Wyemancypowane prymuski urody
2009-05-15 18:37:45
Pracownice Książnicy Pomorskiej ze Szczecina postanowiły udowodnić, że wbrew stereotypom są ładne, seksowne, "kobiece". - Chcemy pokazać, że jesteśmy kolorowe, nie mamy błon między palcami, ani nie sypiamy na pajęczynach - twierdzi Mirosława Krzywicka, jedna z bibliotekarek. "Sypianie na pajęczynach" to oczywiście - świadome lub nie - nawiązanie do brutalnego żartu o tzw. starych pannach: ponoć na skutek braku seksu wstępu do waginy chroni coraz grubsza plątanina włosów i dziewiczej błony (przywołanej zresztą także w zdaniu bibliotekarki, która koniecznie chce być ponętną). Wszak nieużywane kobiety usychają i zarastają. W języku mniej rubasznym rezygnacja z urodyzmu i odmowa udziału w rynku seksualnym na prawach towaru nazywa się "niedbaniem o siebie" lub "niepokojącym zapuszczeniem". Do tych zwrotów najczęściej dołącza sugestia, że delikwentka ma depresję.

Podobną akcję przedsięwzięły studentki polonistyki UW. Ruszyły na odsiecz własnej atrakcyjności prezentując się w pozach sexi, crazy and cool na zdjęciach prezentowanych aktualnie w uniwersyteckich budynkach.

Ciekawe, jak przebiegał casting do obu przedsięwzięć. Ciekawe, jak czuły się koleżanki bibliotekarek i studentek, które nie mieszczą się w restrykcyjnie skrojonych normach kobiecej urody, lub nie są na tyle pewne siebie, by poczuć się zaproszonymi do prezentowania poprawnej "kobiecości".

Oba wydarzenia ich inicjatorki prezentują w kategoriach walki ze stereotypem, jakoby praca naukowa czyniła kobiecość jej adeptek podejrzaną i niepełną. Nie przeczę, że taki stereotyp istnieje. W sferze pracy intelektualnej kobiety wciąż stawiane są przed wyborem: rola płciowa czy rola zawodowa. Za każdy słono się płaci.

Udowadnianie, że jest się ładną i atrakcyjną to jednak nie walka ze stereotypem, lecz desperacka próba, by mieć ciastko i zjeść ciastko. Nie byłoby w tym może nic złego, gdyby nie odbywała się ona kosztem innych kobiet. Dopóki bowiem kobiety ocenia się na podstawie ich sukcesów i porażek na rynku seksualnym i matrymonialnym, a gwarancją owego sukcesu jest uroda, dopóty podobne akcje będą jedynie podtrzymywać opresyjny terror piękności. Polega on na tym, że uroda - luksusowy towar, kupowany w postaci kosmetyków, zabiegów, ubrań, odpowiedniego stylu życia, kompetencji w dziedzinie mody - decyduje o wartości kobiet i o ich poczuciu wartości, a zatem o ich być albo nie być.

Innymi słowy dopóki musimy być piękne, udowadnianie, że takie jesteśmy, jest nie tylko golem do własnej bramki, ale także wyrazem braku elementarnej solidarności z tymi, których na piękno nie stać lub które nie pasują do obecnego, skrajnie niedemokratycznego kanonu urody. Niedemokratycznego w tym sensie, że nie mamy możliwości udziału w jego kształtowaniu. A nawet gdybyśmy miały, kanon jest zawsze autorytarny: pozbawia przywilejów wszystkich tych, którzy się w nim nie mieszczą. Dlatego zamiast próbować go wypełniać, trzeba zakwestionować samą zasadę urodyzmu.

"Samobój", o którym mowa, nabiera dodatkowego znaczenia w kontekście nauki. Role płciowe są codziennym, czasem niewidocznym, czasem bolesnym brakiem wolności. Elementem tej opresji jest traktowanie kobiet jako intelektualnie ułomnych, ze względu na ich rzekomo nadmierną emocjonalność i niedostatki racjonalności, w którą ponoć wyposażona jest męskość. Jak wielką moc sprawczą ma ten stereotyp - wystarczy sprawdzić proporcje płciowe pracowników naukowych wyższego szczebla. Tym, którzy nadal nie wierzą, polecam film "Pseudo".

W obliczu tego przejawu mizoginii kobieca autoprezentacja polegająca na skrupulatnym dopełnianiu obowiązków kobiecości, jest dostarczaniem kolejnego dowodu na to, że kobiety w polu naukowym to - w przeciwieństwie do ludzi reprezentowanych przez mężczyzn - "jedynie" istoty zdeterminowane płcią. Wszak wedle tej samej mizoginicznej logiki "ciuszki, szminki, fincifluszki" są wyrazem determinizmu natury, w sidłach którego tkwią kobiety. Dla przeciwników kobiecej emancypacji oznacza to, że podobnej niewoli podlegają także kobiece umysły.

W związku z powyższym walka ze stereotypami na temat kobiet, które wzięły na warsztat szczecińskie bibliotekarki i warszawskie studentki polonistyki, powinna przebiegać na opak. Dopóki kobiety będą wyśmiewane, upokarzane i dyskryminowane ze względu na niespełnianie wymogów kobiecości - z których jednym jest bycie ładną - dopóty powinnyśmy ten stereotyp przesadnie potwierdzać. Zamiast zachowywać się wobec opresyjnej kultury jak klasowa prymuska walcząca o szóstkę, trzeba demonstracyjnie udać się na wagary i walczyć o jedynkę z zachowania.

Sprzyjanie terrorowi piękności może być co najwyżej rezygnacją z wyczerpującej i raniącej walki o życie nieskrępowane rzadko artykułowanymi wprost nakazami.(Jeśli ktoś nie wierzy, do jakiego stopnia są one silne, polecam drobny i śmieszny eksperyment: raz jeden przejechać się środkiem publicznego transportu z wyraźnie nieogolonymi nogami. Sezon wiosenny sprzyja. Panowie niech namówią na to koleżankę i jadą z nią. Będzie śmiesznie do czasu, gwarantuję). Z pewnością jednak nie ma się czym chwalić. Jeśli chcemy z nim walczyć - a z terrorem nie ma żartów - jest to walka, która wymaga solidarności, drogie panie. A solidarność polega między innymi na tym, że rezygnuje się z własnych a priori danych przywilejów zamiast udawać, że się ich nie ma.


poprzedninastępny komentarze