Katarzyna Przyborska: Lewicowe partie i ugrupowania naszego regionu stworzyły sojusz o swojskiej nazwie CEEGLA. Co łączy członków Sojuszu Zielonej Lewicy Europy Środkowo-Wschodniej?
Anna Górska: Przede wszystkim spojrzenie na Rosję, którą jednogłośnie uważamy za zagrożenie dla demokratycznego świata.
W przeciwieństwie do lewicy starej Europy?
Tak. Wedle wielu lewicowych partii europejskich wojna w Ukrainie jest konfliktem lokalnym.
A nawet proxy war Rosji z USA.
No właśnie. A my, pochodzący z krajów, które doświadczyły wielowiekowego rosyjskiego imperializmu, zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństwa i konieczności obrony. Uważamy, że nasza perspektywa musi być wzięta pod uwagę.
Czemu to stanowisko nie znajduje zrozumienia? Czy zachodnia lewica czuje się „starsza” i „mocniejsza” niż kraje, które dołączyły do UE w XXI wieku?
Tak, zdecydowanie czują, że mają lepsze rozeznanie, bo dłużej są na tej scenie. Kieruje nimi też taki naiwny pacyfizm, dokarmiany przez ugrupowania związane z Rosją. My od początku tłumaczyliśmy, że bardzo silne wsparcie Ukrainy – również militarne – jest kluczowe dla bezpieczeństwa regionu i całej Europy. To właśnie pomoc militarna stała się wyraźną osią podziału, dlatego szybko zdecydowaliśmy się dać wyraźny sygnał, że z perspektywy naszego regionu sytuacja wygląda inaczej.
Szybko, czyli?
Wojna wybuchła w lutym, a my już na początku marca zaprosiliśmy naszych obecnych partnerów do Warszawy i wydaliśmy oświadczenie o konieczności wspierania Ukrainy. Towarzyszył nam między innymi Jussi Saramo z Finlandii, która ma długą granicę z Rosją i wciąż dość świeże doświadczenia historyczne, na wielu poziomach perspektywę zbieżną z naszą. To był pierwszy krok. Potem zmapowaliśmy kolejne organizacje i zorientowaliśmy się, że jest trochę młodej, zielonej, progresywnej lewicy, która trzeźwo patrzy na wojnę. Doszliśmy do wniosku, że będzie nam łatwiej rozmawiać z lewicą zachodnią, kiedy będziemy zjednoczeni.
Czy fakt, że Ukraina się nie poddaje, nie przynosi zmiany w postrzeganiu tej wojny przez zachodnią lewicę?
Mam poczucie, że podejście się zmienia, ale bardzo powoli, a czasami te zmiany są pozorowane. Jeżeli mówimy o takich organizacjach, które liczyły się w Europie – celowo używam czasu przeszłego, bo mam na myśli chociażby niemiecką Die Linke czy hiszpańskie Podemos – w dużej mierze nadal tkwią w przeświadczeniu, że trzeba możliwie szybko dogadać się z Rosją. My ciągle powtarzamy, że to niemożliwe, przynajmniej dopóki rządzi nią Putin, dyktator traktujący nasz region jako swoją strefę wpływów, która na jakiś czas się wymknęła i którą chce odzyskać.
Ale Die Linke i Podemos przechodzą kryzys.
Wyraźnie osłabły. Połowa Die Linke przeszła na bardzo niebezpieczne, wręcz nacjonalistyczne pozycje. Podemos również ciężko będzie się podnieść. Część jej wyborców przejęła Yolanda Díaz i jej partia Sumer. Jesteśmy z Díaz w kontakcie, prowadzi inną politykę niż Podemos. Za to od razu, już w 2022 roku, po naszej stronie stanęła lewica portugalska.
W jaki sposób inną?
Jestem pewna, że Diaz lepiej rozumie, że porażka Ukrainy to zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa w całej Europie, również na Półwyspie Iberyjskim.
CEEGLA to – oprócz Razem – organizacje z Litwy, Czech, Rumunii, Węgier, Ukrainy. Skandynawię reprezentował Jussi Saramo z Finlandii, jedyny polityk parlamentarny w tym gronie, były minister edukacji. Nie było Szwedów, Norwegów?
Szwecję reprezentowali europosłanka Malin Björk, wieloletnia działaczka feministyczna, i Jonas Sjöstedt, były poseł i przewodniczący szwedzkiej lewicy. Ale fakt, trochę różnimy się ze Skandynawami. My opowiadamy się za tym, by wzmacniać militarne sojusze europejskie, żeby budować – mówimy to wprost – europejską armię i nie polegać wyłącznie na NATO.
Bo polityka sojuszu może zależeć od tego, kto będzie prezydentem USA.
Oczywiście. Istnieje realne zagrożenie, że prezydentem znowu zostanie człowiek, który otwarcie i wprost mówi, że nie pomoże Europie, jeśli Putin ją zaatakuje. Musimy przyjąć odpowiedzialną strategię obronną oraz strategię bezpieczeństwa i budować się również militarnie, niestety. Tymczasem część naszych skandynawskich partnerów jest sceptyczna wobec budowy europejskiej armii.
Jednak weszli do NATO.
Finlandię do NATO wprowadzał jeszcze lewicowy rząd, ale musimy wziąć pod uwagę moment, w którym zapadła ta decyzja, oraz jej geopolityczne znaczenie. Finlandia i Szwecja to kraje o bardzo dużym i ważnym dla sojuszu potencjale militarnym. Dodatkowo pokazało to Putinowi, że kiedy atakuje naszych sojuszników i przyjaciół, stajemy się jak wikińska formacja (ściana z tarcz), czy jak rzymski „żółw” obronny. Oby tak było i po wyborach w USA.
CEEGLĘ, oprócz Razem, tworzą partie i ugrupowania kanapowe, nie parlamentarne. Skąd wynika tak duża słabość partii lewicowych?
W krajach naszego regionu działają partie lewicowe z rodowodem postsowieckim. Razem jest natomiast młodą, progresywną, zieloną lewicą i wśród takich samych ugrupowań się pozycjonujemy, z nimi zacieśniamy relacje. Czeska Budoucnost ma kilka lat, obecnie ma jednego radnego w Pradze. Litewskie Kartu to też młoda organizacja, która na gruzach starych partii zebrała młodych działaczy, nieosadzonych w dotąd istniejących politycznych układach. Socjalny Ruch z Ukrainy ma mocne powiązania z ukraińskimi związkami zawodowymi. Warunki utworzenia partii są w Ukrainie koszmarnie trudne, łącznie z tym, że potrzebne są do tego olbrzymie fundusze, co betonuje scenę polityczną i faworyzuje oligarchie. Demos z Rumunii to organizacja podobna do nas, choć poza parlamentem. Szikra z Węgier ma jednego posła.
Zależy nam, by młode ruchy lewicowe w regionie współpracowały i budowały się nawzajem. Mamy podobną historię, podobne doświadczenia związane z odzyskiwaniem wolności przez ostatnie trzy dekady, z nierównościami wynikłymi z transformacji i dzikiego kapitalizmu lat 90. Doświadczenie transformacyjne miało podobny wpływ na społeczeństwa w państwach, w których stworzyliśmy „cegłę”. Tak samo podobna jest sytuacja związków zawodowych, które w krajach Zachodniej Europy są o wiele silniejsze.
Słuchając polityków liberalnych, jednym tchem mówiących o „ekstremalnych, faszystowskich, prorosyjskich partiach prawicowych i lewicowych”, myślę, że łączy was też doświadczenie braku zaufania do lewicy w krajach postkomunistycznych.
Europa Zachodnia trochę inaczej rozumie ten pluralizm. Nawet ta rzeczywiście radykalna lewica od lat jest w Europie i uczestniczy w polityce. W naszym regionie nowej progresywnej lewicy trudniej się z tą niechęcią mierzyć właśnie ze względu na to, że tutaj wszystko, co lewicowe, uznawane jest za komunistyczne, postradzieckie, prorosyjskie.
W Polsce większą sympatią liberałów cieszy się Konfederacja.
To niebywałe, ponieważ z tego, jak działamy na co dzień i co robimy, wyraźnie wynika, kto jest siłą propaństwową, a kto prorosyjską. Wystarczy posłuchać i zobaczyć, co mówią i robią politycy Konfederacji. W Polsce niechętnie przypomina się o tym, że Roman Dmowski wolał uśmiechać się do cara, niż działać z siłami niepodległościowymi. Taka wtedy była tradycja prawicy i podobna jest teraz.
Konfederacja i PiS straszą migracją, PO brak na nią pomysłu. Maciej Duszczyk zapowiedział, że Polska nie przyjmie ani jednego migranta z paktu migracyjnego. A migracja jest i będzie, w całej Europie. Po ustaleniach dotyczących paktu migracyjnego widać, że kontynent powoli zamienia się w twierdzę. Czy „cegła” wykuwa lewicowy pomysł na politykę migracyjną?
Unia Europejska, naszym zdaniem, nie ma polityki migracyjnej. Ogranicza się ona do tego, by migrantów trzymać gdzieś na opłotkach i finansować kraje, które mogą powstrzymać ich przed przybyciem do Europy. Nam jest bliżej do modeli skandynawskich, chociaż widzimy, jakie błędy popełniły one na przestrzeni lat w swoich politykach migracyjnych.
Na przykład?
Dopuszczając do gettoizacji, jak w Szwecji. Na kryzysach, jakie z tego wynikły, urosła prawica. My patrzymy w stronę Norwegii, która co prawda nie jest w Unii Europejskiej, ale też jest nam bliska. Tam warunki dla osób przyjeżdżających wydają się dużo lepsze. Jest nauka języka, możliwość podjęcia legalnej pracy. To wzorce, po które warto sięgać. Wraz z nasilającym się kryzysem klimatycznym nasilać się będzie migracja. Nie możemy tego dłużej ignorować. Tym bardziej że mamy w Polsce, w całej Europie, poważny kryzys demograficzny. Potrzebujemy ludzi. Dwa miliony uchodźczyń i uchodźców z Ukrainy zostało w Polsce, a przecież ani nie odebrali nam pracy, ani nie zajęli kolejek do lekarzy, czym nas straszono.
Jak będziecie startować do wyborów europejskich? Czy według klucza koalicyjnego, polskiego, żeby to było łatwiejsze do zrozumienia dla polskich wyborców, czy zgodnie z istniejącymi stronnictwami na poziomie Unii?
Myślę, że w polskich warunkach skuteczniejsza będzie pierwsza opcja. Niewiele osób w Polsce interesuje się frakcjami, blokami i partiami międzynarodowymi. Ja życzyłabym sobie, żebyśmy mieli lewicową listę do Parlamentu Europejskiego.
Ale w PE Razem i Nowa Lewica nie są w tej samej frakcji. Właściwie dlaczego?
My nie jesteśmy częścią rodziny S&D, czyli socjalistów i demokratów. Jednak nasze wspólne zadanie to zaprezentowanie wyborcom lewicowej listy do Parlamentu Europejskiego, ze spójnym, konkretnym programem.
Czyli?
Od kiedy pierwszy raz startowaliśmy do PE – jako partia Razem, Ruch Sprawiedliwości Społecznej i Unia Pracy – mówiliśmy, że chcemy wzmacniać struktury demokratyczne w Unii Europejskiej, nadać więcej znaczenia Parlamentowi Europejskiemu. Żeby solidarność, która jest jedną z podstaw funkcjonowania UE, nie była marnowana, tylko żeby rzeczywiście obejmowała wszystkie kraje. Żeby Unia pilnowała wyrównywania standardów socjalnych w poszczególnych państwach, bo od tego zależy, czy nam się ona rozpadnie. Młode kraje unijne z naszego środkowo-wschodnioeuropejskiego bloku nadal są w ogonie, zarówno jeśli chodzi o płace, przestrzeganie prawa pracy, sprawy bytowe, socjalne, jak i wolność zrzeszania się w związkach.
Czyli chcecie porzucić półperyferie, rolę rezerwuaru taniej siły roboczej. Da się?
Nie ma wyjścia. Od wyrównania poziomów dobrobytu zależy trwałość Unii Europejskiej. A nam zależy na tym, żeby Unia zacieśniała współpracę w kolejnych obszarach – w gospodarce, obronności, sprawach społecznych. To kwestia fundamentalna, dotycząca naszego szeroko rozumianego bezpieczeństwa.
Nie boicie się utraty niepodległości? Zatarcia tożsamości?
Wręcz przeciwnie. Myślę, że dopiero kiedy wyrównamy standardy socjalno-bytowe poszczególnych państw, standardy opieki zdrowotnej i edukacji, kiedy z poziomu europejskiego będziemy mogli zadbać, by wielkie korporacje nie miały takiego wpływu na nasze gospodarki, jaki mają dzisiaj – będziemy mogli mówić o niepodległości. Teraz to Facebook, Microsoft i Google dyktują nam warunki.
Czyli nie zagrażają nam Bruksela i Berlin, ale Microsoft i Google?
Jeżeli sami nie możemy prowadzić polityki podatkowej, ponieważ boimy się wielkich korporacji, to znaczy, że jesteśmy od nich zależni, straciliśmy naszą podmiotowość. Ludzie coraz lepiej łączą wątki i dostrzegają, że na leczenie muszą zbierać na zrzutkach, podczas gdy wielkie firmy nie płacą podatków. A przed nami olbrzymie wyzwania, np. potężna transformacja energetyczna. Albo przeprowadzimy ją tak, żeby była społecznie sprawiedliwa, pod kontrolą państwa, albo pozwolimy na wolną amerykankę, z jaką mieliśmy do czynienia dotąd. W tym ostatnim scenariuszu dojdzie do tego, że właścicielem elektrowni atomowych będzie kapitał amerykański, koreański albo prywatny polski – który będzie dążył do podwyższania cen, bo inwestycje muszą się zwrócić, a państwo będzie temu kapitałowi ulegać, bo co ma zrobić, jeśli stanie np. przed wizją „wyjęcia wtyczki”. To jeden z ważnych elementów, który moim zdaniem powinien wejść na agendę europejską.
Zwłaszcza że Europa zaciągnęła potężny wspólny kredyt na transformację energetyczną, więc te pieniądze raczej nie powinny pójść do prywatnych kieszeni.
Rozmawialiśmy w Unii – po wybuchu wojny w Ukrainie, kiedy narastał kryzys energetyczny i drożały ceny prądu – że należy opodatkować nadmiarowe zyski koncernów energetycznych. Jednym z krajów, który to zablokował, była Polska.
Czy nie szkoda jednak, że nie jesteście w koalicji 15 października? Przy okazji wyborów samorządowych moglibyście budować struktury, które partia Razem ma niewielkie. Nie obawiacie się losu efemerydy?
Jestem optymistyczna. Mamy naprawdę dobrze zmapowaną Polskę, realne możliwości. Naszym priorytetem są starty do rad miast, powiatów, gmin.
Jako Razem? Jako Lewica? W jeszcze szerszej koalicji?
Wybory samorządowe to w gruncie rzeczy setki małych wyborów. Dzisiaj wybory na poziomach miejskich, gminnych, to bardzo często starty z komitetów wyborczych wyborców, szerokie koalicje. My będziemy startować czasem w szerokich koalicjach, w kontrze do obecnych władz, czasem tam, gdzie mamy fajną, progresywną radę miasta i burmistrza, a czasami będziemy chcieli wesprzeć dobrą samorządową władzę na kolejną kadencję.
Ile osób chcecie wprowadzić do samorządów?
Uczciwie liczę na kilkanaście mandatów w różnych radach. Mamy łatkę partii wielkomiejskiej, ale celujemy w miasta 30–40-tysięczne. Nie licząc sejmików – tutaj trwają rozmowy z koalicjantami.
Czy nie szkoda wam jednak okazji, która minęła, do zyskiwania doświadczenia poprzez objęcie stanowisk rządowych, ministerialnych?
To doświadczenie można zdobywać na różne sposoby. Nie mamy ministrów, ale w naszej partii są osoby, które mają doświadczenie. Nie jesteśmy partią kadrową. Od kucia kadr w administracji cenniejsze będzie dla nas budowanie się w regionach, w miastach. To daje nam widoczność. A potem mogą być przyspieszone wybory.
Nie obawiacie się, że wówczas wyborcy ukarzą was za osobność, za niechęć do współtworzenia rządu, do wzięcia części odpowiedzialności – i po prostu nie oddadzą głosów na partię Razem?
Jest sporo osób rozczarowanych, ale jest i wiele zadowolonych z decyzji o nieprzyłączaniu się do koalicji 15 października. My nie wychodzimy z obozu demokratycznego, nie stajemy w twardej opozycji, nadal jesteśmy w klubie Lewicy i cały czas mówimy, że będziemy popierać wszystkie dobre rozwiązania. Jako senatorka z Paktu Senackiego czuję się częścią tego obozu, który odsunął PiS od władzy.
Ale są też rzeczy, które będziemy krytykować. I uważamy, że to dobrze, że w obozie demokratycznym jest siła niezobowiązana do stuprocentowej lojalności, która będzie mogła korygować kurs nowej władzy. To się wszystkim opłaca. Donaldowi Tuskowi opłaca się czasem nas posłuchać, a my możemy być taką lewicą, jakiej oczekują nasi wyborcy.
To takie bardzo tożsamościowe. Wy bierzecie odpowiedzialność za swoją partię, a inne partie biorą odpowiedzialność za Polskę.
Ale polityka jest tożsamościowa. I my też bierzemy odpowiedzialność za Polskę i stan polskiej demokracji. Uważamy, że w naszym kraju nie ma i nie będzie demokracji bez silnej lewicy. Wyborcy, którzy niekoniecznie chcą prywatyzacji wszystkiego – ochrony zdrowia, edukacji, którzy nie chcą być zdani wyłącznie na kredyt 0, 2, 8 czy 15 proc. – muszą mieć swoją reprezentację.
Anna Górska – członkini zarządu krajowego partii Razem, dziennikarka, specjalistka w zakresie stosunków międzynarodowych. W ostatnich wyborach zdobyła 89 216 głosów i uzyskała mandat senatorki.
Tekst rozmowy pochodzi ze strony internetowej "Krytyki Politycznej".
fot. Wikimedia Commons