2014-05-11 16:25:17
Nie jest nazbyt krzepiącym, że zasady kultury dominującej decydują, jakie tematy podejmują kultury tej krytyczki. Skoro jednak macierzyństwo zdobyło palmę pierwszeństwa, zamiast odwracać głowę warto lepiej mu się przyjrzeć. Jeśli więc mamy rozmawiać o macierzyństwie, mówmy o możliwie najszerszej palecie jego aspektów.
Mówmy o tym, że matka to uprzywilejowana pozycja społeczna. Uprzywilejowana symbolicznie, nie realnie, wiem. Ale to uprzywilejowanie symboliczne istnieje i czas się z nim zmierzyć. Matka to w kulturze polskiej nadal jedyna prawomocna tożsamość dorosłej kobiety, matka to jedyna rola kobieca z pełnym dostępem do zbiorów ludzi „normalnych” oraz „obywateli”. Jedni próbują ten zbiór poszerzać, inni są z niego wyrzucani, jeszcze inni wypisują się z niego na własne życzenie. Nie zmienia to jednak faktu, że on istnieje, że posiada określone granice, że te granice są w określony sposób strzeżone, że pozostawanie w jego obrębie to przywilej. Nie przypadkiem mainstream, oprócz feminizmu udoskonalającego kapitalizm ("różnorodność się opłaca" itd.) łyknął ten, który zajął się macierzyństwem i którego głosicielki przedstawiają się jako matki. To działa jak "Polka" lub "Polak" w kraju, w którym trzeba być polskim patriotą. Legitymizuje.
Mówmy o ambiwalencji i toksyczności relacji matek i dzieci, a zwłaszcza – to przecież dobrze już opisany przez feminiski, choć aktualnie wyparty z feminizmu temat – matek i córek. Mówmy więc o przyuczaniu córek do podporządkowania, o zmuszaniu córek do spełniania matczynych niezrealizowanych ambicji i planów, o wyczuwalnej nienawiści matek wobec córek za korzyści z postępującej emancypacji, którymi matki nie mogły się cieszyć, o wysiłku, jaki matki wkładają w niezauważanie, że córce dzieje się krzywda z rąk innych członków rodziny (ojca, rodzeństwa, wujka itd.), o wyładowywanej na córkach frustracji narosłej z powodu poczucia straconego na rzecz rodziny życia, o terroryzujących córki postawach matek wiecznie cierpiących, matek pełnych poświęcenia, o pasywnej agresji matek wobec córek, która polega między innymi na wpędzaniu córek w poczucie winy. Mówmy o żalu córek wobec matek za brak sprawczości, za rolę ofiary, za milczenie o seksie, za krzywdzące oceny, za samotność. Mówmy o rozpaczliwych wysiłkach córek, by w dorosłym życiu nie być jak własne matki i o tym, jak trudne to jest zadanie.
Mówmy o tym, że macierzyństwo to – podobnie jak siostrzeństwo – relacja niebywale zmitologizowana, której współczesne polskie feministki nie tylko nie urealniają i nie dekonstruują, ale na jej wzór ustanowiły schemat relacji w obrębie ruchu feministycznego. W efekcie niejedna aktywistka ruchu postulującego zniesienie krzywdzących hierarchii walczy, by awansować z córki na matkę i próbuje dociec, jakie warunki trzeba ku temu spełnić, co jest z zasady niemożliwe, gdyż warunki – ustanawiane przez te, które niegdyś obwołały się matkami - zmieniają się w trakcie gry. Ta konstrukcja – matki symbolicznej, matki ideowej, matki z barykady – oparta została po pierwsze na ageismie, po drugie na charyzmie. Ironią losu jest, że hołdowanie obu tym zjawiskom leży u podstaw budowania platformy równości.
Mówmy o patologizowaniu kobiet, które nie chcą mieć dzieci, które nad dziećmi się nie roztkliwiają, które nie traktują każdego napotkanego dziecka jak swojego, lecz jak każdą inną napotkaną osobę: z szacunkiem, ale bez obowiązującego kobiety "ciumciurumciu" nad wózkiem.
Mówmy o tym, że na skutek wiary w "zegary biologiczne" i inne magiczne przedmioty stojące na półce Matki (!) Natury i kobiecość, i normalność kobiet, które dzieci nie mają, nieustannie stawiana jest pod znakiem zapytania. Mówmy o piętnowaniu kobiet, które dzieci mieć nie chcą, jako niedojrzałych - bo kategoria niedojrzałości jest pejoratywna.
Mówmy o problemach rodzicielskich, jakie napotykają osoby, które postrzegane są jako kobiety, ale nie identyfikują się z kobiecym genderem. Mówmy o problemach kobiet nieheteroseksualnych, które chcą mieć dzieci lub już je mają. Warto zastanowić się, czy lesbijka publicznie opowiadająca o odmieniającym ją doświadczeniu macierzyństwa zyskuje dzięki temu taką samą prawomocność jak kobieta heteroseksualna; czy staje się przez to równie wiarygodną ekspertką od kobiecości i macierzyństwa co heteryczka, skoro polskie prawo odmawia jej prawa do wejścia w rolę matki.
Mówmy nie tylko o tym, że macierzyństwo to nowe doświadczenie, którego nie mają kobiety bez dzieci, ale także o tym, że macierzyństwo pewnych doświadczeń kobiety pozbawia. Na przykład pozbawia je doświadczenia bycia dorosłą kobietą bez dziecka. To nie tylko brak. To także - chcąc nie chcąc - pewnego typu postawa, czasem tożsamość. To przede wszystkim mutujące i nasilające się z wiekiem doświadczenie niespełniania społecznych oczekiwań. Wiele można się z niego nauczyć, choć jest to wiedza raczej ponura. Monika Tutak-Goll ukuła znakomity termin na określenie uprzedzeń wobec matek: matczyzm. Istnieje także macierzyzm: traktowanie kobiet bez dzieci jako wybrakowanych egoistek, które nie znają życia. Dobrze by było, gdyby feminizm nie reprezentował żadnej z tych opcji.
Mówmy o globalnym i ekologicznym wymiarze biologicznej reprodukcji. Mówmy o tym, w jakim świetle stawia indywidualne potrzeby posiadania dziecka zatrważające przeludnienie na świecie oraz przeludnienia tego dystrybucja, podyktowana geopolitycznymi podziałami na rejony nędzy i bogactwa.
Mówmy o tym, dlaczego kobiety chcą mieć dzieci. Zadawajmy to pytanie głośno, sobie i innym. Nie oceniajmy odpowiedzi, ale domagajmy się jej. Nie esencjalizujmy przeżyć i uczuć, nie unaturalniajmy chęci posiadania dzieci. Chęci, uczucia, przeżycia biorą się z kultury. Wiemy już, że gwałt nie jest wynikiem męskiej potrzeby seksualnego spełnienia, którą to potrzebę dyktuje nie znosząca sprzeciwu biologia, lecz aktem dominacji, któremu wymiar wyjątkowej dewastacji i upokorzenia zapewniają między innymi społeczne i kulturowe konotacje cielesności i seksualności. Dlaczego nie jesteśmy w stanie poprzez podobnie społeczny i kulturowy pryzmat przyjrzeć się pragnieniu posiadania dziecka?
Mówmy o tym, że macierzyństwo może być sposobem na niekonfrontacyjne zdobycie pozytywnej samooceny poprzez wypełnienie oczekiwanego przeznaczenia. Mówmy o tym, że macierzyństwo bywa „kompromisem ze światem” lub dowodem normalności i kobiecości, jaki kobiety o aspiracjach innych niż macierzyńskie, dają światu, by świat się od nich odczepił.
Mówmy o strefie warunkowego bezpieczeństwa, jaką buduje macierzyństwo w najbardziej dosłownie pojętej sferze publicznej: na ulicy, w sklepie, w tramwaju. To prawda, że kobieta z dzieckiem nieraz traktowana jest w tej przestrzeni jak piąte koło u wozu. Zarazem dzięki symbolicznemu uświęceniu macierzyństwa agresja wobec kobiety z dzieckiem - zwłaszcza agresja fizyczna i seksualna - jest piętnowana częściej i ostrzej niż wobec kobiety bez dziecka.
Mówmy o tym, że wiele kobiet zostało matkami bez świadomości uporczywości, frustracji i zniewolenia rolą matki przed wejściem w nią. Mówmy o tym, że we współczesnej Polsce wiele kobiet zostaje matkami na skutek braku prawa do aborcji. Że te kobiety rodzą dzieci i wypełniają rolę matki, bo zostały do tego zmuszone przez państwowe aparaty represji, a nie z własnej woli.
Zgadzam się, że osoby opiekujące się dziećmi napotykają mnóstwo problemów. Wiem, że najczęściej tymi osobami są kobiety. Macierzyństwo to jednak dużo więcej. Zamiast wyłącznie sobie gratulować, jakie dzielne jesteśmy zostając matkami, konfrontujmy się z kulturową i społeczną wieloaspektowością macierzyństwa, w tym także z przywilejami, jakimi ono obdarza. Jednym z tych przywilejów jest reprezentowanie wszystkich matek. Innym - reprezentowanie kobiet w ogóle, bo zgodnie z genderowym wzorem kobieta to matka, aktualna lub potencjalna.