Paweł Matusz: Prekariat kulturalny

[2015-09-06 02:35:20]

Polska przeżywa boom na kulturę. Trzeci sektor mniej lub bardziej przejmuje obowiązek państwa w dostępie do kultury. Wydarzenia kulturalne, szerzenie kultury, europejskie stolice kultury służące promocji miast europejskich, festiwale, cykle, wystawy – to tylko niektóre słowa-klucze opisujące bieżący przepływ i dystrybucję kultury w kraju. Tymczasowość czy nawet efemeryczność tego typu mechanizmu dystrybucji kultury powoduje w efekcie utrudniony do niej dostęp. Instytucje zajmujące się kulturą to już nie biblioteki czy domy kultury. Te powoli odchodzą do lamusa zastępowane przez nowe instytucje zajmujące się dizajnem, architekturą, sztuką współczesną, street-artem, wielkomiejskimi festiwalami muzycznymi, przestrzenią miejską (lub de facto jej subtelną gentryfikacją) czy szeroko pojętym stylem życia („lajfstajlem”). Infrastruktura budowana przez lata w celu prowadzenia regularnej i sprawiedliwszej redystrybucji kultury zostaje zastąpiona przez organizacje pozarządowe. Organizacje te przeważnie funkcjonują w obrębie ścisłych lub hermetycznych kanonów kultury, w centrach miast (lub w ramach misyjnej kolonizacji peryferii) oraz wytwarzają kulturę konsumpcji wykluczającą osoby starsze, osoby niegustujące w aktualnie obowiązujących trendach lub zwyczajnie podtrzymują przemoc ekonomiczną (zakup wejściówek, biletów, karnetów czy gadżetów kreujących określony styl życia).

Efektem ubocznym zalewu nowej kultury jest także nowy rodzaj miejsca pracy. Typowy dla prekariackich czasów, czyli tymczasowy, projektowy, na umowę śmieciową, rozmyty, wolontaryjny i namaszczony mianem „pracy w kulturze”. Ów kulturowy fetysz pracowniczy jest ściśle spleciony z kultury dystrybucją, bo to magia i prestiż kapitału kulturowego przyciąga do miejsc pracy, które są słabo lub nie są wcale opłacane. Taki mechanizm dystrybucji kultury funkcjonuje niczym niezawodne perpetuum mobile – dodaje szerzonym przez siebie treściom prestiżu tak aby móc go wymienić na darmową pracę. W skrócie pracodawca sam wytwarza walutę, którą płaci. Kluczowym jest zaakceptowanie warunków istnienia tej waluty i jej kursu.

Jak wygląda rekrutacja i praca na tyłach szerzenia kultury? W jaki sposób za pomocą wytwarzania odpowiedniej i specyficznej atmosfery tworzy się pożądane i „kulturalne” miejsce pracy? Od ponad dwóch miesięcy pracuję w jednej z takich instytucji. Rekrutacja do organizacji zajmującej się kulturą działa na zasadzie kumoterstwa, bo (jak określiła to moja znajoma pracująca w jednej z bardziej znaczących organizacji kulturalnych przez kilka lat) „praca w kulturze działa na zasadzie mafii”. O tym, że istnieje możliwość pracy dla mnie w Sklepie Wielobranżowym Fundacji Bęc Zmiana, poinformowała mnie znajoma. Przez pierwsze kilka dni nie wiedziałem, na jakiej zasadzie jestem zatrudniany i czy w ogóle. „10 złotych za godzinę na rękę”, które usłyszałem od znajomej, która „załatwiła” mi pracę oraz rada od współpracownika, żebym lepiej liczył przepracowane godziny – to wszystko, o czym wiedziałem w sprawie mojego wynagrodzenia. Po kilku dniach pracy zostałem zaproszony na rozmowę z „szefostwem”. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyłem osobę, która decyduje o moich zarobkach oraz wymiarze pracy. Rozmowa tego typu nie jest stricte rozmową o pracę. Stanowi bardziej wywiad, w którym należy udowodnić, iż jest się osobą ciekawą, interesującą czy wystarczająco „fajną” aby dostąpić zaszczytu „pracy w kulturze”. Nie polega na dyskutowaniu kompetencji związanych z danym stanowiskiem. Zostaje rozpoczęta od niechcenia rzuconym: „Co robisz w życiu?”. Po stresującej ekwilibrystyce i próbie zaprezentowania się z najlepszej strony okazało się, iż moje pasje czy hobby „w ogóle nie są interesujące” dla szefostwa. I właściwie tyle. Wszystko to w ciągłej atmosferze próby czy pracy próbnej. Kwestie formalne nie zostały poruszone w ogóle. Domyśliłem się, że zostaję. Na jak długo? Na jaką umowę? Za ile? Informacji brak.

Jak później dowiedziałem się od współpracowników, umowy podpisuje się w Fundacji Bęc Zmiana pod koniec miesiąca i co miesiąc. Tym sposobem pewnego przypadkowego dnia zostałem poproszony do biura szefostwa i podpisałem umowę o dzieło (o to, czy potrzebuję ubezpieczenie, zostałem zapytany mimochodem po dwóch tygodniach pracy). Jeśli jakiekolwiek sprawy formalne, dotyczące warunków pracy czy wypłaty były poruszane, to zawsze nagle, z zaskoczenia, w biegu. Z wyliczeń godzinowych moja stawka miesięczna miała wynosić 1200 PLN. Została podniesiona do 1500 PLN na zasadzie stałej, „bardziej sprawiedliwie” opłacanej pracy. Jak okazało się później, stałość stanowiska polega na niemalże nieograniczonej dyspozycyjności oraz nadgodzinach. W efekcie praca była wciąż opłacana na zasadzie wcześniejszej stawki. Rzekoma podwyżka miała sprawić, iż nie będę już kwestionował sposobu opłacania mojej pracy, a moja kolejna próba uregulowania i dowiedzenia się czegokolwiek na temat wypłaty została spuentowana stwierdzeniem: „czy chcesz kwestionować tę sumę?” oraz „o tym będziemy jeszcze rozmawiać później”.

Ustanowienie obowiązków czy określenie stanowiska pracy w „Bęcu” jest niemożliwe. Przy każdej próbie określenia swojej pracy, ze strony współpracowników i szefostwa pada apel o kreatywność, samodzielność i innowacyjność. Zasada „u nas nie mianujemy się funkcjami” sprowadza się do rozmycia hierarchii. Pozornej „dehierarchizacji” służy też idea pracy zespołowej. Próba rozmycia hierarchicznej nomenklatury nie ma jedna nic wspólnego z wprowadzeniem demokratycznych zasad współżycia w miejscu pracy. Nie ulega wątpliwości, iż zarobki pracowników są różne (i oczywiście owiane tajemnicą), ich realne stanowiska zawierają w sobie mniejszą lub większą dawkę prestiżu, a nawet to jak i gdzie się stołują w czasie pracy jest najlepszym znakiem i dowodem na dobrze rozwiniętą oraz ukrytą relację władzy. Wśród współpracowników trwa także nieustanna licytacja na zaangażowanie – „praca w kulturze” wymaga całkowitego poświecenia i szczerego zainteresowania organizacyjną misją, bo nadrzędnym (czy de facto jedynym wypowiedzianym) celem pracy całej jednostki ma być „szerzenie kultury w kraju”, co jednocześnie stanowi permanentny szantaż pracowniczy. Szantaż ten wyraża się w zdziwieniu: dlaczego nie chcesz angażować się w naszą działalność stuprocentowo? Dlaczego nie poświęcasz każdej wolnej chwili na stwarzanie swojego miejsca pracy? Założenie, iż tematyka i działalność organizacji stanowi trzon i jedyne źródło moich zainteresowań to oczywistość. Jakiekolwiek potknięcie w codziennych dyskusjach na temat „projektów kulturalnych”, wyrażenie krytycznej opinii na temat prowadzonych działań czy wyjście poza domyślny i ścisły kanon kulturalny, który stanowi fundament miejsca pracy powoduje, że stajesz się podejrzany lub nie nadajesz się do pracy.

Fasada czy atmosfera, jaką tworzy zarząd organizacji, służy wytworzeniu wrażenia, iż wszyscy pracownicy biorą udział w misji ukulturalniania społeczeństwa. Nie ma tu miejsca na jakąkolwiek krytykę, ponieważ oznaczałaby ona innowierstwo i sprowadzenie pracy do jej realnego wymiaru.

Kwestie pieniędzy, liczb i opłat w „Bęcu” padają tylko raz wraz z konkretnymi liczbami. Dochodzi do tego w czasie argumentacji za tym, iż „jesteśmy biedni”. Brak ani jednej umowy o pracę zostaje usprawiedliwiony właśnie abstrakcyjną biedą, w jakiej pogrążona jest instytucja. Wtedy to dokładnie dowiaduję się, ile kosztuje wynajem pomieszczeń, w których pracuję oraz utrzymanie infrastruktury wokół (swoją drogą kosztownej, bo fundacja jest zlokalizowana w bardzo drogiej okolicy). Selektywne wyliczanie kosztów (z pominięciem tych, które generują pensje, działania zarządu i nieprawidłowe zarządzanie księgowością) służy poszerzeniu i pogłębieniu szantażu, w którym znajdują się pracownicy. Upominasz się o pensję? Żądasz uregulowania stosunku pracy? To znaczy, że nie zależy ci na misji oraz „fajności” miejsca, które powinieneś kreatywnie tworzyć, a „praca jest niewykonana” (mimo, że spędzasz w niej codziennie osiem lub więcej godzin, żeby móc opłacić mieszkanie). Osoby pracujące w fundacji cieszą się z zarobku i zysku, jaki przynosi działalność statutowa, mimo iż nijak nie przekłada się na ich zarobki.

Fakt, iż to pracownicy muszą ponosić koszty pracy, których nie pokrywa pracodawca, nie przychodzi nikomu na myśl. Nie zostaje wypowiedziany, a prawdopodobnie nawet pomyślany. Problem warunków pracy staje się nieco bardziej widoczny jedynie raz. Pewnego razu w wyniku dezorganizacji zostaje nam wyznaczona dodatkowa praca – przenosiny magazynu. W oczach zarządu ma ona zająć jedynie kilka godzin. Ostatecznie zajmuje kilka dni intensywnej pracy fizycznej po 12 godzin dziennie (z czego spora część to praca na mrozie, w deszczu lub śniegu). W jej trakcie jeden z moich współpracowników zostaje niemal przygnieciony przez książki ważące kilkaset kilo, co nie wyklucza urazu kręgosłupa. Większość pracowników pomagających przy przenoszeniu książek do nowego magazynu pracuje bez podpisanych umów, na umowy o dzieło lub jedną umowę na kilka osób. Proszę kilka razy różnymi drogami komunikacji szefostwo o podsumowanie tej dodatkowo wyznaczonej pracy oraz uregulowanie warunków i bezpieczeństwa pracy. Moje prośby są zbywane, problem zamieciony pod dywan, a mój współpracownik odchodzi z pracy następnego miesiąca. Od szefowej słyszę, że jest jej przykro, że musi dowiadywać się o takich „sytuacjach” – problem ma leżeć nie w warunkach pracy (a raczej ich braku), tylko w złej samoorganizacji pracowników.

To tylko kilka przykładów, jak prawa pracownicze traktuje się w ważnych centrach czy organizacjach kulturalnych polskich miast. Schizofreniczny charakter tych instytucji i niesamowita zasłona dymna skłaniają do myśli, że nie trzeba koniecznie wyglądać bardzo daleko, żeby dostrzec, czym okupione są rzekome wysiłki szerzenia kultury w Polsce. Szerzy się ją i promuje pełną parą, a tymczasem ja znów nie wiem, jak wygląda mój zarobek – stale ustalona pensja prawdopodobnie zostanie obniżona, bo „w tym miesiącu nie ma aż tyle pracy co w poprzednim”. Z półek, gablot i plakatów w miejscu pracy spoglądają na mnie hasła i treści dotyczące prekariatu czy nowych form wyzysku w ponowoczesnej rzeczywistości, których patronatem jest „Bęc”.

Paweł Matusz



Artykuł ukazał się w kwartalniku „Bez Dogmatu” (nr 1/2015) pod pseudonimem Robert Zieleniecki. Dotyczy warunków pracy i rekrutacji pracowników w Fundacji Bęc Zmiana.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku