Nocny patrol czuwa
2011-09-13 08:12:35
Niedziela, za pół godziny północ. Przy wejściu na stację Metro Ratusz pod Błękitnym Wieżowcem pan bije panią. Uderza ją w twarz, szarpie, krzyczy, że kurwą jest oraz „ty już wiesz za co”. Ona nie krzyczy, chowa twarz w dłonie, cofa się.

Towarzyszy im druga pani, która próbuje łagodzić sytuację, w czym przeszkadza jej strach, że także zostanie pobita. Toteż apele swoje kieruje raczej do pierwszej pani, pana omija zaś łukiem. On jest nie na obcasach, lecz w obuwiu sportowym, nie w kiecce, lecz w stroju dresowym, nie milczący, lecz klnący, nosi go, więc podskakuje w miejscu jak robią to na ringu bokserzy.

W drodze do metra, kolega i ja, wchodzimy na tę scenę. Pierwszy odzywa się kolega:
- Co ty robisz?!
Pan natychmiast robi w jego stronę kilka podskoków układając ręce do ciosu. Wszak mężczyzna rozmawia z drugim mężczyzną jak mężczyzna.
Pan: Zajmij się swoimi sprawami!
Ja: Proszę nie bić tej pani!
Pan robi krok w moją stronę. Wtem rejestruje, że jestem kobietą. Mars na jego oblicze wstępuje i trwamy tak w dwóch sekundach konfuzji, co mijają jak wieczność, bo że będzie pani, która odezwie się do niego tonem innym niż potulny – z takim przypadkiem ten pan się chyba jeszcze nie zetknął. Zwycięża dobre wychowanie, ratuje mnie stary poczciwy dżender.
- Proszę się nie denerwować. Ja nie biję kobiet.
Kolega: Przed chwilą to zrobiłeś.
Pan: Ona zrobiła coś bardzo złego.
Ja: Wszystko jedno, ale przestań ją bić.

Pan traci zainteresowanie konwersacją, bo pani uciekła na pobliski przystanek. Wyrusza więc w pościg, dogania ją, sytuacja powtarza się: on uderza, szarpie, obraża, pierwsza pani płacze, druga pani uspokaja (bardziej ją niż jego).

Obok przechodzi pięciu mężczyzn i dwie kobiety. Nikt nie reaguje. Szósty mężczyzna zatrzymuje się. Obserwuje. Kiedy robi krok w tamtą stronę, podchodzi do niego kompletnie pijany przechodzień, by prosić o ogień. Na tym kończy się interwencja, której nigdy nie było.

Ja i kolega chodzimy w miejscu, miotamy się bez pomysłu, rozglądamy jak bezradne dzieci, bezskutecznie próbujemy łapać spojrzenia przechodniów. Wymieniamy chaotyczne uwagi, rzucamy pomysły, co robić, ale dłuższą chwilę żadnego nie realizujemy. W końcu schodzimy do metra. Przez żółty telefon alarmujemy o pomoc.

Prędko zjawia się dwóch uzbrojonych mundurowych. Kręcą niechętnie głowami, ale dają się zaprowadzić na miejsce zdarzenia. Agresor, pokrzywdzona i świadek tkwią na tym samym przystanku. Tym razem sprawca przemocy całuje panią, która była przemocy świadkiem, ofiara przemocy stoi obok.
Policjant pierwszy: No i co takiego? Raz się biją, raz kochają! Nic tu po nas.
Policjant drugi: To nie nasza sprawa. My jesteśmy uzbrojeni i nie mamy prawa wychodzić poza teren metra.
Kolega: Przecież wystarczy podejść i zapytać, co tu się dzieje.
Policjant drugi: Teren poza metrem nas nie dotyczy. Dzwońcie na 112.
Kolega: Do niczego się nie nadajecie. Jak was potrzeba, to nie można na was liczyć.
Policjant drugi: Coś ty powiedział?
Policjant pierwszy: Uważaj sobie, bo na terenie metra akurat możemy wiele. Na przykład możemy cię aresztować.
Rzucając wściekłe komentarze, podminowani policjanci wracają na dół.

Boimy się zemsty policyjnego ego, więc rezygnujemy z podróży metrem. Nie możemy też zostać na przystanku - tu z kolei boimy się zemsty pana, który już pokazał, na co go stać. Chowamy się więc za pobliskim rogiem i, wypatrując każdego cienia, czekamy na taxi.

W zacisznej kanciapie Metra Ratusz z mundurowych powoli odpływa złość, że przerwano im picie herbaty. Pod obstrzałem stołecznych kamer pan bije panią. Przechodnie spieszą do metra. Ci, którym wydawało się, że coś na tym obrazku nie gra, pod osłoną nocy wracają do domu za 20 nadprogramowych złotych. Tak kończy się warszawska przygoda z przemocą wobec kobiet.



poprzedninastępny komentarze