2. Od pierwszej chwili scenografia Michała Korchowca kojarzyła mi się z nowelą Andrzeja Wajdy z filmu "Solidarność, Solidarność", powstałego z okazji ćwierćwiecza sierpniowych porozumień. Kinowe fotele zwrócone ku widowni. W filmie sprzed pięciu lat, na takich fotelach przed kamerą zasiadł sam reżyser, wraz z Krystyną Jandą, Jerzym Radziwiłowiczem i... Lechem Wałęsą. Na ekranie oglądają sceny z "Człowieka z żelaza" i rozmawiają o tym, dlaczego nie powstała trzecia część solidarnościowego cyklu - opowiadająca o tym, co stało się z Polską po zwycięstwie sił, do których akces złożył Wajda.
To samo pytanie zadają reżyserowi Andrzejowi - w piekle - kubański opozycjonista i polski inteligent. Żeby było zabawniej, to i w noweli filmowej Wajdy i w przedstawieniu Strzępki mistrz odpowiada podobnie - bo Solidarność trzeba by było ukazać jako podzieloną, skłóconą, bo nie chciałem robić przykrości kolegom z opozycji. By mówić o współczesnej Polsce, by zrobić trzeciego "Człowieka...", trzeba byłoby odrzucić kapiący z kadrów rocznicowego filmu triumfalizm i narcyzm, rodzimą elitarną "towarzyskość", zabraniającą dotykania pewnych tematów - jak chociażby niemego założenia o bezalternatywności kształtu polskiej transformacji czy całkowitego odrzucenia egalitarnych ideałów przez solidarnościowych przywódców.
Strzępka każe swoim aktorom odgrywać słynną scenę z "Człowieka z marmuru", niczym Wajda posługujący się w swej noweli autocytatem. Dziennikarka Agnieszka spotyka się z telewizyjnym redaktorem, który odbiera jej przepustkę i możliwość zrealizowania materiału o Birkucie. Zamiast filmowego Maćka, w spektaklu Strzępki pojawia się kubański opozycjonista, który tuż przed śmiercią głodową zdał sobie sprawę z tego, że walczy tylko o wprowadzenie w swoim kraju dzikiego kapitalizmu. Znowu okazuje się, że nie o wszystkim można zrobić film. Zwłaszcza, gdy dotyka się tak "niekulturalnego" tematu, jak gospodarka. Kultura ma być ligą dżentelmenów, jak teatr z cytowanego w przedstawieniu artykułu Tomasza Mościckiego. Dżentelmeni zaś o pieniądzach nie rozmawiają.
3. A dla duetu Demirski-Strzępka gospodarka jest ważna. Bo architektów polskiej wyobraźni jest przecież w tym spektaklu dwóch. Obok wielkiego reżysera, pojawia się jeszcze większy ekonomista - minister finansów i prawdziwy symbol transformacji ustrojowej. Wyzywający twórców kultury od "sowieckich działaczy", bezwzględnie przekonany o słuszności swoich racji - i przekonujący wszystkich o dziejowej konieczności obecnego ładu. Elity stają przed nim na baczność. Reżyser Kazimierz długo i z lubością liże jego buty.
Łatwiej wygłosić w "dobrym towarzystwie" kąśliwą uwagę o dawnych mistrzach kina, niż o Leszku Balcerowiczu. Co do polskiej kinematografii panuje konsensus - wszyscy zgadzają się, że swoje najlepsze czasy ma już za sobą. Najlepiej grać w tych filmach, które już zostały nakręcone, mówi jedna z aktorek w spektaklu. Podważanie autorytetu demiurga polskiej gospodarki trąci Lepperem, wprowadza niemiły zapach tanich perfum sklepowej kasjerki czy potu zatrudnionego na czarno robotnika, brzmi głupio - jak "demagogiczny" i "roszczeniowy" okrzyk związkowca. Dlatego "Był sobie Andrzej..." nie jest przedstawieniem tylko o odpowiedzialności elit za kulturę, o tym że w latach dziewięćdziesiątych zarżnięto polskie kino i że ciągle nie mamy dobrej ustawy o mediach publicznych. Na takie tematy wypowiada się też w prasowych wywiadach Agnieszka Holland. Istotny dla wymowy spektaklu jest niemy krzyk, którym dosłownie zanoszą się w nim postaci reprezentujące inny, niż przyjęty przez establishment, punkt widzenia. Robotnik na cmentarzu, inteligent z teczką, poniżana przez rodzinę ministra finansów dziewczyna... Odebrano im język. Wykluczeni ruszają wargami i wymachują rękami - ale nic nie słychać. Jeśli nawet - to tylko budzący śmiech niegramatyczny potok słów, budząca śmiech plebejska gwara.
4. Pojawiają się jednak także songi. Po dwóch dekadach, znów ktoś profanuje legendarną "Balladę o Janku Wiśniewskim". I znowu użyta jest ona by podważyć oficjalną narrację o polskich przemianach. W "Psach" Pasikowskiego śpiewał tę pieśń chór pijanych esbeków, u Strzępki - aktorka przebrana za pluszowego misia. Bo kontynuacja "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza" powstaje ostatecznie na scenie jako "Człowiek z pluszowej rewolucji". To idylliczny obraz życia rodziny demiurga polskiej finansjery, coś pomiędzy telewizją śniadaniową a TVN-owskim serialem o ludziach sukcesu. Z takim produktem mają utożsamić się ci, dla których "pluszowa rewolucja" - wspierana przez Andrzeja, a zręcznie przechwycona przez Leszka - nie przewidziała lepszego miejsca niż przed ekranem i za hipermarketowym wózkiem przecenionych produktów. Na pewno zaś nie przewidziała dla nich miejsca w sferze publicznej. Bo że w tym wszystkim chodziło o to, by elity razem z robotnikami - pamięta tu już tylko niestosowny oszołom. Wałbrzyskie przedstawienie mogłoby nosić podtytuł "Klęska Solidarności".
Czy to biorąc się za popkulturowe reprezentacje II wojny światowej, jak w "Niech żyje wojna", czy rozliczając się z solidarnościowymi elitami kulturalnymi, Monika Strzępka i Paweł Demirski konsekwentnie walczą z "pańskim" modelem polskiej kultury, z mocno wpisanym w polskie myślenie fundamentalnym podziałem na "pana" i "chama". Podejmują ryzyko mówienia w imieniu klas zamkniętych w celi śmiechu, a może bardziej - pobłażliwego uśmiechu zbywających je elit. Tworzą nowy na polskim gruncie język teatralny - antyelitarystyczny, wywrotowy, dosadny. Niczym sięgający po commedię dell’arte Dario Fo, Strzępka i Demirski łączą eschatologię ze skatologią, politykę z rubasznym dowcipem. Rzyganie pasztetem jest u Strzępki po prostu rzyganiem pasztetem, fizjologiczną reakcją na zatrucie obnażającą "zwykłość" rzygającego przedstawiciela towarzyskiej śmietanki - a nie figurą abiektu czy reakcją wrażliwego podmiotu na otaczającą go brutalną rzeczywistość. Plebejski charakter tego teatru wyróżnia go na tle tradycji kraju, gdzie teatr miał być z reguły albo świątynią, albo salonem - i daje mu duży potencjał krytyczny.
"Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej" Pawła Demirskiego. Reżyseria: Monika Strzępka. Teatr Dramatyczny im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Premiera 22 maja 2010.
Witold Mrozek
Tekst ukazał się w portalu "Krytyki Politycznej" (www.krytykapolityczna.pl).
Fotografia pochodzi z portalu Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu (www.teatr.walbrzych.pl).