Niestety instytucje kultury zostały ryczałtem potraktowane tak samo – a nawet gorzej – niż stacje transmitujące kolorowe jarmarki. O ile w przypadku radio wystarczy niewielka zmiana ramówki, aby zmieścić się w formule żałoby, o tyle muzea, galerie i teatry trzeba zamknąć na cztery spusty. Albo – jak proponuje Joanna Szczepkowska, na co dzień zwolenniczka tezy, że teatry są przede wszystkim od grania spektakli – zamienić w świątynie skupienia. Innymi słowy władze państwowe, które odpowiadają za sposób organizowania żałoby narodowej przekazały ludziom kultury komunikat, że ich praca warta jest mniej więcej tyle, co Kabaret Jedynki.
Antropolodzy zwykle traktują kulturę jako zespół praktyk pozwalających wyrażać i kształtować zbiorowe emocje, poddawać refleksji różne znaczenia naszego życia. Niestety po katastrofie samolotu prezydenckiego i śmierci wielu ważnych urzędników państwowych zablokowano ten kanał odbywania żałoby.
Nie jest jednak prawdą, że w tym szczególnym czasie wszyscy wstrzymują oddech i zawieszają swoją normalną działalność. Dwa obszary pozostały nietknięte przez żałobne zakazy: kościoły i telewizyjne kanały informacyjne. Społeczeństwo ma możliwość przeżywania bólu tylko i wyłącznie na dwa sposoby. Można modlić się w kościele za dusze zmarłych i można w telewizji oglądać odrobinę bardziej ludzkie odruchy polityków. Wykład w galerii, spektakl teatralny czy koncert muzyki poważnej stanowią obrazę dla pamięci zmarłych. Płakanie posłów przed kamerą czy kazanie abp Michalika, który ani na chwilę nie zapomniał, czym jest uprawianie polityki, już nie. Nie jest prawdą, że w obliczu wstrząsu jakim była tragedia w Smoleńsku znikają stosunki siły. Wręcz przeciwnie – tym bardziej wyraźnie widać jej główne ośrodki. One nie muszą poddawać się żadnym obostrzeniom. Albo więc zamknijmy na tydzień wszystkie instytucje albo pozwólmy wszystkim decydować na własną rękę jak wyglądać będzie ich żałoba. Czy mają ochotę przeżyć ją w kościele, w teatrze, na koncercie czy w parku.
Nie chcę nikogo o nic oskarżać, nie próbuję też podważać konieczności odbycia żałoby narodowej. Moja teza jest natomiast inna: żadnej żałoby nie ma. Praca żałoby polega na wysiłku łączenia doświadczenia utraty z toczącym się dalej życiem, przepracowywaniem bólu i żalu poprzez dzielenie się z innymi swoimi emocjami, przeżyciami, refleksjami. Polskie społeczeństwo okradziono z wielu przestrzeni takiej wymiany każąc słuchać tylko tych, którzy mają najwięcej wpływów i podporządkować się ich wizji tego wydarzenia. Kto nie wierzy w Boga, a telewizję i jej familiarność z klasą polityczną traktuje podejrzliwie, jest skazany na milczenie albo na jałową kontestację. Może pogrążyć się w samotności albo obrażać resztę swoim nieprzystosowaniem.
Boję się, że polskie społeczeństwo zamiast bolesnego procesu reparacji funduje sobie kolejny melancholijny wstrząs. Pozbawiając się różnych dostępnych sposobów przeżywania żałoby, skazujemy się właśnie na kolejne wcielenia melancholii. Głosy kojarzące wypadek samolotowy z masakrą w Katyniu zdają się to potwierdzać. Podobnie jak szybka gloryfikacja polityka, który miał największy elektorat negatywny w tym kraju od lat. Zamiast godzić się powoli z rzeczywistością mamy chwilowy stan wyjątkowy, po którym wszystko wróci do normy. Sama katastrofa stanie się kolejną niezagojoną raną, której będzie można używać, grając zbiorowymi emocjami. Ale jeśli nie mamy w sobie teraz gotowości, by pozwolić obywatelom decydować jak chcą przeżywać żałobę, trudno oczekiwać, że doprowadzi ona do jakiegokolwiek odrodzenia.
Paweł Mościcki
Tekst pochodzi ze strony internetowej "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).