"Gazeta Wyborcza" skwitowała konferencję Łapińskiego i z 50 stron dokumentów, jakie dostarczył dziennikarzom, notką Elżbiety Cichockiej. "Według posła Łapińskiego wszyscy manipulują i spiskują przeciw jedynej sprawiedliwej czwórce: Łapińskiemu, Naumanowi, Mierzejewskiemu i Deszczyńskiemu". "Puls Biznesu" w ogóle nie zamieścił informacji z konferencji, a jedynie dał Łapińskiemu strzałkę w dół, za to, iż "zwołał oryginalną konferencję prasową", na której "zebranemu dziennikarstwu najpierw nawrzucał za podatność na manipulowanie przez branżę farmaceutyczną, a następnie ... uciekł z sali, uchylając się od odpowiedzi na jakiekolwiek pytania". "Życie Warszawy" w notce zatytułowanej "Łapiński kontra reszta świata" dwudziestostronicowe oświadczenie Łapińskiego kwituje jedynym zdaniem: "Propozycja utworzenia sejmowej komisji śledczej, zawiadomienie do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, trzy wnioski do prokuratury i trzy pozwy sądowe - to najnowsze dokonania byłego ministra zdrowia Mariusza Łapińskiego i byłego szefa Narodowego Funduszu Zdrowia Aleksandra Naumana". Więcej miejsca gazeta poświęca głębokiej myśli Andrzeja Celińskiego, iż zarzuty, stawiane przez Łapińskiego aktualnemu kierownictwo resortu to "niepokojące zjawisko". W ramach zaniepokojenia Celiński nie proponuje naturalnie zbadania słuszności tych zarzutów, tylko usunięcie Łapińskiego z klubu. "Fakt" streszcza wystąpienie Łapińskiego jednym zdaniem: "zarzucił firmom farmaceutycznym, że korumpują podwładnych obecnego ministra zdrowia", i zaraz gazeta wyjaśnia, "co go tak rozwścieczyło": "Kontrola zlecona przez jego następcę Leszka Sikorskiego. Okazuje się, że to ludzie Łapińskiego mają nieczyste sumienie". "Superexpress" twierdzi, iż Łapiński "zwala całe zło na tajemniczą "grupę przestępczą"- prezesów firm farmaceutycznych", co zdaniem "redakcji" "brzmi nieprzekonywająco" i radzi Łapińskiemu, żeby "jeśli wie, kto złamał prawo, niezwłocznie ujawnił to prokuratorowi", przemilczając fakt, iż trzy takie doniesienia Łapiński złożył, o czym także mówił w swoim oświadczeniu.
Odrobinę obiektywizmu usiłuje udawać "Trybuna", ale i ona nie próbuje nawet przekazać faktów, które - popierając dokumentami - przedstawił Łapiński, zamiast tego obszernie cytując złote myśli Balickiego i Celińskiego.
Naturalnie nie warto nawet wspominać, co napisała na ten temat "Rzeczpospolita" - ale jej postawę można akurat usprawiedliwić, bo to dziennikarkę "Rzeczpospolitej", Małgorzatę Solecką, personalnie zaatakował Łapiński za artykuły sprzyjające firmie farmaceutycznej MSD. Nadmienię jedynie, iż "Rzepa", po raz setny streszczając swoje własne teksty o wielkiej aferze korupcyjnej w ministerstwie zdrowia, ani razu nie wspomina, iż wszyscy bohaterowie tych tekstów: Łapiński, Deszczyński i Nauman, wytoczyli dziennikarzom i wydawcy "Rz" procesy o zniesławienie i oszczerstwo. Zamiast tego, "Rzeczpospolita" pointuje swój tekst wystąpieniem słynnego z politycznej dojrzałości i trzeźwości opinii prof. Religi, który stwierdza, iż Łapiński jest "postacią, której należałoby poszukiwać w podręcznikach psychologii" bowiem "normalni ludzie tak się nie zachowują". Podobnie postąpiły media elektroniczne, wytwarzając ogólne wrażenie, że Łapiński nadaje się do leczenia psychiatrycznego.
Może zatem, ot tak, z łaski na uciechę, przeczytacie Państwo, co takiego naopowiadał szalony Łapiński w swoim wystąpieniu. Jak widać z powyższego - nie przeczytacie tego nigdzie indziej.
Straszna tajemnica komisji leków
Pamiętacie straszną aferę, jaka wynikła z kontroli w resorcie zdrowia, zarządzonej przez aktualnego ministra Leszka Sikorskiego? Najważniejszy zarzut to ten, iż na ostatnim posiedzeniu komisji leków, na którym obecny był Nauman, zarejestrowano nielegalnie ponad 200 leków, a może nawet sfałszowano procedury rejestracyjne, w każdym razie, nastąpił tu przekręt, a Nauman nim naturalnie sterował. Sikorski złożył w tej sprawie doniesienie do prokuratury. Czego nie ma w tym doniesieniu?
Tego, iż w protokole Kontroli Urzędu Rejestracji PLWMiPB (Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, ale będziemy go nazywali po prostu Urzędem Rejestracji) na stronie 143, przesłuchiwany przez kontrolera pracownik Urzędu, Urszula Imińska stwierdza, cytuję: "Załącznik nr 7 (ten, w którym znalazły się - jako zarejestrowane - preparaty, które zarejestrowane nie zostały) do protokołu z posiedzenia planarnego w dniu 30 września 2002 był tworzony od końca października 2002 do stycznia 2003 r. na podstawie ustnego polecenia wydanego przez pana T. Krasuckiego, w obecności pracowników Wydziału Organizacji i Koordynacji Urzędu Rejestracji".
Pytanie za 5 zł: kim jest pan T. Krasucki i dlaczego obecne kierownictwo resortu nie dołączyło go do listy klientów prokuratora, skoro miało - czarno na białym - że to on sterował przekrętem, o który ministerstwo zrobiło tyle hałasu?
Odpowiedź: pan Tomasz Krasucki pełnił obowiązki Dyrektora Departamentu Produktów Leczniczych Ludzkich w Urzędzie Rejestracji za Łapińskiego i Naumana. Pełnił je wszakże niezbyt długo, bowiem został przyłapany na sfałszowaniu decyzji rejestracji materiałów dentystycznych. Owo fałszerstwo było dość bezczelne - pan Krasucki wysłał do ministerstwa pismo, zawiadamiające o rejestracji 10 produktów dentystycznych, na którym to podpisał się w imieniu Kierownika Urzędu i na jego pieczątce. Choć ni cholery nie miał do tego pełnomocnictwa, a departament którym kierował, w ogóle nie zajmował się tymi produktami. Krótko mówiąc, usiłował nielegalnie przepchać rejestrację jakiś tam wynalazków zębowych. Po wykryciu fałszerstwa, Urząd rozstał się z p. Krasuckim a kierownik Urzędu złożył zawiadomienie do prokuratury.
Przy okazji przeszukania szafki p. Krasuckiego okazało się, że miał tam schowane kilka wniosków polskich producentów, co uniemożliwiło im znalezienie się na unijnej liście akcesyjnej, a zatem - rejestrację w tzw. okresie przejściowym. Inaczej mówiąc, te polskie leki znikną z rynku, a ich miejsce zajmą zachodnie.
Sprawa zakończyła się dla p. Krasuckiego pomyślnie. 31 kwietnia 2003 (tak, tak, jeśli myślicie, że nie ma takiej daty, to macie rację) prokuratura umorzyła postępowanie, a aktualny kierownik urzędu, prof. Michał Pirożyński nie zaskarżył tego umorzenia, choć zalecał mu to jego własny radca prawny.
Pytanie za 10 zł: dlaczego prof. Pirożyński, wbrew opinii resortowych prawników nie zaskarżył decyzji prokuratury, choć była ona wydana nie tylko w nieistniejącej dacie, ale także niechlujnie bądź stronniczo, jedynie w oparciu o zeznania podejrzanego, bez badania dokumentacji urzędu?
Może nie chciał robić przykrości swemu wiceprezesowi.
Aktualnie bowiem pan Tomasz Krasucki jest - uwaga, będzie najzabawniejsze - "głównym specjalistą z powierzeniem obow. wiceprezesa do spraw prod. leczniczych". Tak stanowi umowa o pracę, którą prof. Pirożyński podpisał z nim na czas nieokreślony. Cóż to znaczy?
Dwie rzeczy. Po pierwsze, że p. Krasucki siedzi na stołku nielegalnie, bo jedynym zgodnym z prawem sposobem powierzenia komukolwiek obowiązków wiceprezesa urzędu jest mianowanie go przez ministra, prezes nie ma takich kompetencji. A po drugie - że obchodzi w ten sposób ustawę kominową, bowiem wiceprezes może zarabiać ok. 6,5 tys zł (prezes zarabia 6,8 tys.), zaś głównego specjalisty ustawa kominowa nie dotyczy. O tym, iż p. Krasucki zatrudniony jest nielegalnie wie kierownictwo resortu, bowiem po. Dyrektora Departamentu Prawnego MZiOS, p. Władysław Puzoń informował o tym wiceministra Tokarczyka pisemnie w dniu 26 czerwca 2003. Mimo tego ponad pół roku później p. Krasucki nadal zasiada na swym stołku, a skład kierownictwa urzędu wygląda następująco: (cytuję za stroną internetową Urzędu)
Prezes Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych
i Produktów Biobójczych
prof. zw. dr hab. n. med. Michał Pirożyński
Wiceprezes ds. Produktów Leczniczych - wakat*
Wiceprezes ds. Wyrobów Medycznych - wakat**
Wiceprezes ds. Produktów Biobójczych - wakat
Dyrektor ds. Administracyjno - Ekonomicznych - mgr Marek Bojanowicz
Główny Księgowy - mgr Halina Przepiórkowska
* czasowo poszerzone obowiązki - mgr farm. Tomasza Krasuckiego
** czasowo poszerzone obowiązki - dr inż. Mariana Nowickiego
Profesor jak żona cezara
A skoro już jesteśmy przy prof. Pirożyńskim - podziwiać należy takt, z jakim wszystkie gazety przemilczały potwarze rzucane na jego uczciwość przez Łapińskiego. Jedynie red. Cichocka z "GW" mimochodem wspomina, iż wśród kwitów, które rozdał Łapiński jest "potwierdzenie, że prezes Urzędu Rejestracji Leków prof. Michał Pirożyński wyjeżdżał na sponsorowane przez firmy farmaceutyczne zagraniczne sympozja. Tyle tylko, że było to w 1999 r., na cztery lata przed nominacją na prezesa Urzędu (polscy naukowcy powszechnie korzystają ze sponsoringu firm farmaceutycznych, wyjeżdżając na zagraniczne konferencje. Tłumaczą, że to dla nich jedyna okazja do takich wyjazdów)."
W roku 1999 prof. Pirożyński nie był wprawdzie prezesem Urzędu PLWMiPB - takiego urzędu nie było - ale, jak "GW" sama napisał po jego nominacji - "przez wiele lat był członkiem Komisji Rejestracyjnej działającej przy Instytucie Leków". I jako członek tej komisji udał się, na przykład, na organizowaną przez koncern farmaceutyczny UCB Pharma "Konferencję Naukową "The World of Allegry", w dniach 30.01 - 7.02. 1999 połączoną ze zwiedzaniem i atrakcjami indonezyjskiej wyspy Bali oraz Singapuru". Program tych 9 dni zakładał aż trzy dni kongresowe, a w nich nawet "Polską Grupę Dyskusyjną pt. "Skuteczność i bezpieczeństwo leków przeciwhisatminowych - Stanowisko Polskich Specjalistów Alergologii", więc na pewno wszystko jest ok., przynajmniej jeśli chodzi o prof. Pirożyńskiego. No, bo gdyby na taką konferencję poleciał jakiś koleś Łapińskiego, to nie byłoby wątpliwości, że sytuacja w której członek komisji leków, mający przywilej składania wniosków o rozpoczynanie i zakończenie rejestracji, przez tydzień z górą zwiedza Podwodny Świat Singapuru, podróżuje kolejką linową z góry Faber na wyspę Sontosa i wyleguje się na plażach Bali za pieniądze koncernu farmaceutycznego po to, aby przez trzy godziny pogadać o czymś, o czym zwykle wymienia się uwagi w szpitalnej stołówce - to śmierdzi korupcją. Są tacy, którzy małodusznie twierdzą, że właściwym miejscem profesorskich wyjazdów są seminaria naukowe, zwoływane przez międzynarodowe towarzystwa, zrzeszające najwybitniejszych specjalistów z danej dziedziny, a nie luksusowe wycieczki krajoznawcze na koszt koncernów farmaceutycznych. Prof. Pirożyński, światowiec, który dzięki koncernom zwiedził także USA (tydzień w Radissonie w San Diego na zaproszenie koncernu ZENECA), czy Francję (tydzień w Newport Bay Hotel w Eurodisneylandzie na zaproszenie Boehringer Ingelheim) - na pewno zadałby kłam taki twierdzeniom. Na marginesie dodam, iż wszystkie trzy firmy, goszczące prof. Pirożyńskiego produkują leki na astmę od której pan profesor jest wybitnym specjalistą.
Piguła ekspresowa i ekspresowy szmal
Przejawem zbrodniczej działalności duetu Łapiński-Nauman było również, jak wszyscy czytaliśmy i słyszeliśmy wielokrotnie, rejestracja leku Sindaxel za co powyższy przestępczy duet wziął łapówę od producenta leku. Tego ostatniego red. Solecka, która aferę odkryła, wprawdzie nie napisała wprost ale sugerowała niedwuznacznie. Lek miał być zarejestrowany nielegalnie - bo bez obowiązujących badań i do tego w ekspresowym tempie. "Identyczny lek rejestrowała równolegle z Sindanem Polfa Tarchomin. Polskiej firmie zajęło to rok" - dobiła aferzystów red. Solecka.
Sindaxel został zarejestrowany warunkowo - a tym warunkiem było właśnie przeprowadzenie badań analitycznych. Prawo farmaceutyczne zezwala na warunkową rejestrację, jeśli lek nie jest nowy odkryciem, tylko generykiem, opartym na cząsteczce już "znanej" polskiemu rynkowi medycznemu. Zasada takiej warunkowej rejestracji jest następująca: producent musi przeprowadzić badania, zdać z nich raport i uzyskać jego akceptację, zanim zacznie sprzedawać lek w Polsce. Bez spełnienia tego warunku - rejestracja automatycznie wygasa. Trudno też zaakceptować tezę, o tym, iż lek został zarejestrowany ekspresowo, skoro wniosek złożony został 14 czerwca 2002 roku, warunkowo wpisano Sindaxel do rejestru 16 stycznia 2003, zaś poprzedzone raportem z badań dopuszczenie do obrotu na terenie RP nastąpiło 10 października 2003. Inaczej mówiąc, od wniosku, do momentu, w którym producent mógł zarobić pierwszą złotówkę na sprzedaży Sindaxelu minęło 214 dni. Dodajmy, iż w Polsce są dwa inne leki oparte na tej samej cząsteczce: oryginalny Taxol robiony i sprzedawany przez firmę Bristol Meyers&Squibb i ten sam lek, etykietowany przez Polfę Tarchomin pod nazwą Poltaxel (nie jest to "polski odpowiednik", polska jest w nim wyłącznie nalepka). Proces rejestracji Poltaxelu trwał 87 dni - od września do listopada 2001.
Co z tego wynika? Po pierwsze to, że informacje o ekspresowej rejestracji Sindaxelu są wulgarnym łgarstwem. A po drugie - iż rejestrując Sindaxel ministerstwo zrobiło kuku firmie Bristol Meyers&Squibb, która wcześniej, sprzedając ten sam lek pod dwiema nazwami była monopolistą na rynku polskim. Kuku dość poważne, zważywszy, iż w związku z pojawieniem się konkurencji cena grama leku spadła z 22 do 10 zł. Ponad dwukrotnie!
O co nie chodzi
Możliwe, że Łapiński jest najbardziej antypatycznym facetem na świecie, i do tego ma czelność nosić złote okulary i żreć - cytuję za "Newsweekiem" - "japońskie sushi przywożone służbowym samochodem". Nie wiem, nigdy z nim nie rozmawiałam. Ale trudno mi uwierzyć, żeby zły charakter jednego faceta, choćby nawet nosił złote okulary i głupią bródkę, wystarczył, aby cała prasa gremialnie zbojkotowała podane na talerzu sensacyjne wiadomości poparte dokumentami.
Może zatem chodzi o wielką aferę z lekami za łapówkę, którą tak dumnie odkryła red. Solecka? Może ambitna prasa powiedziała: nie będziemy nic brać od łapowników. Byłoby miło. Z tym, że nawet red. Soleckiej nie udało się w jakikolwiek sposób umoczyć personalnie Łapińskiego w tę aferę, a i z udowodnieniem, że w ogóle miała miejsce idzie jakoś słabo. Łapiński w swym oświadczeniu nie bez racji pyta, czym kieruje się przedstawiciel zachodniego koncernu, który - po tym, jak szef gabinetu politycznego ministra zażądał od niego łapówki - spotyka się z senatorem Balickim, posłem Szkopem, posłanką Radziszewską i w końcu uderza do redakcji gazety, zamiast pójść na prokuraturę. Dlaczego na prokuraturę nie poszli wymienieni parlamentarzyści, którzy - jako funkcjonariusze publiczni - byli do tego zobowiązani? Zresztą, wszystko co mamy w tej aferze - to słowo przedstawiciela koncernu przeciw słowu Deszczyńskiego. Sprawa jest zatem dowodowo słaba.
Może zatem dziennikarzy zbrzydziła do ekipy Łapińskiego głupia prywata, jaką było podpisanie przez mazowiecką kasę chorych dwóch kontraktów z firmą "Kobieta + 50", w której to firmie działał były szef gabinetu politycznego Łapińskiego, Waldemar Deszczyński i przyjaciółka Naumana, Małgorzata Kazubowska. Kontrakty opiewały - w sumie - na kilkaset tysięcy złotych, czyli pieniądze z punktu widzenia budżetu raczej nieistotne, zostały szybko zerwane - na polecenie Naumana - ani złotówka nie została wypłacona, a firma tak naprawdę nigdy nie rozpoczęła działalności. Byłoby miło, gdybyśmy żyli w państwie, gdzie najmniejszy nawet przejaw prywaty jest dla polityka zabójczy - ale nie czarujmy się, nie żyjemy. Dzień w dzień dowiadujemy się o dziesiątkach takich sytuacji począwszy od dra Kulczyka, który zatrudnia żony polityków z pierwszych stron gazet - a skończywszy na wójcie, który daje zarobić firmie szwagra. Więc nie pieprzcie, Szanowni Koledzy, że akurat to poruszyło Wasze obywatelskie sumienia.
A mimo tego cała prasa uważa za swój punkt honoru dorzucać drewno do stosu na którym płonie Łapiński z kompanami. Cała prasa olała dokumenty, pełne nie tylko ważnych ale i sensacyjnych informacji, rzucające nowe światło na fakty, o których wszyscy piszą w tonie najwyższego oburzenia. Dlaczego?
Tło czyli tzw. background
Sześć lat temu wydatki państwa na leki wynosiły 3 miliardy złotych, a cały rynek w Polsce - 6,7 mld. Dziś państwo na refundacje i zakupy wydaje 6 mld., rynek - wart jest 12 mld. Co się stało? Chorujemy dwa razy więcej? Nie, przemysł farmaceutyczny się rozwija. Nie jest tak, że chorzy szukają leków. To leki szukają chorych. Nowe substancje na których wytworzenie wydano miliardy dolarów potrzebują zbytu.
Najłatwiej jest z lekami bez recept. Reklamuje się w telewizji witaminy, albo pastylki na przeziębienie i ludzie, jako to ciemne bydło, idą, kupują i żrą wiadrami, jak ich stać.
Gorzej z receptami. Ale i tu się da coś zrobić. Trzeba trafić do lekarzy, tak aby zapisywali twój lek jak największej liczbie pacjentów, czy go potrzebują czy nie. Przeważnie bardzo specjalistyczne, drogie leki są refundowane tylko dla niektórych chorych - tych, którym nic innego nie pomaga. Inni powinni płacić za nie 100 proc. ceny. To teoria. W praktyce jest tak, że lekarze, zachęceni przez producenta, który już dobije się na listę refundacyjną, zapisują je wszystkim jak leci - oczywiście zniżkowo. Na przykład - na rynek wchodzi lek, który ma być refundowany ze wskazaniem: "przerywanie nocnych napadów astmy u dzieci". Ale już po roku państwo wydaje na niego 100 mln zł. bo skoro przerywa nocne to dlaczego nie dzienne, a jak u dzieci to i dorosłym nie zaszkodzi - rozumują lekarze, nie bez zachęty, choć dorośli mogliby przerywać swą dzienną astmę innymi, tańszymi produktami. To brutalne, ale budżet musi oszczędzać. A koncernom farmaceutycznym nie jest to na rękę.
I wreszcie trzeci element - w tej sprawie najważniejszy. Tzw. programy lekowe. To te leki, które państwo kupuje centralnie i podawane są w szpitalach. Na te leki rozpisuje się przetarg. Przeważnie jest kilka, a nawet kilkadziesiąt leków opartych na tej samej cząsteczce, a zatem - w gruncie rzeczy - o tym samym działaniu. Ceny zaś - nie są te same. Czasem różnica wynosi kilkaset, a czasem nawet półtora tysiąca procent. To znaczy, że za ten sam lek można zapłacić złotówkę, można i 15 zł.
Koncepcja Mariusza Łapińskiego opierała się na wprowadzeniu w tych przetargach zasady: 100 proc. kryterium stanowi cena. Inaczej mówiąc - ten, kto zaoferuje najtańszy lek, wygrywa. Żadnych subtelności, za którymi mogą się ukrywać walizki pieniędzy, wypady na Bali i inne atrakcje.
Od roku po Warszawie krąży wieść, iż koncerny farmaceutyczne dały zlecenie na głowę Łapińskiego. Spory są tylko co do kwoty. Jedni mówią o milionie dolarów, inni - o 10 milionach, jeszcze inni godzą ich, twierdząc, że chodzi o 10 mln złotych. Wiadomo dość powszechnie, iż akcją tą zawiadywał facet z gatunku biznesowych płatnych zabójców: przedsiębiorca robiący w PR, posiadacz znacznego kapitału, dwóch paszportów (w tym szwajcarskiego), kontaktów w służbach. Ma też na własność kilku dziennikarzy w całkiem wpływowych gazetach. Nieźle opłacanych, fama głosi, iż dwaj autorzy jednego z tekstów o Łapińskim zgarnęli zań 300 tys. zł. Fama nie głosi, czy razem czy na łebka. Ten sam facet jest zresztą podejrzewany o kierowanie akcją na upierdolenie prezesa Wróbla.
O tej właśnie akcji koncernów farmaceutycznych mówił Andrzej Barcikowski na posiedzeniu kolegium do spraw służby specjalnych, o którym wiadomości od pewnego czasu przeciekały do mediów, acz publikowane były bardzo niechętnie. Choć wiadomość, iż międzynarodowe firmy dały zlecenie - zrealizowane - na wykończenie polskiego ministra i zmianę kierownictwa ministerstwa nosi pewne znamiona sensacyjności, prawda?
Dziennikarze, z taką łatwością rozdający i odbierający świadectwa moralności są jednym z najbardziej skorumpowanych środowisk w Polsce. Dziennikarzy kupuje się za szmal, ale także fanty - rozmaite paciorki, eleganckie pióra, sprzęt AGD, wyjazdy zagraniczne, zniżki na samochody, operacje plastyczne, co wam tylko przyjdzie do głowy. Dziennikarz nie jest funkcjonariuszem publicznym, biorąc łapówkę popełnia zatem jedynie przestępstwo skarbowe. Dziennikarz jest - w swej masie - wygłodniałym, słabo wykształconym, kiepsko opłacanym frajerem, który co dzień ogląda wielki szmal i wie, że uczciwą drogą nigdy się go nie dorobi. Dziennikarz jest najtańszym i najbardziej dostępnym towarem na korupcyjnym rynku. Jednomyślność akcji przeciw Łapińskiemu et consortes - której najlepszym wyrazem jest opisana przeze mnie zmowa milczenia, ukrywająca przed społeczeństwem sensacyjne materiały, ujawnione przez byłego ministra - dowodzi jak dogłębnie skurwione jest to środowisko. Dla mnie to żadna nowość, ale może Państwa zainteresuje.
Agnieszka Wołk-Łaniewska
Tekst ukazał się w 4. numerze pisma Lewizna