2017-01-23 16:54:28
Rok temu delegaci na Kongres SLD wybrali Włodzimierza Czarzastego na przewodniczącego SLD. Po raz kolejny wielu składało Sojusz do grobu. Tymczasem partia okrzepła i ma się dobrze.
Po wyborczej klęsce i rozsypce wyborczego projektu pod nazwą Zjednoczona Lewica, poprzez własne błędy po raz pierwszy lewica nie miała swojej reprezentacji parlamentarnej. Zabrakło niewiele, jednak to w polityce ogromnie dużo. Wybór Włodzimierza Czarzastego na funkcję przewodniczącego SLD rysował nową perspektywę dla partii, która po wyborczej klęsce, znalazła się na dziejowym zakręcie. To był wybór również istotny dla całej lewicy, której Sojusz pozostaje przewodnią siłą. Zakończył się jednocześnie proces erupcji i dekompozycji w partii, którą wielu skazało już na straty. Na Kongresie SLD, szef mazowieckich struktur SLD pokonał byłego wicemarszałka Sejmu, Jerzego Wenderlicha. Wynik więc nie był do końca przesądzony, bowiem obaj kandydaci dysponowali sporym poparciem wśród delegatów. Jerzy Wenderlich to bowiem postać, która mogła się pochwalić najlepszym wynikiem wyborczym wśród wszystkich kandydatów Zjednoczonej Lewicy w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych. Pokonał on, w wyjątkowo trudnym dla lewicy regionie toruńskim, wszystkich kandydatów z PiS, PO i Nowoczesnej. Obecnie został wiceprzewodniczącym partii, co świadczy o zaufaniu do jego osoby.
Istotne było również to, iż przewodniczącego partii wskazali sami członkowie Sojuszu. Siłą każdej partii politycznej są przede wszystkim struktury i aktywni członkowie. Sojusz ma tę cechę, co pozwoliło mu przetrwać w najtrudniejszych chwilach. Nie jest bowiem sztuką być w partii, która rządzi bądź współrządzi i jest reprezentowana w Sejmie. Sztuka jest w niej być, kiedy nie idzie. Zostają bowiem zawsze najcenniejsi. Warto bowiem zauważyć na pewną analogię, która wówczas wystąpiła. W szeregach SLD ostało się ponad 20 tysięcy członków, którzy wiążą z partią nadzieję, którzy chcą w niej działać i chcą być potrzebni. Na nowego przewodniczącego zgłosiło się dziesięć osób. To świadczy o tym, że funkcja szefa SLD, mimo, że partii nie ma w Sejmie, nadal jest atrakcyjna. Jest jeden wódz PiS, był jeden wódz w PO i mamy 10 kandydatów na szefa SLD. To o czymś świadczy. W wyborach na przewodniczącego frekwencja wyniosła 64,5% aktywu SLD, kilka miesięcy po tym, jak SLD wypadł z Sejmu. To nie jest masa upadłościowa, jak chcieliby niektórzy. Liczba członków SLD przekracza 24 tysiące osób. Ten wynik ma jeszcze jeden ważny element. W podobnym czasie na funkcję przewodniczącego w wyborach powszechnym, zdecydował się PO, która przez osiem lat sprawowała władzę. Tylko 50 % członkiń i członków PO zdecydowało się wziąć udział w wyborach, czyli zaledwie osiem tysięcy osób spośród 17 tysięcy. Grzegorz Schetyna nie miał ponadto kontrkandydata. To wynik zdecydowanie na korzyść SLD, który świadczy o przywiązaniu do barw i sztandaru, jednym słowem, spuścizny partii.
Włodzimierz Czarzasty został liderem Sojuszu w najtrudniejszym dla partii momencie. Musiał w pierwszej kolejności zatrzymać rozpad partii, bowiem wielu rozgoryczonych działaczy, nie widząc dla siebie szans na profity polityczne, postanowiło Sojusz opuścić. Nie był to jednak odpływ masowy, choć wielu o tym marzyło. Wyborcy SLD to jedyny, choć kurczący się, elektorat lewicy w Polsce. SLD dziś to swoisty pociąg, jeszcze stoi na peronie, choć wycofał się do zagajnika. Pasażerów ma sporo, bo ponad milion tych, którzy zdecydowali się zagłosować na lewicę w październiku. To nie może być osierocony elektorat. Jeśli ci wyborcy zostaną pozostawieni sami sobie, to nikt po SLD płakać nie będzie. Nie warto. Do dziś członkowie SLD nie mogą zrozumieć, jak kierownictwo partii mogło zafundować im kandydaturę Magdaleny Ogórek, wymytej z lewicowych postaw, gwiazdę prawicowych mediów. Włodzimierz Czarzasty zapowiedział, że następnego kandydata na urząd Prezydenta RP wskażą sami członkowie w prawyborach. To dobra decyzja. Członkowie SLD muszą być siłą sprawczą działań własnej partii.
Nowy lider SLD okazał się dobrym organizatorem. Odwiedził wszystkie struktury Sojuszu w partii, namawiając i nakłaniając swoich członków, aby nie składali broni. Sojusz jest w opozycji pozaparlamentarnej, musi więc być bardziej wyrazista i skonsolidowana. Musi być partią alternatywną zarówno wobec PiS, który skupił wokół siebie elektorat socjalny, jak i liberalnej opozycji, zarówno PO jak i Nowoczesnej. Pierwsza partia chce budować sprawiedliwość społeczną na dewastacji państwa prawa, na ciągłej kłótni i zemście, która jest cechą charakterystyczną dla prezesa PiS. SLD musi pokazać, że nie ma sprawiedliwości społecznej bez wolności i na odwrót. Socjaldemokratyczna polityka społeczna to coś więcej niż program 500 plus, niestety nie widać takich przykładów w wykonaniu liderów SLD. Program 500 plus to największy po 1989 roku transfer socjalny w Polsce, który wymusi na rządzących dalsze takie posunięcia. Ludzie będą chcieli od państwa więcej. Społeczeństwo uwierzy, że pieniądze są i się da. I tu lewica powinna zaistnieć i przedstawić kompleksowy program. Samo negowanie PiS niczego nie zmieni. Należy budować własną narrację.
Jest coś, na co SLD powinien postawić, to polityka historyczna. To dla elektoratu tej partii bardzo ważny czynnik. Sojusz jest dziś jedyną partią, która broni honoru ludzi, którzy odbudowali kraj po zgliszczach II Wojny Światowej. Robi to jednak bojaźliwie i mało przekonująco. Ustawa dekomunizacyjna, którą rząd dobrej zmiany zafundował, napiętnuje wszystkich, którzy przed 1989 rokiem starali się dobrze służyć i pracować. To był czas, który SLD powinien wykorzystać z całą mocą. Polskie społeczeństwo nie jest tak antykomunistyczne, jakby chciało kierownictwo PiS. Każdy wie, że polskie państwo po wojnie mogło być tylko takie, jakie było. I była to decyzja wielkich mocarstw, nie samego ZSRR. Włodzimierz Czarzasty, znany z ciętego języka, powinien o tym mówić prosto, dobitnie i wyraziście, dla prawicy i tak będzie komuchem.
W ostatnich sondażach SLD cieszy się stabilnym poparciem społecznym, który pozwala marzyć o powrocie do Sejmu. W 1993 roku Sejm był bez prawicy. Tęsknota za komuną przyszła równie szybko, jak obrzydzenie solidarnościowymi elitami, które za sprawą reform Leszka Balcerowicza pozbawiły pracy trzy miliony obywateli. Prawica jednak tego okresu nie przespała. Przegrupowała się i zyskała na sile. Warto odrobić tę lekcję. SLD czeka jednak długi marsz.
Po wyborczej klęsce i rozsypce wyborczego projektu pod nazwą Zjednoczona Lewica, poprzez własne błędy po raz pierwszy lewica nie miała swojej reprezentacji parlamentarnej. Zabrakło niewiele, jednak to w polityce ogromnie dużo. Wybór Włodzimierza Czarzastego na funkcję przewodniczącego SLD rysował nową perspektywę dla partii, która po wyborczej klęsce, znalazła się na dziejowym zakręcie. To był wybór również istotny dla całej lewicy, której Sojusz pozostaje przewodnią siłą. Zakończył się jednocześnie proces erupcji i dekompozycji w partii, którą wielu skazało już na straty. Na Kongresie SLD, szef mazowieckich struktur SLD pokonał byłego wicemarszałka Sejmu, Jerzego Wenderlicha. Wynik więc nie był do końca przesądzony, bowiem obaj kandydaci dysponowali sporym poparciem wśród delegatów. Jerzy Wenderlich to bowiem postać, która mogła się pochwalić najlepszym wynikiem wyborczym wśród wszystkich kandydatów Zjednoczonej Lewicy w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych. Pokonał on, w wyjątkowo trudnym dla lewicy regionie toruńskim, wszystkich kandydatów z PiS, PO i Nowoczesnej. Obecnie został wiceprzewodniczącym partii, co świadczy o zaufaniu do jego osoby.
Istotne było również to, iż przewodniczącego partii wskazali sami członkowie Sojuszu. Siłą każdej partii politycznej są przede wszystkim struktury i aktywni członkowie. Sojusz ma tę cechę, co pozwoliło mu przetrwać w najtrudniejszych chwilach. Nie jest bowiem sztuką być w partii, która rządzi bądź współrządzi i jest reprezentowana w Sejmie. Sztuka jest w niej być, kiedy nie idzie. Zostają bowiem zawsze najcenniejsi. Warto bowiem zauważyć na pewną analogię, która wówczas wystąpiła. W szeregach SLD ostało się ponad 20 tysięcy członków, którzy wiążą z partią nadzieję, którzy chcą w niej działać i chcą być potrzebni. Na nowego przewodniczącego zgłosiło się dziesięć osób. To świadczy o tym, że funkcja szefa SLD, mimo, że partii nie ma w Sejmie, nadal jest atrakcyjna. Jest jeden wódz PiS, był jeden wódz w PO i mamy 10 kandydatów na szefa SLD. To o czymś świadczy. W wyborach na przewodniczącego frekwencja wyniosła 64,5% aktywu SLD, kilka miesięcy po tym, jak SLD wypadł z Sejmu. To nie jest masa upadłościowa, jak chcieliby niektórzy. Liczba członków SLD przekracza 24 tysiące osób. Ten wynik ma jeszcze jeden ważny element. W podobnym czasie na funkcję przewodniczącego w wyborach powszechnym, zdecydował się PO, która przez osiem lat sprawowała władzę. Tylko 50 % członkiń i członków PO zdecydowało się wziąć udział w wyborach, czyli zaledwie osiem tysięcy osób spośród 17 tysięcy. Grzegorz Schetyna nie miał ponadto kontrkandydata. To wynik zdecydowanie na korzyść SLD, który świadczy o przywiązaniu do barw i sztandaru, jednym słowem, spuścizny partii.
Włodzimierz Czarzasty został liderem Sojuszu w najtrudniejszym dla partii momencie. Musiał w pierwszej kolejności zatrzymać rozpad partii, bowiem wielu rozgoryczonych działaczy, nie widząc dla siebie szans na profity polityczne, postanowiło Sojusz opuścić. Nie był to jednak odpływ masowy, choć wielu o tym marzyło. Wyborcy SLD to jedyny, choć kurczący się, elektorat lewicy w Polsce. SLD dziś to swoisty pociąg, jeszcze stoi na peronie, choć wycofał się do zagajnika. Pasażerów ma sporo, bo ponad milion tych, którzy zdecydowali się zagłosować na lewicę w październiku. To nie może być osierocony elektorat. Jeśli ci wyborcy zostaną pozostawieni sami sobie, to nikt po SLD płakać nie będzie. Nie warto. Do dziś członkowie SLD nie mogą zrozumieć, jak kierownictwo partii mogło zafundować im kandydaturę Magdaleny Ogórek, wymytej z lewicowych postaw, gwiazdę prawicowych mediów. Włodzimierz Czarzasty zapowiedział, że następnego kandydata na urząd Prezydenta RP wskażą sami członkowie w prawyborach. To dobra decyzja. Członkowie SLD muszą być siłą sprawczą działań własnej partii.
Nowy lider SLD okazał się dobrym organizatorem. Odwiedził wszystkie struktury Sojuszu w partii, namawiając i nakłaniając swoich członków, aby nie składali broni. Sojusz jest w opozycji pozaparlamentarnej, musi więc być bardziej wyrazista i skonsolidowana. Musi być partią alternatywną zarówno wobec PiS, który skupił wokół siebie elektorat socjalny, jak i liberalnej opozycji, zarówno PO jak i Nowoczesnej. Pierwsza partia chce budować sprawiedliwość społeczną na dewastacji państwa prawa, na ciągłej kłótni i zemście, która jest cechą charakterystyczną dla prezesa PiS. SLD musi pokazać, że nie ma sprawiedliwości społecznej bez wolności i na odwrót. Socjaldemokratyczna polityka społeczna to coś więcej niż program 500 plus, niestety nie widać takich przykładów w wykonaniu liderów SLD. Program 500 plus to największy po 1989 roku transfer socjalny w Polsce, który wymusi na rządzących dalsze takie posunięcia. Ludzie będą chcieli od państwa więcej. Społeczeństwo uwierzy, że pieniądze są i się da. I tu lewica powinna zaistnieć i przedstawić kompleksowy program. Samo negowanie PiS niczego nie zmieni. Należy budować własną narrację.
Jest coś, na co SLD powinien postawić, to polityka historyczna. To dla elektoratu tej partii bardzo ważny czynnik. Sojusz jest dziś jedyną partią, która broni honoru ludzi, którzy odbudowali kraj po zgliszczach II Wojny Światowej. Robi to jednak bojaźliwie i mało przekonująco. Ustawa dekomunizacyjna, którą rząd dobrej zmiany zafundował, napiętnuje wszystkich, którzy przed 1989 rokiem starali się dobrze służyć i pracować. To był czas, który SLD powinien wykorzystać z całą mocą. Polskie społeczeństwo nie jest tak antykomunistyczne, jakby chciało kierownictwo PiS. Każdy wie, że polskie państwo po wojnie mogło być tylko takie, jakie było. I była to decyzja wielkich mocarstw, nie samego ZSRR. Włodzimierz Czarzasty, znany z ciętego języka, powinien o tym mówić prosto, dobitnie i wyraziście, dla prawicy i tak będzie komuchem.
W ostatnich sondażach SLD cieszy się stabilnym poparciem społecznym, który pozwala marzyć o powrocie do Sejmu. W 1993 roku Sejm był bez prawicy. Tęsknota za komuną przyszła równie szybko, jak obrzydzenie solidarnościowymi elitami, które za sprawą reform Leszka Balcerowicza pozbawiły pracy trzy miliony obywateli. Prawica jednak tego okresu nie przespała. Przegrupowała się i zyskała na sile. Warto odrobić tę lekcję. SLD czeka jednak długi marsz.