2012-01-23 21:19:41
Co innego panowie. Przychodzą dwojako: z paniami lub bez. Obie wersje są rzadkie, ta druga to właściwie rarytas.
Pan u boku pani trzyma się lekko z tyłu. Czasem rzuci żarcik: "ja tu jestem od płacenia". Czasem, że "od noszenia", gdy żona wręcza mu połowę siat. Czasem szepnie żonie: "weź jeszcze pomarańcze". Nie widziałam sytuacji, w której to on prosi o kolejno ważone towary, a ona stojąc pół kroku za nim zasypia z nudów. Odwrotne zaś widzę co tydzień.
Standardowy pan, który robi zakupy w pojedynkę stosuje strategię showmana. Demonstracyjnie czyta z kartki, którą przygotowała mu żona, bo on przecież nie zna się na tych babskich sprawach. Czasem zadzwoni do niej z komórki i zahuczy w słuchawkę:
- Pieczarek pięć, czy pięć kilo?
Albo:
- Po co ci kilogram cytryny?
Albo:
- Co miałem wziąć oprócz jabłek? Bo już zapomniałem.
A potem rozejrzy się, czy wszystkie panie wokół słyszały, jak bardzo w tej dziedzinie jest niekompetentny, bo kompetencja w zakresie domowej aprowizacji splamiłaby jego płciowy honor. Cała kolejka musi przyjąć do wiadomości, że on nie rozróżnia selera od pora, bo zakupy i kuchnia to są czynności kobiece. On się tu tylko zaplątał, w drodze wyjątku, eksperymentalnie, dla żartu. Do tego żartu wtóruje mu cała kolejka. Wszystkie panie rzucają się na ratunek nieborakowi. Wybiorą mu najładniejszą cukinię i pokażą palcem, gdzie leży brokuł, a sprzedawczynie pomogą odczytać z grającej główną rolę karteczki, czy to rzodkiewka, czy to marchewka.
Kiedy standardowy pan skończy zakupy i odprowadzany komentarzami odejdzie w glorii uroczego urwisa, miny pań na powrót rzedną, kolejka wraca do nudy, irytacji, rutyny. Żadna ze stojących w niej kobiet nie popisze się brakiem wiedzy, które jabłko to szara reneta, bo w wykonaniu kobiety byłby to popis dyskwalifikującej głupoty.
- Gdzie ona się uchowała?
Zapytałyby inne panie pod nosem. Z przyganą, a nie rozczuleniem. Wszak kobiecym obowiązkiem jest dzielić los kobiecy z wszystkimi tymi, które dawno zostały do niego zmuszone. A elementem kobiecego losu jest - czy słońce, czy deszcz, czy upał, czy mróz - zrobić dla całej rodziny zakupy.
*******************************************************************************
Kiedyś lamentowałam nad durnym plakatem Unikatowego Festiwalu Offowego w szkole im. Stefana Batorego. Wieść dotarła do organizatorek/ów, bo choć moje uwagi obśmiali w sposób do bólu przewidywalny, odtąd każdy ich plakat jest albo parytetowy, albo przedstawia dziewczynę, której głównym atrybutem jest nie ni to sexy, ni to naburmuszona mina modelki, lecz gitara! Serce rośnie.
I jeszcze jeden appendix: do poruszanego tu wielokrotnie tematu skomplikowanych ścieżek, jakimi na szeroko pojętej lewicy chadza tzw. temat żydowski. W książce "Kraj utracony. Moja historia Izraela" Göran Rosenberg opisuje m.in. swoje zaangażowanie w działania szwedzkich i izraelskich organizacji propalestyńskich. Zaangażowanie to doprowadziło m.in. do publicznego oskarżenia autora o terroryzm, które, choć wyssane z palca, autor przez wiele lat musiał potem bezskutecznie dementować. Rosenberg pisze tak:
"Nie wspieraliśmy akcji zacierających różnice między Żydami i syjonistami. Ponieważ to rozróżnienie systematycznie negowane było przez Izrael (antysyjonizm uznawano za antysemityzm), ponieważ nie brała tego pod uwagę żadna z grup palestyńskich ani ich sympatycy, nasz brak poparcia dla tych akcji mógł wyglądać na żałosny i bezsensowny gest. Dla nas jednak, którzy agitowaliśmy w tym okresie za palestyńsko-żydowskim dialogiem i wierzyliśmy w możliwość istnienia państwa palestyńsko-żydowskiego, rozróżnienie to stało się sprawą zasadniczą".*
Życzę nam wszystkim więcej odwagi i wytrwałości w podejmowaniu takich "żałosnych i bezsensownych gestów".
* Göran Rosenberg, Kraj utracony. Moja historia Izraela, tłum. Milena Haykowska, Czarne, Wołowiec: 2011, ss.436-437