2008-11-21 19:26:04
Żadnych odkrywczych myśli. Być może dlatego, że na interlokutora Klein wyznaczono byłego premiera, aktualnie bankiera, Jana Krzysztofa Bieleckiego. Jak zatem było do przewidzenia, opinię Naomi Klein w sprawie kryzysu sprowadzić można było do: "Jest fatalnie. Zróbmy coś, ale szkoda, że nie wiemy, co". Z kolei pogląd Bieleckiego podsumować można w słowach: "Nie jest idealnie, ale narzekanie jest niepatriotyczne. Zróbmy jeszcze raz to samo, tylko jeszcze lepiej."
Klein okazała się być pełna wiary w Obamę. Określiła się jako przedstawicielka globalnego ruchu antywojennego, prodemokratycznego i ekologicznego. Koncentrowała się głównie na czarowaniu Bieleckiego swą łagodnością i tworzeniu wrażenia, że zbawienie przez keynesizm jest bliskie. Bo nareszcie USA mają rząd, który "chce coś zrobić".
Było bardzo niesocjalistycznie, ale jednak nie nudno - dzięki J.K.Bieleckiemu, którego wypowiedzi miały charakter w dużej mierze humorystyczny. Rozpoczął swój występ iście kabaretowym show. Nie szczędził kolokwializmów, sypał anegdotkami, robił miny, machał rękami. Domyślam się, że żartobliwie należało też traktować pewne jego twierdzenia, jak to, że neoliberalizm tak naprawdę polegał na wielkim przesunięciu w układzie światowym, m.in. dlatego, że teraz najbogatszy człowiek na Ziemi jest Meksykaninem. Gdyby to powiedział na serio, to pierwszy napotkany Meksykanin powinien przestawić mu nos (bez urazy!).
Bielecki zapałał też spektakularnym gniewem. Wzywając słuchaczy do poczucia się "dumnymi Polakami", zgromił autorkę "Doktryny Szoku", która według niego ustawia w jednym szeregu Polskę i Chile, a przecież wiadomo, że u nas wolny rynek wprowadzono w atmosferze miłości bliźniego. Klein doceniła jego prelekcję, uczciwie przyznając, że było to "really entertaining", zaraz jednak wyszło na jaw, że premier-bankier nie doczytał istotnych fragmentów książki. Tym samym nieco przygasł nieboraczek, choć i później próbował wzbijać się do lotu, usiłując np. mówić po angielsku z francuskim akcentem. Klein uświadomiła mu, że to nie brzmi jak francuski akcent.
Wyniosłem z tej hucpy ogólne przeświadczenie, że skoro liberałowie uciekają się do takiej humoreski, to znaczy, że czuć się dziś muszą rzeczywiście niepewnie. Gdy grunt usuwa im się spod nóg, starają się robić dobrą minę do złej gry, i obracając wszystko w żart, zasłużyć na oklaski potwierdzające ich status gwiazdy. Choć jest to faktycznie gwiazda spadająca, która właśnie pozwala sobie rozbłysnąć po raz ostatni zanim całkiem zniknie za horyzontem...
Ale, ale! Nie koniec rozrywki. Gwoździem programu okazał się Gabriel Janowski, który wyłonił się z odmętów niebytu politycznego chyba specjalnie po to, by publicznie pożreć J.K.Bieleckiego. Wymierzył więc w niego swój palec i uraczył zebranych płomienną mową przeciwko wyprzedaży majątku narodowego, zarazem kreśląc wizję alternatywy w postaci "kapitalizmu ludowego". Wiele osób pewnie pamięta, że dekadę temu Janowski został przyłapany przez media na przemierzaniu korytarzy sejmowych w zdumiewających podskokach. Jak sam potem tłumaczył, doszło do tego, gdyż został podstępnie naszpikowany narkotykami. Skoro tak, to najwidoczniej do dzisiaj nie zszedł z haju.
Koniec i bomba, a kto nie był ten trąba. Znakomita rozrywka na listopadowy wieczór.
Na zakończenie dodam, że cena polskiego wydania "Doktryny szoku" alterglobalistyczna nie jest - 50zł. A na promocji - 40zł, co pochwalił Bielecki, uznając to za doskonały biznes. Tak czy siak, taniej można kupić oryginał na Amazonie. Co chyba i ja w końcu zrobię, bo znowu się okaże, że nie nadążam za trendami.
Paweł Jaworski