"świętości" na bruku Krakowskiego Przedmieścia
2010-08-03 22:03:34
Dzisiejsze wydarzenia pod krzyżem kryją w sobie niejeden paradoks:
z jednej strony krzyż jako przedmiot dla wielu osób sakralny uległ (ze strony jego fanatycznych obrońców) profanacji na skalę niespotykaną do tej pory w historii 20-lecia, sądzę, że i PRL. Myślę, że nawet najbardziej usilne wysiłki najzacieklejszych antyklerykałów nie byłyby w stanie wywołać tak negatywnych konotacji jakie u wielu osób wątpiących będzie teraz wywoływał symbol krzyża. Z drugiej strony porażkę poniosła wizja państwa świeckiego, które nie jest w stanie poradzić sobie z fanatycznym, anarchizującym tłumem. Zarówno więc sfera religijna jak i świecka doznały uszczerbku na swym majestacie, a przynajmniej tych jego resztkach, które im jeszcze w sferze publicznej zostały.

Włączenie się po stronie antypaństwowej grupy szaleńców przedstawicieli rzekomo propaństwowego Prawa i Sprawiedliwości pokazuje, że partia ta postawiła na złego konia, na którym – mam nadzieję – nie osiągnięcie nawet drugiego miejsca w parlamentarnym wyścigu. Jest szansa, że partia ta – zgodnie zresztą ze swym przekazem ideowym – stanie się niebawem nieliczącym się parlamentarnym folklorem, grupującym ludzi z politycznie nieistotnego ekstremum. Jest to perspektywa różowa nie tylko z punktu widzenia politycznego, ale także społecznego. To właśnie dzięki sukcesowi i odpowiedniej polityce partii Kaczyńskiego urosły w siłę określone grupy społeczne, których poglądy nie powinny mieć miejsca w debacie publicznej. Żeby w debacie publicznej mogło dojść do sensownego ścierania się różnych racji konieczne jest wyznaczenie zewnętrznych ram debaty. Postawy, które prezentowali obrońcy krzyża muszą być uznane za niedopuszczalne w życiu publicznym, niejako na zewnątrz tej debaty. PIS natomiast dał tym środowiskom kurażu oraz legitymację dla ich języka. Najpierw przyjął do koalicji LPR a następnie sam wszedł w jej buty i cynicznie podkradł retorykę, którą zresztą z koniunkturalnie czynionymi przerwami stosuje do dziś. Marginalizacja PIS może ponownie pozbawić – przynajmniej częściowo- siły te środowiska, choć oczywiście one nie znikną z życia publicznego, a tym bardziej społecznego.

II

I tu dochodzimy do drugiej ‘’rodzimej świętości’’, która akurat w sferze publicznej nie została zakwestionowana. W ostatnich dniach mieliśmy spór o podwyżki podatków. Większość środowisk prasowych zareagowało na to co w gruncie techniczne, wymagające debaty rozwiązanie jak na próbę szargania świętości. Sprawa nie dotyczy tylko podatków, ale bardziej ogólnej filozofii modernizacyjnej jaka panowała przez ostatnie 20 lat. Szczególnie czujna na straży świętości jest Gazeta Wyborcza, która z osoby Balcerowicza uczyniła niemal mesjasza, a dogmatów neoliberalnej wiary strzeże jak lew.

Nie zestawiam tych dwóch rzeczy przypadkowo ani nie wykorzystuję kwestii krzyża tylko po to by dołożyć GW. Zestawiam te dwie rzeczy, bowiem one się przenikają i warunkują. Nie chodzi tylko o to ( choć także), że debata na tematy społeczno-ekonmiczna została w kluczowych punktach zablokowana przez polskie elity dziennikarskie ( nie tylko te z Czerskiej zresztą, ale także ze strony wielu jej najzagorzalszych przeciwników) i ludzie nie mając wyboru w sferze ekonomii politycznej przenoszą swoje emocje i wybory w sferę tożsamościową.

Chodzi przede wszystkim o to, że model przemian, który wyciągnięto poza nawias debaty okazał się dla wielu ludzi przestrzenią wielowymiarowego wykluczenia społecznego. Teraz jest już na tyle późno, że trudno już z tym cokolwiek zrobić. Jest to zresztą mechanizm, który dzieje się często w mikroskali. Osoba, która popadnie w stan wykluczenia, np. ekonomicznego, nie mogąc z niego się wydostać, nieraz popada w degradację i demoralizację do tego stopnia, że przychodzi nam z łatwością usprawiedliwienie brak pomocy jej ( kto chce pomagać skryminalizowanej underclass, która nieraz stosuje przemoc wobec innych). Inna rzecz, że często takim ludziom na tym etapie po prostu prawie nie da się już pomóc. Podobne miałem odczucie, gdy oglądałem dzisiejsze wydarzenia jakie rozegrały się na Krakowskim Przedmieściu. Przecież tym ludziom chyba nie da się już pomóc ani przekonać ich do czegokolwiek.

Nie wystarczy ( choć, sądzę, że należy) zmarginalizować lub usunąć PIS. Nie wystarczy też ( choć również należy) wykazać że PIS i ruch jego zwolenników stworzyła zachłyśnięta hasłem TINA ( there is no alternative) spora część polskich elit. Nie wystarczy wreszcie, jak sądzę – i to boli mnie najbardziej- wypracować i zaproponować socjaldemokratyczne czy socjalliberalne rozwiązania dylematów polskiej modernizacji. Czy da się problem, którego emanacją były dziejesz wydarzenia pod krzyżem w ogóle ugryźć? W tej kwestii jestem pesymistą, ale może to pod wpływem świeżych jeszcze wrażeń z dzisiejszego wydarzenia.

poprzedninastępny komentarze