Jeszcze raz o Naomi Klein
2008-11-26 19:16:03
Pozwalam sobie wrócić do mojego poprzedniego wpisu, ponieważ doczekał się on pełnego dramatyzmu komentarza ze strony jednej z czytelniczek, z którym nadal można się zapoznać. Warto dokonać takiego uzupełnienia, chociażby z uwagi na resztę czytelników lewica.pl, którzy mogli poczuć się dotknięci dystansem z jakim odniosłem się do wystąpienia Naomi Klein.

Będąc najwyraźniej przejęta postacią i działalnością Klein, Czytelniczka bezlitośnie wytyka stronniczość i arogancję mojej relacji ze spotkania w PKiN. Musiało zatem minąć kilka dni zanim pozbierałem moje rozbite ego, by odważyć się na odpowiedź. Pozwolę sobie w niej doprecyzować moje stanowisko.

Zacznijmy od meritum. Summa summarum, Klein przedstawia się raczej pozytywnie na tle popularnych autorów ostatniej dekady. Patrząc na to z perspektywy polskiego rynku wydawniczego, zdecydowanie wolę, by „Świadectwo” abpa Dziwisza rywalizowało nakładem raczej z „Doktryną szoku”, niż z „My, naród” Tomasza Lisa. Klein jest wyrazistą krytyczką neoliberalizmu, celnie punktującą najwulgarniejsze oszustwa późnego kapitalizmu. Jest popularyzatorką idei sprzeciwu wobec ideologii uczynienia z ludzi pożywki dla kapitału. Jednak przy okazji jej wizyty, niektóre media, również liberalne, rozpływały się w takich superlatywach pod jej adresem, że absolutnie nie poczuwałem się w obowiązku brać w tym udziału. Tym przecież zajęli się już inni. Rozumiem, że takie słodzenie jej zakrawałoby na heroizm, o ile miałoby miejsce w salonie24, lub innych prawicowych rejonach blogosfery. Na lewica.pl byłoby to po prostu przejawem dość taniego koniunkturalizmu.

W kwestii Obamy. Klein całkiem słusznie zauważa, że do centrystów należy przesuwanie centrum. Jak do tej pory, ciągle przesuwali je w prawo, przynajmniej jeśli chodzi o ekonomię. Klein, w innych swoich wypowiedziach, podkreślała, że trudności, na jakie natknie się Obama przy realizacji lewicowej polityki, być może odraczanie w nieskończoność najtrudniejszych kroków, skończyć się może wielkim marazmem społecznym w USA. Dlatego należy skupić się nie na cieszeniu się ze zwycięstwa Barracka Obamy, a zastanawianiu się, jak przebudzenie polityczne amerykańskich mas przekształcić w ruch, który miałby szansę stać się realną, zorganizowaną polityczną siłą, wywierającą na niego nacisk podczas trwania jego kadencji. Tymczasem Obama konstruuje swój przyszły gabinet w oparciu twardogłowych, establishmentowych Demokratów, z którymi ciężko będzie wypracować jakikolwiek systemowy postęp. Nie słyszałem, by Klein wypowiadała się na te tematy. Mówiła, że na Obamę musi być wywierany nacisk ze strony zwykłych ludzi, sformułowała to jednak bardzo lakonicznie. A centrum nie przesunie się na lewo samo z siebie.

Ruch alterglobalistyczny traktuję jako symptom choroby systemu, nie jako remedium. Ponieważ kapitalizm jest od początku swego istnienia organizmem zorganizowanym politycznie, można z nim skutecznie walczyć jedynie poprze zdobycie władzy politycznej. Nie istnieją żadne przykłady długofalowej poprawy pozycji klasy pracującej bez wykorzystania tej ścieżki. Jednak alterglobalizm po prostu rezygnuje z tej ścieżki, a nawet otwarcie ją odrzuca. Ruchy antywojenne, prodemokratyczne, ekologiczne są potrzebne, jednak starania o ustanowienie socjalizmu bez postulowania socjalizmu są pozbawione sensu, ponieważ zawsze stoczą się ku pseudo-rozwiązaniom, bliskim światopoglądowi drobnoburżuazyjnemu. Jeśli ktoś w to wątpi, radzę poczytać Różę Luksemburg, np. „Reforma socjalna czy rewolucja”.

Czytelniczka zastanawia się ,jaką miarę „socjalistyczności” Autor stosuje’. Szczerze mówiąc – najprostszą. Socjalizm oznacza kolektywizację środków produkcji i poddanie ich działania pod demokratyczną kontrolę klasy pracującej. Sądzę, że jeśli dla kogoś taka definicja jest nie do zniesienia, to jej/jego lewicowość jest grubymi nićmi szyta. Poza tym: nie, nie stoję na straży czystości ideologicznej, ani nie specjalizuję się w tropieniu wroga wewnętrznego, w czym celowała inna, do niedawna aktywna lewicowa witryna internetowa. Ja tylko zawsze opowiadam się za większą ilością cukru w cukrze. Trudno za socjalistyczne uznać wystąpienie, w którym ani idea socjalizmu, ani powyższe postulaty się nie pojawiają. A jeżeli Czytelniczce w ogóle nie zależy na socjalizmie, to o co w ogóle to zamieszanie?

Co do roli politycznej samego spotkania (w sensie polityki bieżącej), można je uznać za raczej korzystne, co nie zwalnia mnie z obowiązku krytyki. Opowiedzenie się przeciw komercjalizacji służby zdrowia może w takich sytuacjach skutkować pozytywnym rezonansem.

Teraz o nieco mniej merytorycznych uwagach Czytelniczki. Czytelniczka sugeruje, że mój wpis ociekał jadem, jak rozumiem, w stosunku do Naomi Klein. Obawiam się, że trudności w odróżnieniu ironii od jadu, muszą skazywać niektórych na ograniczenie się do zgłębiania encyklopedii, bo już sięgnięcie po pierwszą lepszą gazetę grozi palpitacją serca. Poza tym, doszukiwanie się „wylewania żółci” w pierwszym akapicie mojego wpisu, gdzie piszę o tym, że na spotkaniu było ciasno, zakrawa – delikatnie mówiąc – na przesadę. W takiej sytuacji wiadomo już, że jad musi się sączyć z każdej kropki, jaką postawię.

Nie odniosę się do prób zdyskredytowania naszej organizacji, GPR, określeń typu „ideologiczni puryści rewolucyjni”, bo kontekst ich użycia świadczy raczej o braku wiedzy o działalności GPR i teorii, na jakiej się opiera. Choć, skoro tak jest, sami pewnie nie jesteśmy bez winy.

Na koniec dwie sprawy. Hucpa oznacza: tupet, arogancję, czasami jakieś bezczelne oszustwo. Wszystko to idealnie pasuje do postawy Bieleckiego. Po drugie, przepraszam, ale nie zamierzam się tłumaczyć z figur retorycznych użytych w tekście, ani z zastosowanej przeze mnie formy publicystycznej. Nie planowałem tego wpisu jako depeszy prasowej.


Paweł Jaworski


poprzedninastępny komentarze