"Po-lin" czyli kiedy dobry chrześcijanin może zaakceptować Żyda
2009-01-29 22:44:16
Ze zdziwieniem przeczytałam recenzję filmu Jolanty Dylewskiej "Po-lin. Okruchy pamięci" autorstwa Adama Ostolskiego, zamieszczoną na lewica.pl. Autor nie wymienia głównej cechy filmu, a mianowicie: religijnej narracji.

Narrator filmu (Piotr Fronczewski) nie przypadkiem brzmi jak opowiadacz bajek z kina familijnego. Jego ton idealnie współgra z treściami, które czyta. O codzienności Żydów, którzy mieszkali w przedwojennej Polsce dowiadujemy się z opowieści sformułowanej niczym niedzielne kazanie na temat życia przykładnych chrześcijan. Owszem, wspomniani są "młodzi, którzy pokątnie czytają Marksa", ale narracja jest podporządkowana obrządkom religijnych Żydów, ułożona zgodnie z chronologią życia pobożnych, przepojona mistycyzmem. Wielokrotnie płynnie przechodzi od opisu faktów do opisu relacji Boga z jego wyznawcami.

Rozumiem, że Jolanta Dylewska, reżyserka filmu, zdecydowała się na taki typ opowieści ze względu na materiały, z których korzysta. Są to księgi pamiątkowe oraz dokumentalne zdjęcia społeczności żydowskich zamieszkujących małe miasteczka. Tam odsetek wierzących był niewątpliwie największy. Z pewnością życie podwójnie niemych bohaterów "Po-lin" (nieme taśmy oddają ciszę po Zagładzie) było w ogromnym stopniu zdefiniowane przez religijność.

W Polsce wybór takiej narracji nabiera jednak specyficznego wymiaru. W Polsce, w której dyskurs dominujący przepojony jest "antyświeckością", po drugie całkiem nieźle miewa się antysemityzm, a jeszcze lepiej - i to jest moje "po trzecie" - jego odmiana w postaci hasła o "żydokomunie".
Oglądając "Po-lin" - oprócz poruszenia i niepokoju, jaki ten film wywołuje - nie mogłam pozbyć się wrażenia, że religijny charakter narracji jest ukłonem w stronę takiej publiczności, która może zaakceptować "Żyda" (o Żydach w liczbie pojedynczej zwykła mówić endecja) tylko w jego odmienności, by nie rzec: folklorze. Która zechce mu być przychylna, a może nawet uronić łzę nad jego stratą tylko wtedy, gdy okaże się bezbronnie inny. Trochę rozczulający. I tak szczerze, gorliwie, szlachetnie - bo zupełnie jak dobrzy Polacy - wierzący w Boga.

A co z Żydami, którzy nie byli religijni? Co z tymi, którzy rezygnowali z wiary na rzecz socjalizmu, albo zakazanego wówczas komunizmu? Co z tymi, którzy nie identyfikowali się ze wspólnotą wyznania mojżeszowego, lecz jako internacjonaliści? Albo Polacy? Może nie stanowili większości. Ale film "Po-lin" pozostawił we mnie żal, że przez dobór narracji wykluczono ich z rytuału pamięci, jakim niewątpliwie jest ten film.

Być może Jolanta Dylewska wybrała dyskurs religijny chcąc do owego rytuału zaprosić jak najwięcej ludzi. Nie oceniam tego wyboru jednoznacznie negatywnie. Nie tylko narracja filmu, lecz jego opis i recenzje sugerują jednak, jakoby przedstawiał on Żydów w przedwojennej Polsce. Tymczasem przedstawia on tylko jeden wymiar życia tej mniejszości, w niewiarygodnej jak na dwudziestolecie międzywojenne harmonii, spójności, jednolitości.

Tym sposobem ci, którzy odrzucili identyfikację religijną kolejny raz zostali dyskretnie usunięci z historii.



następny komentarze