Feminizm jako utrata niewinności
2009-09-25 14:47:29
Jestem zaproszona na obiad do kuzyna. Kuzyn jest z pokolenia moich rodziców. W salonie przy stole zasiadamy w składzie: on (na centralnym krześle), Dziewczyna Kuzyna, jego córki: Natalia i Karolina, Chłopak Karoliny oraz ja.

Kuzyn siedzi. Zarządza tematami rozmowy, stara się, by konwersacja nie była rwana, a pozory swobody i luzu zachowane. Wstaje najdalej do barku, by dolać wina. Na trasie salon-kuchnia nieustannie kursuje Dziewczyna Kuzyna. Kuzyn daje sygnał na start jedzenia, gdy jego Dziewczyna utknęła gdzieś pomiędzy salaterką z sałatką, tacą z owocami i talerzykiem z posiekaną natką pietruszki. Przecież „wszyscy“ już siedzimy. Ona do „wszystkich“ się najwyraźniej nie zalicza. Ona jest osobnym zbiorem, reprezentacją drugiego obiegu. Na razie jednoosobową.

Po posiłku głównym pierwszy zrywa się kto? Ona, a jakże. Czyli ta, która zasiadła do niego ostatnia. Gdy zaczyna zbierać brudne talerze wstaje Natalia, oferuje pomoc i niezwłocznie przechodzi od słów do czynów. Po ostatnim kęsie zrywa się także Karolina. Wszystkie trzy za chwilę odmaszerują do kuchni z naręczami naczyń, w korowodzie posługaczek.

To, że kobiety wstają, by posprzątać po pierwszym kulinarnym występie i przygotować kolejny jest tak samo przeźroczyste jak to, że mężczyźni nie ruszają się z miejsca oczekując na dalsze przyjemności i bycie obsłużonym. Kuzyn i Chłopak Karoliny nawet na chwilę nie przerywają rozmowy. Pardon, Kuzyn rzuca do Dziewczyny: „wstaw wodę na herbatę“. Żadnego „poproszę“, żadnego „dziękuję“, żadnego „czy mogłabyś“, nie wspominając już o tym, by w korowód wstąpiły i męskie nogi. Oni rozmawiają. Oni debatują. Oni są w świecie salonu. One odmaszerowują do kuchni.

Salon, gdzie debatuje się, dyskutuje, pręży, pokazuje swoje zabawki i swój oręż. Gdzie jest miejsce na ważne tematy. Salon, w którym zapadają decyzje. W którym króluje głos męski. Salon jest stworzony do odbijania go echem, zwielakratniania, upajania się nim. Salon jest agorą. Tu brzmią donośne basy, stukają kieliszki, połyskują mankiety lub najmodniejsze trampki, brzęczą porcelanowe filiżanki, leją się wina, skrzypią kredensy, onieśmielają obrazy. Tu rozgaszcza się dostojeństwo, pewność siebie, rubaszność, tubalność, ważność. Tu się rości do prawdy.

Kuchnia, gdzie obsługuje się innych. Dba o innych przyjemność. Przygotowuje rozkosze dla tych, którzy goszczą w salonie. W kuchni mówi się cicho, kobiecym głosem. Szepcze się przy kuchennym stole tak, by ci w salonie nie usłyszeli. Czasem śmieje wysokim, tłumionym śmiechem. Piskliwie, jak dziewczynki, które coś knują albo kogoś obgadują. W kuchni ciężko się pracuje. Wykonuje mnóstwo czynności naraz, z trudem panuje nad wszystkimi fajerkami i piekarnikiem, nad zlewem, ścierkami, słoiczkami z przyprawami. W kuchni się poci i męczy. Czasem głośniej tłuknie się garnkiem, ale to bywa źle widziane przez tych z salonu: nie lubią, gdy ich głosy zakłóca coś, co jest poza ich wzrokiem i zainteresowaniem. W kuchni załatwia się sprawy od kuchni. Zjada okruszki, resztki, przypalone naleśniki. Pełne, udane, przystrojone potrawy wędrują nienadgryzione do salonu, dla innych. W kuchni preparuje się wykwintny świat, kuchnia ukrywa proces jego przygotowania.

Uczestniczę w rozmowie Kuzyna i Chłopaka jego córki. Dawno się nie widzieliśmy, więc apdejtują wiedzę, czy nadal jestem taka zadziorna i jak daleko można na tej zadziorności zajechać. Skąd za nią wywalają, a gdzie pozwala ona uzyskać szacunek ciut większy niż paternalistyczna uprzejmość, którą zwyczajowo daje się kobietom na starcie. Daje, dopóki nie zaczną zgłaszać, że jednak przyszły po więcej zwłaszcza, że dają więcej.

Gdy wszystkie przystolne panie zrywają się, by przejść z salonu do kuchni, jestem w kropce. Dołączając do nich oddam pole. Zgodzę się na odwieczny porządek rzeczy, w którym salon przynależy mężczyznom, kuchnia zaś kobietom. Zrezygnuję z miejsca, o które uważam, że kobiety powinny walczyć. Pozwolę, by moje krzesło, które z trudem tu wcisnęłam, znowu wylądowało w korytarzu, za drzwiami, poza centrum.

Jeśli zostanę w salonie, zdradzę kobiety. Wywyższę się ponad nie. Oddeleguję je do sprzątania niczym trzeci mężczyzna przy stole. Zachowam się jak nuworysz, który dopuszczony na salony demonstracyjnie odcina się od przedstawicieli klasy, z której właśnie awansował.

Jeśli wyjdę z kobietami do kuchni zdradzę siebie. Swoje ideały, poglądy, słuszność, wizję. Zaprzepaszczę trud, który dotąd podjęłam, by dostawać więcej niż całowanie rączek i komplementy za dobrze ugotowane jedzenie.

Jeśli zostanę w salonie nie będę mogła porozmawiać z kobietami, za którymi się stęskniłam. Nie dowiem się, co u nich, a przecież w gruncie rzeczy interesuje mnie to dużo bardziej niż udowadnianie komukolwiek, że potrafię myśleć. Niż zdobywanie szacunku u tych, którzy potraktują mnie jak wyjątek od reguły.

Jest trzecia droga: ujawnić reguły gry. Powiedzieć do kobiet: "Dokąd się zrywacie? Może panowie zaniosą talerze, a my pogadamy? Tak dawno się nie widziałyśmy!" Albo zapytać mężczyzn: "Moglibyście posprzątać? Chciałybyśmy pogadać." Albo z grubej rury orzec: "To nie fair, że my sprzątamy, a wy siedzicie. Nie zgadzam się na to."

Na to dictum zapewne kobiety rzucą się do łagodzenia sytuacji i zapobiegania nadciągającej chryi. Zapewnią, że dla nich to nie problem, one uwielbiają sprzątać, a w ogóle ich chłopcy zawsze im pomagają. Mężczyźni wymienią między sobą kilka złośliwych żartów pod moim adresem, demonstracyjnie przemaszerują trasę do kuchni i z powrotem, by całe zdarzenie skwitować moim przewrażliwieniem.

Trzecia droga oznacza bycie popsuj-zabawą. Grozi odpowiedzialnością za skwaszenie atmosfery. Przynosi konsekwencje w postaci obrazy, ostracyzmu, bycia obiektem plotek, noszenia łatki nieznośnej, ekscentrycznej, niemiłej, bez-poczucia-humoru. Jednym słowem: niebezpiecznej.

Tysiące decyzji, które musisz co dzień podjąć. Które wolisz, by podjęła za Ciebie sytuacja. Pozwalasz na to, bo paraliżuje cię wstyd, poczucie winy, niepewność, niechęć do ponoszenia ich kosztów. I tak je ponosisz, bo czerwone policzki, a wraz z nimi rozliczne duchy, dopadną cię na klatce schodowej, gdy opuszczać będziesz kamienicę Kuzyna. Schodząc po schodach mijać będziesz kolejne mieszkania, a w każdym z nich kolejne salony i kolejne kuchnie. W nich zaś kolejnych mężczyzn i kolejne kobiety.

Nie ma takiego wyjścia, którym można wyjść niezadraśniętą. Droga pomiędzy salonem i kuchnią utraci całą swoją neutralność gdy tylko zadasz sobie pytanie, kto nią chodzi i kto gdzie jest gościem, a gdzie stałym bywalcem. Wraz z pytaniami znika niewinność pytanych, ale i pytających.


(Rozwiązaniem jest kuchnia i salon w jednym)


poprzedninastępny komentarze