Wstępniaczek
2009-07-15 10:32:07
A więc stało się. Redaktorzy portalu „lewica.pl” zgodzili się na to, abym mógł poprowadzić na nim bloga. Ta decyzja daje mi prawo do korzystania z owoców cudzej pracy – portal wymaga jej potwornej ilości - dla wyrażenia własnej tożsamości politycznej, co z pewnością zobowiązuje co do jakości wpisów. Jest to też bardzo miły gest z czysto ludzkiego punktu widzenia, bo z wieloma osobami z tej redakcji darłem koty o priorytety działań polskiej lewicy, często w sposób zaciekły i bezwzględny.

O czym będzie ten blog? Odpowiedź tkwi w podtytule: „ludzki wymiar polityki”.
Politykę zazwyczaj postrzega się jako pewnego typu grę strategiczną, w której oficjalne motywy uczestnictwa muszą być skrajnie rozmyte wielorakością i komplikacją świata, a prawdziwe – pazerność i próżność - należy przyjąć jak dopust boży. W tej sytuacji, obywatelowi pozostaje niewiele do zrobienia – jego prosty umysł nie jest przecież w stanie objąć sfery przeznaczonej najwyraźniej tylko dla tych „co się znają”, a poczucie przyzwoitości nakazuje trzymać się z dala od koterii cwaniaków. Zgodnie z takim rozumieniem polityki, jedynym co może zrobić zwykły człowiek, jest scedowanie swojego prawa do współdecydowania o losie wspólnoty na owych profesjonalistów: polityków i ekspertów i dopilnowanie, aby ster władzy dzierżyli w ręku zawsze ci, których stopień degeneracji moralnej wydaje się niższy niż u konkurentów. Nie należy przy tym hodować złudzeń ani co do poziomu moralnego wybrańców, ani co do przewidywanych skutków ich działalności, warto za to uznać za normalne, że te ostatnie nie przyniosą istotnych korzyści dla naszego życia. A skoro tak, to znika chęć do uczestnictwa, ba, nawet kontroli poczynań tych, którym pieczę nad swoim życiem powierzamy.

Te dwa kroki: rezygnacja z własnego udziału i brak zainteresowania działaniami tych, którzy ów udział przejęli, to kamienie milowe obecnego systemu. Kamienie, które sami kładziemy, tworząc do tego oczywiście stosowne alibi w tysiącu wersji o braku czasu, wyższości rodziny, złych urzędnikach itd.

Takie rozumienie polityki – podsuwane ochoczo przez media i samych aktorów partyjnych rozgrywek - separuje ją w świadomości ogółu od sfery społecznej, prowadzi do tego, że sami rezygnujemy z walki o lepszą przyszłość. Przyjmujemy sugestię, że polityka to jakaś potyczka możnych na górze, która nie ma związku z naszym życiem.

Coraz częściej nie dostrzegamy jej w codziennych rzeczach, którym ona nadaje kształty: w rozplanowaniu transportu miejskiego, wysokości opłat mieszkaniowych, długości czasu traconego w korkach, standardzie szpitala publicznego czy tym, że w przestrzeni publicznej ubywa ławek, ale więcej jest kamer.

Co gorsza, w ten sposób tracimy też zwykłą ludzką wrażliwość. Już nie razi nas, że ludzie mieszkają w kanałach, kobieta w barze mlecznym słania się za nogach z przepracowania, a w robocie nie wszystkim płacą tyle, ile powinni. Szepcze się nam do ucha, że za to wszystko odpowiadają obiektywne procesy, że nie ma co główkować, skoro apolityczni eksperci nie widzą innej szansy na rozwiązanie problemu. Przekonuje, że zamiast współdecydować lepiej zapłacić, a samemu nie interesować się niczym poza grillem u znajomych, komunią wnuczki czy zakupem plazmy… Dopiero, gdy polityka w chodzi w życie z siłą huraganu, kiedy skutkuje eksmisją, utratą pracy, ubóstwem lub upokarzającym kompromisem, powraca nagle obywatelskość. Wtedy jednak przekonujemy się, że już nie ma już żadnej wspólnoty, która za nami stanie, a ludzie, na których scedowaliśmy swoje obywatelstwo, mają nas za nic, i że mogą to robić zupełnie bezkarnie, bo wszyscy wokół aprobują taki stan rzeczy dokładnie w taki sam sposób, jak my to czyniliśmy. Wtedy okazuje się nagle, że każdą formę aktywności obywatelskiej trzeba budować od podstaw, ale najpierw trzeba nauczyć się kontekstu społecznego i umiejętności politycznych. Nie jest to łatwe i część z pokrzywdzonych na zawsze pozostanie przekonana, że padła ofiarą spisku Żydów lub księży, albo też straci wszystko wierząc w martwe instytucje, i pisując w nieskończoność do ministrów, sądów czy gazet.

W rzeczywistości sprawa jest prosta – prawdziwa polityka ma wymiar zwyczajny i dotyczy przede wszystkim rzeczy małych, zaś wielkie rozwiązania, programy czy projekty stanowią tylko przedłużenie, tego co codzienne. Liczą się w niej ludzie – ale tylko ci, którzy mają własną tożsamość wyrażającą się w braku pokory wobec świata, chęci dokonywania własnych ocen i wyborów, realizacji autonomicznych działań. Ważne są idee i interesy, ale najbardziej gorąca dyskusja dotyczy narzędzi i metodyki działania, bowiem trudniejsze od wyboru celów zawsze pozostaje zawsze pytanie „jak?”. To właśnie odróżnia ją od polityki pozorowanej, pełnej rzeczy wielkich, nadmuchanych i pustych, których nijakość ukrywa się przez personalizację dokonywanych wyborów, błękitne szkła kontaktowe i wzajemne wyciąganie haków na siebie. Polityki, warto zauważyć, pełnej mydłków, którzy nie są w stanie dać żadnego konkretnego komunikatu, bo nie mieli czasu wyrobić sobie poglądów między planowaniem swojej kariery, podgryzaniem konkurenta do stołka i lekcjami marketingu politycznego.

Mój blog będzie właśnie o ludzkim wymiarze polityki. Wielkie pytania i problemy będą tu wynikały ze spraw przyziemnych – choć nie błahych – a opinie autorytetów zastąpią przemyślenia pełne prostoty, ale – mam nadzieję - nie prostactwa. Nie zabraknie zdecydowanych opinii i kontrowersyjnych tez, ale bez wpisanego w podtekst życzenia, aby stały się one aksjomatami dla kogokolwiek. Takie podejście wynika z mojego gorącego przekonania, że rzeczywiście lepszy świat może się wykluć tylko z rozsądnych odpowiedzi na morze pomniejszych pytań, a nie z zastosowania jednej magicznej formułki stworzonej przez genialnego filozofa czy innego dobrodzieja ludu. A także - z nieustającej wiary w to, że skuteczność znajdowania rzeczywistych recept na bolączki rzeczywistości zależy przede wszystkim od tego, w jakim stopniu będzie to proces kolektywny, który da wszystkim chętnym szansę na wykorzystanie swej wiedzy i doświadczeń dla wspólnego dobra.






następny komentarze