Już teraz można zrekonstruować dwa poglądy, które dominują zdecydowanie wśród osób o lewicowych poglądach. Pierwsze podejście do zagadnienia zakazu handlu w niedzielę sprowadza się do rozumowania, że rozwiązanie takie obiektywnie sprzyjałoby interesom kościoła, dlatego też lewica powinna się jemu przeciwstawić. Zwolennicy tego poglądu uważają najwyraźniej, że korzystniejszym z punktu widzenia lewicy zjawiskiem jest to, że ludzie za swą niedzielną świątynię uznają centrum handlowe a nie kościół. Druga grupa rozumuje w sposób zgoła inny. Na pierwszym miejscu stawia ona interes pracowników hipermarketów poddanych nieludzkiemu wręcz wyzyskowi. Uznają oni, że wszystko, co uderza w międzynarodowe korporacje, sprzyja interesom ludzi pracy, a więc jednocześnie powinno być popierane przez lewicę.
Obecnie dużo lepiej słyszalni są zwolennicy pierwszego podejścia – bardzo liczni w klubie SLD. W tym właśnie tonie wypowiedział się m.in. jeden z posłów Sojuszu - Tadeusz Motowidło, który stwierdził, że o tym, czy sklepy są otwarte w niedziele, powinien decydować rynek. Głos drugiej grupy jest obecnie bardzo słabo słyszalny. Warto jednak uświadomić sobie, że zwolennicy zakazu handlu w niedzielę są na lewicy bardzo liczni, co zresztą jest zgodne z ogólnoeuropejską tendencją w tej kwestii.
Lewicowi zwolennicy zakazu handlu w niedzielę w swojej argumentacji wskazują nie tylko na to, że tego typu rozwiązania uderzą w korporacje, do których należą hipermarkety. Przede wszystkim podkreślają oni społeczne aspekty sytuacji, w której wielka rzesza ludzi musi pracować w niedzielę. Prowadzi to do tego, że niedziela przestaje być wspólnym dniem odpoczynku dla większości obywateli. W dłuższej perspektywie będzie to skutkować stanem rzeczy, w którym jedna osoba będzie miała wolne w poniedziałek, druga w czwartek, a trzecia w niedzielę. Oznacza to ni mniej ni więcej to, że proces atomizacji społecznej będzie ulegał pogłębieniu. Ludzie ci nie będą w stanie spotkać się w jednym, pasującym wszystkim terminie, nie będą mogli wypić razem kawy i wymienić się nawzajem swoimi opiniami. W sytuacji, w której każdy z nich będzie dysponował dniem wolnym od pracy w innym terminie, spotkanie takie będzie niemożliwe. Każda z tych osób w ramach relaksu samodzielnie uda się przykładowo do kina. Nastąpi rozluźnienie więzi społecznych, powodowane brakiem wspólnego wolnego czasu, co będzie skutkować komercjalizacją czasu wolnego. Obiektywnie będzie to służyć umocnieniu systemu kapitalistycznego. Nie trzeba chyba wspominać, że uderzy to również w społeczeństwo obywatelskie, w tym we wszelkie formy działalności antysystemowej. Po prostu - tak jak możliwości spotkania się, aby porozmawiać przy kawie o pogodzie, zostaną ograniczone, tak samo ograniczone zostaną możliwości rozmowy na tematy polityczne, owocujące często tworzeniem intelektualnej opozycji wobec systemu. Brak wspólnego dnia wolnego uderza również w życie społeczne na poziomie rodziny. Jest bowiem oczywistością, że sytuacją pożądaną jest taka, w której chociaż jeden dzień wszyscy członkowie rodziny mogą poświęcić sobie nawzajem. Zjeść wspólnie obiad, wybrać się na spacer i porozmawiać o swoich problemach, przemyśleniach i odczuciach. W sytuacji, gdy takiego dnia zabraknie, koszty społeczne mogą okazać się opłakane. Takie niebezpieczeństwo jest całkiem realne nie tylko w tym ostatnim przypadku, ale również we wszystkich wymienionych wcześniej. Dlatego też lewica powinna walczyć o istnienie jednego wspólnego dnia wolnego od pracy. Co warte podkreślenia, dzień taki istnieje w większości krajów Europy Zachodniej i tamtejsza lewica zdecydowanie jest zainteresowana utrzymaniem takiego stanu rzeczy.
Prócz argumentów zwolenników zakazu handlu w niedzielę, warto przeanalizować również te głoszone przez przeciwników tego rozwiązania. W tym wypadku dominuje jeden argument, ochoczo powtarzany również przez osoby o poglądach lewicowych. Sprowadza się on do tego, że zamknięcie hipermarketów w niedzielę będzie oznaczać zwolnienia ich pracowników, a co za tym idzie - wzrost bezrobocia. Zjawisko takie może oczywiście wystąpić w krótkim okresie. Spójrzmy jednak na całą problematykę globalnie – wówczas spostrzeżemy, że wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę niekoniecznie musi skończyć się wzrostem bezrobocia. Po pierwsze zauważmy, że każdy człowiek dysponuje pewną określoną i skończoną kwotą pieniędzy, która zazwyczaj równa się jego pensji. Pieniądze te wydają w różnych miejscach na różne dobra. W przypadku państw takich jak Polska znaczna część pieniędzy wydawana jest na żywność i inne dobra pierwszej potrzeby – czyli na towary, które każdy człowiek musi kupić, zaś miejsce ich nabycia stanowi sprawę wtórną. Obecnie wiele tych produktów nabywanych jest w niedzielę w hipermarketach. Jaki będzie więc skutek wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę? Tylko taki, że produkty te nie zostaną nabyte w tym właśnie miejscu i czasie. Nabyte zostaną jednak z całą pewnością, co spowoduje wzrost liczby klientów w innych placówkach handlowych, bądź po prostu w inne dni tygodnia. Aby obsłużyć tych klientów, trzeba będzie zatrudnić nowych pracowników. Zostaną w ten sposób utworzone nowe miejsca pracy. Wszystko więc sprowadza się do gry o sumie zerowej, w której to stopa bezrobocia nie powinna ulec zmianie. Jeśli więc problem rozważymy w dłuższej perspektywie czasowej, to zauważymy, że argument podnoszony przez liberałów i powtarzany przez część lewicy jest po prostu zręczną formą manipulacji.
Jak więc lewica powinna odpowiedzieć sobie na pytanie, czy poprzeć propozycję wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę? Przede wszystkim powinna odbyć poważną debatę intelektualną na ten temat. Obecnie wydaje się, że debata ta będzie sprowadzać się do próby ustosunkowania się do problemu, co jest większym wrogiem lewicy: wpływy kościoła czy kapitalistyczny wyzysk? Dla mnie jest to pytanie retoryczne.
Bartosz Machalica
Artykuł ukazał się w "Impulsie" - dodatku dziennika "Trybuna".