2011-08-22 19:37:09
Ułamał mi się ząb, pędzę do pierwszego gabinetu, który przyjmie mnie jeszcze dziś, bo jutro wyjeżdżam. Trafiam do sieciówki.
Lekarz jest cały biały, nawet skarpetki ma białe, włosy też. Siadam na fotelu, on fotel kładzie, aż mam nogi wyżej niż głowę. Wtedy zaczyna wykład. Przemawia do mnie dobre 10 minut. Lubię być doinformowana, ale nie rozumiem, czemu muszę go słuchać do góry nogami, patrząc w niego jak mysz na orła.
Od tego wiszenia trochę kręci mi się w głowie, wiec w pierwszej chwili nie rejestruję, gdy mówi:
- Ząb będzie pani latał, jak Żyd po pustym sklepie.
- Jak kto po pustym sklepie? - naprawdę myślę, że się przesłyszałam.
- Nieważne. To taki żart. Powiedzenie. Latać jak Żyd po pustym sklepie.
- Wie pan, jestem Żydówką i mnie takie żarty nie śmieszą.
- To tylko takie powiedzenie. Nie ma w nim nic antysemickiego. Ale jeśli poczuła się pani urażona, to przepraszam.
Dentysta gładko przechodzi do dalszej części wykładu. Pozostajemy w pozycji: on górą, ja dolinami. Uwagę próbuję dzielić między jego słowa, a głos w mojej głowie: "ten człowiek ma zamiar wyciąć ci kawałek dziąsła. Od niego zależy, na ile będzie cię to bolało. Czy jesteś pewna, że to odpowiednia osoba do przejęcia kontroli nad twoim ciałem? Jeszcze możesz brać nogi za pas, ale jak zacznie borować, to będzie za późno".
Jutro wyjeżdżam, jest późno, nie zdążę do innego lekarza, postanawiam więc zostać. I wtedy on sadzi kolejny bon mot:
- Reklamy uczą myć zęby metodą kółeczkową. Ale te reklamy są dla dzieci do lat 12-stu. A pani ma już chyba 13 lat, prawda?
Ja się nie śmieję, on robi niezadowoloną minę, ja mówię "Pana żarty są naprawdę trudne", on mówi "Dobrze, powiem to bardziej bezpośrednio", wykład dobiega końca.
W gabinecie jest jeszcze pielęgniarka/asystentka. Nie odzywa się. Wzrok ma wbity w podłogę. Orzeł Bielik zwraca się do niej komendami: "przygotujesz mi dziewiątkę", "cieńszy", "zabierz". Żadnego proszę, żadnego dziękuję.
Boli, jest nieprzyjemnie, boli, koniec zabiegu, wracam do pionu, płacę, wychodzę. W drzwiach on koniecznie chce mi uścisnąć dłoń.
- I przepraszam, jeśli panią uraziłem.
Nie powiedziałby tego, gdybym nie użyła swoistego szantażu. Przeciwnie: wdałby się ze mną w kłótnię. Że nie miał nic złego na myśli. Że jestem przewrażliwiona. Że dałam się ogłupić politycznej poprawności. Może nawet usłyszałabym, że ma kolegę Żyda. Zapewne skończyłoby się kłótnią i trzaśnięciem drzwiami, nim dotknąłby mojej siódemki.
Argument "tożsamościowy" działa lepiej niż racjonalne próby przekonywania. Jego funkcją jest zawstydzenie. Skutkuje na przyszłość: podejrzewam, że od dziś Orzeł Bielik będzie trzymał na wodzy swoje wyrafinowane poczucie humoru. Nie zrobiłby tego, gdybym "incognito" wytknęła mu antysemickie kalki, poinformowała o ich pochodzeniu i przekonywała o ich szkodliwości. Na pierwszy rzut oka można by więc tę strategię polecić.
A jednak ja też trochę się wstydzę. Wszak marzy mi się wolność od tożsamości, a nie szafowanie nimi. Wszak moim celem jest kogoś przekonać, a nie robić zabiegi na czyiś emocjach. Wszak oczekuję od siebie bycia zawsze gotową na spotkania z Orłami Bielikami, zawsze wyposażoną w argumenty. Wisząc do góry nogami, drżąc ze strachu przed bólem, straciłam rezon i powiedziałam pierwsze, co mi przyszło do głowy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w efekcie pozbawiłam rezonu samego Orła Bielika. Mysz dziwi się światu.