2009-02-16 10:42:22
Rzecz w tym, na co by tę kasę przeznaczono. Tzw. "dostęp" wiosny - czyli kroku cywilizacyjnego - nie czyni. Dostęp polegający na okablowaniu lub objęciu zasięgiem miejscowości, które dotąd go nie miały. Nie czyni tej wiosny także zakup komputerów. Bo sprzęt - nawet świetny - to dopiero jedna jaskółka.
Trzeba się chwilę zastanowić, dlaczego mimo, że w wielu miejscowościach i domach zasięg jest, z internetu korzystają niemal jedynie ludzie młodzi, głównie w celach robienia zakupów i wysyłania maili. Stosunkowo rzadko używają oni internetu jako źródła informacji.
Regularnie (przynajmniej raz w tygodniu) z internetu korzysta 39% Polaków w wieku 16-74 lata. Jedynie ok. 50% osób zadeklarowało, że kiedykolwiek korzystało z internetu. W tym, w celu czytania/pobierania czasopism online: 15%;
w celu udziału w czatach i forach dyskusyjnych: 26%(dane: GUS, 2007 r.)
Czynnikami wpływającymi na ilość i jakość używania internetu są m.in. wiek, płeć i pochodzenie społeczne.
Korzystanie z internetu wymaga umiejętności podstawowej obsługi komputera. Ta z kolei, o ile młodym wydaje się kompetencją prostą i dostępną, o tyle ludziom starszym często poza zasięgiem ich możliwości. Bo kompetencje to w ogromnej mierze ich "poczucie" - przekonanie, że na czymś się znamy lub poznać z łatwością możemy. Lub przekonanie odwrotne - że coś jest nie dla nas, że sobie z tym nie poradzimy, że lepiej w ogóle nie tykać, bo tylko się popsuje, zmarnuje lub zniszczy.
Na podobny brak poczucia technicznej kompetencji i możliwości jej zdobycia cierpią kobiety. Ukuto na to nawet specjalny termin: technofobia. Technofobia jest chorobą przenoszoną drogą socjalizacji. O ile chłopcy - by dobrze się w swojej płci usadowić - muszą opanować świat techniczny, o tyle dziewczynki, jeśli nie chcą zbierać kuksańców za "niekobiecość" - przeciwnie. Chłopcy muszą zaglądać do silnika, wywiercić w ścianie dziurę, podłączyć pralkę, zbudować regał, rozmontować namiot. Są wychowywani w przekonaniu, że "naturalnym" jest interesowanie się sprawami techniki i zdobywanie technicznych umiejętności, przynajmniej na poziomie domowego majsterkowicza.
Wychowanie to oparte jest na założeniu seksistowskim - jakoby mężczyźni mieli do spraw technicznych specjalne predyspozycje, więc ich nie przejawianie skutkuje wykluczeniem ze społecznie nagradzanego "męskiego grona". Patriarchalny charakter tożsamości płciowych i przemoc użyta do ich konstruowania dotyka w równym stopniu wszystkich płci. Rzecz w tym, że jednym kompetencje wcielone na skutek tej przemocy będą przez całe życie pomagać w zdobywaniu dobrych pozycji w społecznym świecie, a drugim przeciwnie.
Tymi "drugimi" są rzecz jasna kobiety. Kobiety, które dokonują samowykluczenia z zawodów technicznych i informatycznych. Nieporównywalnie rzadziej niż mężczyźni zostają inżynierkami, programistkami, informatyczkami. Jak każde samowykluczenie jest ono manifestacją uwewnętrznionego przekonania wdrażanego kobietom od dziecka, że się do tego nie nadają.
Samowykluczenie to przejawia się w dużo bardziej prozaicznych momentach niż wybór studiów. Co robisz, szanowna czytelniczko, gdy masz zamontować nową półkę w mieszkaniu? Gdy popsuła ci się lodówka? Gdy chcesz zainstalować nowe oprogramowanie w komputerze? Albo ten - odpukać - załapał wirusa? Gdy kupiłaś sobie dvd, ale kabel nie pasuje i trzeba kupić nowy? Zabierasz się za to sama? Szukasz informacji w instrukcji albo internecie? A może prosisz męża o pomoc? Stukasz do sąsiada? Dzwonisz do kolegi? W końcu wzywasz specjalistę i płacisz specjaliście?
Nie chodzi o to, że kobiety próbują, ale nie potrafią. Nie przychodzi im nawet do głowy, żeby spróbować. Wiedzą, że nie wiedzą. I wierzą w swoją niewiedzę z siłą dogmatyczek. Mężczyźni odwrotnie: nie przychodzi im nawet do głowy, że mogliby poprosić kogoś o pomoc. Nie wiedzą, że nie wiedzą. I ślepo wierzą, że potrafią nawet, jak nie potrafią. A, jak wiadomo, wiara czyni cuda.
Na obie zmienne - płeć i wiek - nakłada się pochodzenie społeczne, które z równie żelazną zasadą i równie silną przemocą rozdziela poczucie kompetencji. Sądzę, że internetu dotyczy ono szczególnie, bo komputer przywędrował do Polski w aurze towaru drogiego, luksusowego, wymagającego specjalnych umiejętności. Internet zaś - z pomocą magii eksperckiego języka - jawi się jako zjawisko zawrotnych prędkości, przynależne miastowemu trybowi życia, wymagające tzw. obycia z nowoczesną technologią.
"Walka z zapóźnieniem cywilizacyjnym wynikającym z braku dostępu do nowoczesnych technologii" nie może zatem polegać na dostarczeniu technologii bez brania pod uwagę braku (subiektywnie odczuwanego lub faktycznego) kompetencji korzystania z niej. Brak ów spowodowany jest rozmaitymi uwewnętrznionymi wykluczeniami. Ani kabel, ani nadajnik, ani komputer nie zmienią społecznej struktury. Pozwolą tylko lepiej zamaskować jej dyskryminacyjny charakter. Rząd chciałby się pochwalić, że w każdym polskim domu jest zasięg. Kto z niego skorzysta i w jaki sposób - to już nikogo nie interesuje. Na szczęście dla rządu, bo gdyby zainteresowało, okazałoby się, że trzeba w tym kraju zmienić dużo więcej niż długość kabla.
*Źródło informacji: Gazeta Wyborcza