego przedstawienia, czyli PiS, nie jest objawem troski o zachowanie pamięci, tylko politycznym padlinożerstwem.
Nie można powiedzieć, że w ciągu kilku ostatnich lat liderzy PiS nie osiągnęli jednej konkretnej rzeczy: na słowa „polityka historyczna” czy też „pamięć historyczna” znaczna część obywateli naszego kraju reaguje alergicznie, w tym i niżej podpisany. Choć nie do końca słusznie, gdyż istnieje wyraźna granica pomiędzy zachowywaniem pamięci o tragicznych wydarzeniach i wyciąganiem z nich nauk na przyszłość, a wykorzystywaniem do celów doraźnego pieniactwa. Dobrym przykładem jest polityka historyczna hiszpańskiego rządu Zapatero, który nie propaguje rozliczeń za wszelką cenę, ale usuwa, niepotrzebną już po tylu latach (choć, trzeba przyznać, iż w okresie bardzo trudnej transformacji spełniła dość pożyteczną rolę) zmowę milczenia na temat frankistowskich zbrodni.
Wracając zaś do Polski, takie traktowanie historii, jakie obecnie obserwujemy, tylko szkodzi pamięci o ofiarach, które powoli stają się partyjnymi rekwizytami. Wątpliwe, aby dodało to zagadnieniu należytej powagi.
Żelaznym punktem takiej praktyki jest oficjalne uznanie, nie tylko za pomocą politycznie niezawodnego IPN-u, zbrodni katyńskiej za ludobójstwo. Mało który rodzimy polityk ośmielił się kiedykolwiek na wyłamanie się z tej linii.
Tym, który uczynił to ostatnio, oczywiście po prawej stronie sceny politycznej, okazał się Stefan Niesiołowski, czyli jedna z ostatnich osób, po której należałoby się tego spodziewać.
Z wielu powodów, których nie zamierzam tu przytaczać, Niesiołowski nie należy do moich politycznych autorytetów. Wszak to jeden z wieloletnich liderów skrajnie prawicowego ZChN-u, którego poglądy na przestrzeni lat uległy co najwyżej drobnym modyfikacjom.
A jednak to właśnie z jego ust padło wyklinane (tym bardziej, że prawdziwe) jako „rosyjska propaganda”, stwierdzenie, iż Katyń nie był ludobójstwem, tylko zbrodnią wojenną.
Spotkała go za to oczywiście wściekła reakcja ze strony prezesa i jego wiernych giermków.
Trudno już w tym momencie, i przy takim nasileniu emocji stwierdzić, czy to tylko kontynuacja cynicznej gry, czy już po prostu bezdenna ignorancja, w co, mając w pamięci liczne poprzednie perełki z wypowiedzi prezydenckiego brata i jego otoczenia, jestem nawet gotów uwierzyć.
Definicja ludobójstwa jest bardzo prosta: celowe wyniszczanie całych lub części narodów, grup etnicznych, religijnych lub rasowych. Co ciekawe, termin wraz z uzasadnieniem został ukuty przez polskiego prawnika Rafała Lemkina w okresie procesów norymberskich.
Trzeba wielkiej wyobraźni, aby przyjąć, iż oficerowie zamordowani w Katyniu stanowili grupę narodową, etniczną lub religijną. Choć zdarzyło się, że fantazja ponosiła polityków o wiele dalej, na przykład wtedy, kiedy, jeszcze pod światłym przywództwem profesora Witolda Kuleszy, IPN chciał uznać za ludobójstwo śmierć górników w kopalni Wujek. Czyżby górnicy byli odrębnym narodem czy grupą etniczną? A jeżeli tak, to czy 9 górników stanowiło pokaźną część owej grupy?
Ofiary Katynia nie zostały zamordowane z powodu polskości (poza tym, wśród nich znajdowali się też obywatele RP innego pochodzenia), ale dlatego, iż jako kadra oficerska i przedstawiciele inteligencji stanowili zagrożenie dla władzy sowieckiej, która zresztą kryteriami rasowymi się nie kierowała.
Nazywanie rzeczy po imieniu wcale nie umniejsza ogromu tej tragedii. Jednakże szukający łatwych tematów politykierzy zamiast pamięć o niej w godny sposób podtrzymać, jedynie ośmieszają samych siebie, co akurat nie byłoby złe, gdyby nie fakt, że jednocześnie szkodzą tej pamięci, za której wiernych strażników się uważają. Bo cóż innego można powiedzieć o nurzaniu kości zamordowanych w politycznym błocie, dorabianiu teorii i tak dalej? Niedługo, oby tak nie było, słowo Katyń miast z ciemnym rozdziałem historii, który trzeba traktować poważnie, będzie się zapewne kojarzyć z twarzą przeinaczającego i naciągającego fakty prezesa PiS-u.
Jest jeszcze jedna sprawa: termin „ludobójstwo” jest mocno nadużywany, nie tylko w naszym kraju. Liczne i wyssane z palca analogie nie służą przestrodze przed tą najstraszliwszą zbrodnią przeciwko człowieczeństwu: trywializują ją. A w interesie szeroko pojętej ludzkości to na pewno nie leży.
Dlatego też, wyjątkowo, muszę pogratulować Stefanowi Niesiołowskiemu wyjątkowej, jak na jego krąg polityczny, odwagi.
Można spokojnie rzec, iż mogiły ofiar tej zbrodni, stały się bardzo wygodną platformą do odgrywania politycznego spektaklu. A to, pomijając już fakt, iż na pewno nie wszystkie ofiary strzelców z NKWD, podzielały poglądy reprezentowane przez najaktywniejszą stronę tego przedstawienia, czyli PiS, nie jest objawem troski o zachowanie pamięci, tylko politycznym padlinożerstwem.
Nie można powiedzieć, że w ciągu kilku ostatnich lat liderzy PiS nie osiągnęli jednej konkretnej rzeczy: na słowa „polityka historyczna” czy też „pamięć historyczna” znaczna część obywateli naszego kraju reaguje alergicznie, w tym i niżej podpisany. Choć nie do końca słusznie, gdyż istnieje wyraźna granica pomiędzy zachowywaniem pamięci o tragicznych wydarzeniach i wyciąganiem z nich nauk na przyszłość, a wykorzystywaniem do celów doraźnego pieniactwa. Dobrym przykładem jest polityka historyczna hiszpańskiego rządu Zapatero, który nie propaguje rozliczeń za wszelką cenę, ale usuwa, niepotrzebną już po tylu latach (choć, trzeba przyznać, iż w okresie bardzo trudnej transformacji spełniła dość pożyteczną rolę) zmowę milczenia na temat frankistowskich zbrodni.
Wracając zaś do Polski, takie traktowanie historii, jakie obecnie obserwujemy, tylko szkodzi pamięci o ofiarach, które powoli stają się partyjnymi rekwizytami. Wątpliwe, aby dodało to zagadnieniu należytej powagi.
Żelaznym punktem takiej praktyki jest oficjalne uznanie, nie tylko za pomocą politycznie niezawodnego IPN-u, zbrodni katyńskiej za ludobójstwo. Mało który rodzimy polityk ośmielił się kiedykolwiek na wyłamanie się z tej linii.
Tym, który uczynił to ostatnio, oczywiście po prawej stronie sceny politycznej, okazał się Stefan Niesiołowski, czyli jedna z ostatnich osób, po której należałoby się tego spodziewać.
Z wielu powodów, których nie zamierzam tu przytaczać, Niesiołowski nie należy do moich politycznych autorytetów. Wszak to jeden z wieloletnich liderów skrajnie prawicowego ZChN-u, którego poglądy na przestrzeni lat uległy co najwyżej drobnym modyfikacjom.
A jednak to właśnie z jego ust padło wyklinane (tym bardziej, że prawdziwe) jako „rosyjska propaganda”, stwierdzenie, iż Katyń nie był ludobójstwem, tylko zbrodnią wojenną.
Spotkała go za to oczywiście wściekła reakcja ze strony prezesa i jego wiernych giermków.
Trudno już w tym momencie, i przy takim nasileniu emocji stwierdzić, czy to tylko kontynuacja cynicznej gry, czy już po prostu bezdenna ignorancja, w co, mając w pamięci liczne poprzednie perełki z wypowiedzi prezydenckiego brata i jego otoczenia, jestem nawet gotów uwierzyć.
Definicja ludobójstwa jest bardzo prosta: celowe wyniszczanie całych lub części narodów, grup etnicznych, religijnych lub rasowych. Co ciekawe, termin wraz z uzasadnieniem został ukuty przez polskiego prawnika Rafała Lemkina w okresie procesów norymberskich.
Trzeba wielkiej wyobraźni, aby przyjąć, iż oficerowie zamordowani w Katyniu stanowili grupę narodową, etniczną lub religijną. Choć zdarzyło się, że fantazja ponosiła polityków o wiele dalej, na przykład wtedy, kiedy, jeszcze pod światłym przywództwem profesora Witolda Kuleszy, IPN chciał uznać za ludobójstwo śmierć górników w kopalni Wujek. Czyżby górnicy byli odrębnym narodem czy grupą etniczną? A jeżeli tak, to czy 9 górników stanowiło pokaźną część owej grupy?
Ofiary Katynia nie zostały zamordowane z powodu polskości (poza tym, wśród nich znajdowali się też obywatele RP innego pochodzenia), ale dlatego, iż jako kadra oficerska i przedstawiciele inteligencji stanowili zagrożenie dla władzy sowieckiej, która zresztą kryteriami rasowymi się nie kierowała.
Nazywanie rzeczy po imieniu wcale nie umniejsza ogromu tej tragedii. Jednakże szukający łatwych tematów politykierzy zamiast pamięć o niej w godny sposób podtrzymać, jedynie ośmieszają samych siebie, co akurat nie byłoby złe, gdyby nie fakt, że jednocześnie szkodzą tej pamięci, za której wiernych strażników się uważają. Bo cóż innego można powiedzieć o nurzaniu kości zamordowanych w politycznym błocie, dorabianiu teorii i tak dalej? Niedługo, oby tak nie było, słowo Katyń miast z ciemnym rozdziałem historii, który trzeba traktować poważnie, będzie się zapewne kojarzyć z twarzą przeinaczającego i naciągającego fakty prezesa PiS-u.
Jest jeszcze jedna sprawa: termin „ludobójstwo” jest mocno nadużywany, nie tylko w naszym kraju. Liczne i wyssane z palca analogie nie służą przestrodze przed tą najstraszliwszą zbrodnią przeciwko człowieczeństwu: trywializują ją. A w interesie szeroko pojętej ludzkości to na pewno nie leży.
Dlatego też, wyjątkowo, muszę pogratulować Stefanowi Niesiołowskiemu wyjątkowej, jak na jego krąg polityczny, odwagi.