Południową zaś jego część, rolniczą i im bardziej na południe leżącą, tym bardziej górzystą – nazywano "Śląskiem Zielonym". Te literackie "barwy", nadane obydwu częściom regionu nie były jednolite. Na "Czarnym Śląsku" było wiele zielonych plam – parków i lasów, a na "Zielonym" – występowały czarne plamy zakładów przemysłowych. Dla podróżnych, przejeżdżających przez "Czarny Śląsk" lub przybywających tutaj na krótko z innych stron Polski – był on szarą krainą, tonącą w dymach i w sadzy, w której nie sposób byłoby przeżyć kilka tygodni, a co dopiero całe życie. Dla jego mieszkańców natomiast – był on po prostu ich miejscem na ziemi. I tylko może czasami jakieś dziecko (tak, jak ongiś moja córka po przeczytaniu jakiejś bajeczki) zapytało rodziców, co to jest tęcza i jak ona wygląda. Jak często się to zdarzało – trudno powiedzieć.
Stosunek mieszkańców Górnego Śląska do ich regionu (w przeszłości i teraz także) najlepiej odzwierciedla twórczość plastyków nieprofesjonalnych. Kiedyś, dla "niedzielnych" malarzy – najczęściej górników z zawodu – wbrew utartym, obiegowym wyobrażeniom – "Czarny" Śląsk wcale nie był szary i ponury. Na ich pełnych optymizmu obrazach, charakterystyczny górnośląski pejzaż z typową, przemysłową zabudową, hałdami i nieodłącznymi dymami kominów – zdumiewał bogactwem kolorów, obfitością zieleni, barwami pór roku i zachodami słońca, a niebo nad Śląskiem na przekór rzeczywistości – zawsze było błękitne. A w tej rzeczywistości od niemal dwustu lat rolę decydującą odgrywały kopalnie. To dzięki nim i wokół nich powstawały nowe osady, osiedla, a te, które już istniały, mogły się rozwijać. To one dawały zatrudnienie, a tym samym źródło utrzymania większości mieszkających tutaj rodzin. Nic więc dziwnego, że stały się tak popularnym tematem malarskich wypowiedzi. Nawet, jeśli na pierwszym planie przedstawione zostały inne obiekty – wszechwładna wszechobecność kopalni była wyczuwalna zawsze. Zaznaczały ją w tle mniej lub bardziej wyraźnie zarysowane kopalniane szyby z charakterystycznymi kołami windy, otoczone szpalerem kominów. Podobnie jak na płótnach "niedzielnych" malarzy – tak i w życiu codziennym mieszkańców Śląska kopalnia była obecna zawsze.
Na początku XXI wieku kopalnie zaczęły powoli znikać z krajobrazu górnośląskich miast. Niektóre zniknęły dosłownie, gdyż po likwidacji zostały zrównane z ziemią; pozostały po nich czarne pola, wysypane kamiennym łupkiem, na których tu i ówdzie zdążyła już wyrosnąć trawa. Inne popadają w ruinę i niepostrzeżenie rozpadają się na naszych oczach, zarastając chaszczami i zielskiem. "Czarny Śląsk" zaczyna być coraz bardziej "zielony", a rozpościerające się nad nim niebo – coraz bardziej niebieskie. Są takie miejsca, w których tereny poprzemysłowe mogłyby przypominać tonące w zieleni rumowisko megalitycznych budowli, gdyby nie to, że tu i ówdzie sterczą z nich pogięte i pordzewiałe, metalowe pręty. Kiedyś, w nie istniejącej już Hucie Cynku w Katowicach-Szopienicach – nakręcono większość przemysłowych zdjęć do filmu "Ziemia obiecana". Teraz – na terenach zlikwidowanych kopalń i hut, można by kręcić filmy z gatunku fantastyki naukowej, przedstawiające świat w kilkaset lat po nuklearnej katastrofie. A przecież to wcale nie nuklearna zagłada dotknęła ludzkość kilka wieków temu, to tylko przed kilkunastoma laty rozpoczął się na Śląsku proces restrukturyzacji przemysłu. Trudno uwierzyć, że to, co tworzono i budowano przez dziesiątki lat – mogło ulec zniszczeniu w tak krótkim czasie. Trudno także wyobrazić sobie, że nie tak dawno temu, w tych rozwalających się i porastających trawą i chwastami ruderach – tętniło życie, że pracowały tutaj tysiące ludzi.
Wśród ruin niektórych zakładów przemysłowych można by dostrzec analogie z ruinami antycznymi, można by odnaleźć śląski Akropol czy też śląskie Koloseum, jednak ani mieszkańcy Śląska, ani nawet obdarzeni artystyczną wrażliwością "niedzielni" malarze nie potrafią się nimi zachwycać. Nie malują oni zlikwidowanych kopalń, chociaż w jesienny, słoneczny dzień drzewka wyrastające z popękanych i częściowo zwalonych murów wyglądają nader malowniczo, a tonący w zieleni, nieczynny szyb zlikwidowanej kopalni rysuje się zupełnie niewinnie na tle niebieściutkiego nieba. Na swoich obrazach przedstawiają teraz coraz częściej siebie samych – w galowych, górniczych mundurach z odznaczeniami i podpisują je: "Przepraszam, że żyję". Widocznie im bardziej zielony staje się "Czarny Śląsk" – tym czarniejsze nachodzą ich myśli.
Elżbieta Szubert
Tekst ukazał się pierwotnie w 2004 roku w piśmie "Lewizna".