2010-06-13 03:40:58
W jednym z ostatnich numerów „Gazety Wyborczej” ukazał się (z doczepionym przez redakcję wiele mówiącym podtytułem „Jak głosować 20 czerwca”) dramatyczny, wręcz patetyczny apel Waldemara Kuczyńskiego, aby prezydenta wyłonić już w pierwszej turze.
Śmiało postawioną tezę autor uzasadnia jednym argumentem, że, a mianowicie, uniknięcie dogrywki pomoże ustrzec nasz kraj przed pogłębieniem się i tak już bardzo drastycznych, z czym akurat polemizować trudno, podziałów.
Jakie rozwiązanie proponuje pan Kuczyński? Bardzo proste: zamiast głosować na kandydatów, których wizję lub politykę popieramy, powinniśmy poprzeć tylko tych, którym sondaże zapewniają wejście do drugiej tury. Były minister przypomina życzliwie czytelnikom, że przecież i tak wyniki pierwszej tury zostały rozstrzygnięte na długo przed głosowaniem, więc po co to przeciągać?
Brzmi prosto i pięknie, czyż nie? Skoro sondaże zadecydowały za ciebie, to po co masz się fatygować do urny, by dopełniać nudnego i nikomu niepotrzebnego rytuału prawdziwego wyboru? Właściwie rezygnacja z tego to twój obywatelski obowiązek: ignorując go, przyłożysz tylko rękę do popełnienia zbrodni umacniania podziałów.
Skoro już pan Kuczyński był łaskaw zaprezentować nam gotowe rozwiązanie, chciałbym się bardzo dowiedzieć, czy uważa adresatów swego apelu za skończonych idiotów, czy też sam nie zdaje sobie sprawy z faktu, że jego rzekome argumenty stanowią jedną wielką logiczną porażkę.
Łatwo domyśleć się intencji pana Kuczyńskiego. Wszak dla jego kandydata sprowadzenie wszystkiego wyłącznie do pojedynku dwóch sondażowych gigantów to wariant idealny. Mało brakowało, a przyznałby się, że najlepiej to by było w ogóle zaprowadzić takie rozwiązanie na stałe, skoro sondaże potwierdzają tylko jego wymarzony schemat.
Pan Kuczyński zapomniał, lub też woli nie pamiętać, że pluralizm jest nie tylko nieodłącznym elementem demokracji, ale też, że Polska nie jest krajem dwupartyjnym, a niezależnie od obecnie miłościwie nam panującej układanki, wykazuje wiele pod tym względem dynamizmu. Swego czasu wróżono nam (sondaże, sondaże, sondaże!) długą dominację SLD pod rządami Leszka Millera, tak jak ledwie parę lat wcześniej panowanie zjednoczonej wokół loga AWS prawicy. Wtedy również starano się sprowadzić sprawy tylko do jednej z dwóch opcji, bo przecież i tak nie ma co marnować głosu na mniejsze formacje. A tymczasem AWS już nie ma, a przed SLD jeszcze bardzo wiele pracy, by choćby zbliżyć się do wyników z 2001.
Nie ma się co dziwić powtarzaniu od lat tych samych andronów, choć w odniesieniu do innych etykietek. W interesie każdego obozu jest umocnienie, - przede wszystkim psychologiczne - swej z natury rzeczy chwiejnej pozycji. Są jednak granice hipokryzji, a te pan Kuczyński wyraźnie przekroczył.
O kabaret ociera się przedstawianie, w imię uniknięcia podziałów, wyboru pomiędzy dwiema formacjami, które właśnie z generowania podziałów uczyniły swoiste wyznanie wiary. PiS na tle ideologicznym i historycznym, zaś PO, mimo zamiłowania do uprawiania modnej ostatnio „postpolityki”, jako partia o korzeniach i profilu liberalnym, na tle klasowym i ekonomicznym.
Zawężenie wyboru oznacza też ustanowienie nowego podziału: na tych dwóch sondażowych gigantów, między którymi, jak „w rodzinie”, wszystko się będzie rozstrzygać, i pozostałych, którzy winni zrezygnować ze swych idei i dążeń do ich realizacji, posłusznie akceptując i podpisując się pod narzuconym schematem.
Jak zwykłe wykluczenie milionów wyborców, odbieranie im prawa do rzetelnego wyboru, ma służyć niwelacji podziałów, doprawdy nie rozumiem.
Tak samo, nie jestem w stanie pojąć, jak pan Kuczyński chce tego dokonać, sprowadzając wszystko, od samego początku, do wyboru między jedną a drugą stroną, czyniąc z elekcji jedynie narzędzie do wykopywania i umacniania rowu.
Pluralizm jest nie tylko nieodłączną cechą demokracji. Jest też mechanizmem chroniącym nas przed redukcją do roli bezmyślnych pacynek, których cała swoboda ruchu sprowadza się do tego, czy wkręci śrubkę po lewej, czy może tę po prawej, co z demokracją ma niewiele wspólnego.
Niezależnie od wyboru, jakiego będę musiał mniej lub bardziej niechętnie dokonać w czasie balotażu, mam prawo jak i zamiar oddać 20 czerwca głos na kandydata, który odpowiada najbardziej moim przekonaniom. Druga tura jest tylko mechanizmem pomocniczym, gdyby jedna z wizji nie zwyciężyła już w pierwszej. A wybory to pojedynek wizji, które powinny być różne i sobie równe, jeżeli mamy mówić o prawdziwej, świadomej decyzji.
Wolę świadomy wybór, a potem ewentualne zastanawianie się nad mniejszym złem, jeżeli moja opcja, niestety, w uczciwej konkurencji nie uzyska wystarczającego poparcia, niż potulne statystowanie w spektaklu, w którym wyniki sondażowe, rzecz zresztą zmienna, mają stanowić ścisłe instrukcje obsługi urny.
Na szczęście krótka, ale jakże barwna, historia III RP już nie raz udowodniła bezsens takich pomysłów, jak i nietrwałość proponowanego modelu parodii demokracji.
Śmiało postawioną tezę autor uzasadnia jednym argumentem, że, a mianowicie, uniknięcie dogrywki pomoże ustrzec nasz kraj przed pogłębieniem się i tak już bardzo drastycznych, z czym akurat polemizować trudno, podziałów.
Jakie rozwiązanie proponuje pan Kuczyński? Bardzo proste: zamiast głosować na kandydatów, których wizję lub politykę popieramy, powinniśmy poprzeć tylko tych, którym sondaże zapewniają wejście do drugiej tury. Były minister przypomina życzliwie czytelnikom, że przecież i tak wyniki pierwszej tury zostały rozstrzygnięte na długo przed głosowaniem, więc po co to przeciągać?
Brzmi prosto i pięknie, czyż nie? Skoro sondaże zadecydowały za ciebie, to po co masz się fatygować do urny, by dopełniać nudnego i nikomu niepotrzebnego rytuału prawdziwego wyboru? Właściwie rezygnacja z tego to twój obywatelski obowiązek: ignorując go, przyłożysz tylko rękę do popełnienia zbrodni umacniania podziałów.
Skoro już pan Kuczyński był łaskaw zaprezentować nam gotowe rozwiązanie, chciałbym się bardzo dowiedzieć, czy uważa adresatów swego apelu za skończonych idiotów, czy też sam nie zdaje sobie sprawy z faktu, że jego rzekome argumenty stanowią jedną wielką logiczną porażkę.
Łatwo domyśleć się intencji pana Kuczyńskiego. Wszak dla jego kandydata sprowadzenie wszystkiego wyłącznie do pojedynku dwóch sondażowych gigantów to wariant idealny. Mało brakowało, a przyznałby się, że najlepiej to by było w ogóle zaprowadzić takie rozwiązanie na stałe, skoro sondaże potwierdzają tylko jego wymarzony schemat.
Pan Kuczyński zapomniał, lub też woli nie pamiętać, że pluralizm jest nie tylko nieodłącznym elementem demokracji, ale też, że Polska nie jest krajem dwupartyjnym, a niezależnie od obecnie miłościwie nam panującej układanki, wykazuje wiele pod tym względem dynamizmu. Swego czasu wróżono nam (sondaże, sondaże, sondaże!) długą dominację SLD pod rządami Leszka Millera, tak jak ledwie parę lat wcześniej panowanie zjednoczonej wokół loga AWS prawicy. Wtedy również starano się sprowadzić sprawy tylko do jednej z dwóch opcji, bo przecież i tak nie ma co marnować głosu na mniejsze formacje. A tymczasem AWS już nie ma, a przed SLD jeszcze bardzo wiele pracy, by choćby zbliżyć się do wyników z 2001.
Nie ma się co dziwić powtarzaniu od lat tych samych andronów, choć w odniesieniu do innych etykietek. W interesie każdego obozu jest umocnienie, - przede wszystkim psychologiczne - swej z natury rzeczy chwiejnej pozycji. Są jednak granice hipokryzji, a te pan Kuczyński wyraźnie przekroczył.
O kabaret ociera się przedstawianie, w imię uniknięcia podziałów, wyboru pomiędzy dwiema formacjami, które właśnie z generowania podziałów uczyniły swoiste wyznanie wiary. PiS na tle ideologicznym i historycznym, zaś PO, mimo zamiłowania do uprawiania modnej ostatnio „postpolityki”, jako partia o korzeniach i profilu liberalnym, na tle klasowym i ekonomicznym.
Zawężenie wyboru oznacza też ustanowienie nowego podziału: na tych dwóch sondażowych gigantów, między którymi, jak „w rodzinie”, wszystko się będzie rozstrzygać, i pozostałych, którzy winni zrezygnować ze swych idei i dążeń do ich realizacji, posłusznie akceptując i podpisując się pod narzuconym schematem.
Jak zwykłe wykluczenie milionów wyborców, odbieranie im prawa do rzetelnego wyboru, ma służyć niwelacji podziałów, doprawdy nie rozumiem.
Tak samo, nie jestem w stanie pojąć, jak pan Kuczyński chce tego dokonać, sprowadzając wszystko, od samego początku, do wyboru między jedną a drugą stroną, czyniąc z elekcji jedynie narzędzie do wykopywania i umacniania rowu.
Pluralizm jest nie tylko nieodłączną cechą demokracji. Jest też mechanizmem chroniącym nas przed redukcją do roli bezmyślnych pacynek, których cała swoboda ruchu sprowadza się do tego, czy wkręci śrubkę po lewej, czy może tę po prawej, co z demokracją ma niewiele wspólnego.
Niezależnie od wyboru, jakiego będę musiał mniej lub bardziej niechętnie dokonać w czasie balotażu, mam prawo jak i zamiar oddać 20 czerwca głos na kandydata, który odpowiada najbardziej moim przekonaniom. Druga tura jest tylko mechanizmem pomocniczym, gdyby jedna z wizji nie zwyciężyła już w pierwszej. A wybory to pojedynek wizji, które powinny być różne i sobie równe, jeżeli mamy mówić o prawdziwej, świadomej decyzji.
Wolę świadomy wybór, a potem ewentualne zastanawianie się nad mniejszym złem, jeżeli moja opcja, niestety, w uczciwej konkurencji nie uzyska wystarczającego poparcia, niż potulne statystowanie w spektaklu, w którym wyniki sondażowe, rzecz zresztą zmienna, mają stanowić ścisłe instrukcje obsługi urny.
Na szczęście krótka, ale jakże barwna, historia III RP już nie raz udowodniła bezsens takich pomysłów, jak i nietrwałość proponowanego modelu parodii demokracji.